R O Z D Z I A Ł 48

73 1 0
                                    

Wszystko było gotowe i dopięte na ostatni guzik. Absolutnie wspaniałe. Pokaźny kosz z owocami, dwie butelki najsłodszego wina, ciepły koc i mnóstwo rozpalonych świec, porozstawianych w rozsądnych odległościach od siebie, by po zajściu słońca stworzyły swoim blaskiem romantyczny nastrój. Jeśli starania, które włożył Marvin w przygotowanie niespodzianki dla Marthy nie wywrą na niej żadnego wrażenia, to będzie oznaczać, że już nic innego nie złamie jej oporu i niechęci.

I że Martha prawdopodobnie nie posiada żadnych uczuć.

Teresa usiadła pod rozłożystą jabłonią i w skupieniu stroiła swoją lutnię, sprawdzając czystość jej dźwięku na przypadkowych melodiach układanych na bieżąco w głowie. Co jakiś czas odwracała się do kręcącego się w pobliżu Marvina, posyłając mu miły uśmiech za każdym razem, gdy ich oczy przypadkowo spotykały się ze sobą.

Krążył od drzewa do drzewa, muskając palcami chropowate pnie albo co niżej zawieszone gałęzie. Wzdychał przy tym głośno, jakby brakowało mu w płucach tchu.

Chłopak wyraźnie się stresował. Jego dłonie przez długi moment wędrowały po niemal całym sadzie, rozwarte i sztywne, a on sam nie zbliżał się do niej, pozwalając na drobiazgowe przygotowanie instrumentu na nadchodzący koncert. Zależało mu na perfekcji. Tessa przez chwilę rozważała, czy nad własną schadzką stresowałby się równie mocno, ale prędko wyrzuciła z głowy pomysł zapytania go o to wprost, bo mógłby to uznać za jednoznaczną sugestię albo nacisk z jej strony. Była niepoprawną romantyczką i miała tego świadomość, ale nie wymagała od niego wystawnej kolacji przy świecach i drogim winie, z widokiem na urokliwą winnicę. Do szczęścia wystarczyły jej zwyczajne dni i noce, zwyczajne poranki i wieczory, jakich wiele za nimi, a jeszcze więcej przed nimi. Pozornie proste chwile codzienności, które spędzali w swoim towarzystwie.

A przynajmniej nie miała zamiaru pytać o takie rzeczy w tym momencie, bo jego stres udzielał się także jej. Palce jej drżały, a gardło nieprzyjemnie zaciskało w przełyku i na krtani. Musiała westchnąć przesadnie mocno i głęboko, by opanować własne emocje i osobliwe podekscytowanie. Cokolwiek obiecał mu Lutz za zorganizowanie tego wydarzenia, musiało być warte ich nadszarpniętych nerwów i niepokoju.

Ale Tessa nie wiedziała, że stres chłopaka w głównej mierze związany był z jej obecnością. To jej chciał zaimponować swoim pomysłem i organizacją romantycznej schadzki. Postanowił, że gdy tylko odwali robotę z polecenia królewskiego gwardzisty, i dla swojej kobiety przygotuje równie miłe spotkanie. Wcześniej o tym nie rozmyślał, nieświadomie szukając wymówek w braku czasu, ale przecież jego ukochana była warta poświęcenia każdej sekundy, każdej wolnej chwili. A wolnych chwil miał ostatnio aż w zanadrzu, bo do turnieju w Przystani zostało jeszcze kilka dni.

Słońce leniwie chowało się za szczytami wzniesień. Jego barwa stała się ciepła i wyraźna, niemal wściekle pomarańczowa, a ostatnie promienie dnia otuliły jabłkowy sad przy winnicy Valerio złotym całunem. Okolica zdawała się płonąć ogniem. Tak, jak płonęło serce dziewczyny, gdy Marvin z daleka odwzajemniał jej czułe uśmiechy. Gdyby nie zaskakująca sytuacja, przez którą znalazła się w tym miejscu, pokusiłaby się o zachwyt nad pięknem natury. Może nawet namówiłaby do wspólnej obserwacji ukochanego? Ale teraz miała na głowie nieco bardziej skomplikowaną sprawę. Sprawę niezbyt lubianej Marthy i jeszcze bardziej nielubianego Lutza.

Gwardzista pojawił się na miejscu o wiele wcześniej, niż poinformował ją Marvin. W dłoniach ściskał czerwoną różę owiniętą wstążeczką.

– Możemy zaczynać? – Zapytał zniecierpliwiony Marvin.

– Prawie. Odebrałeś kosz z jedzeniem? – Lutz nerwowo przeczesał swoje włosy. Bez swojej złotej zbroi wyglądał... zwyczajnie, choć nadal elegancko. Nie był typem mężczyzny, którego ukształtowała wojna.

BOGOWIE Z NICH ZAKPILI - Kroniki Myrtany: ArcholosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz