R O Z D Z I A Ł 10

62 1 0
                                    

Kiedy się obudziła po ledwo przespanej nocy, jej pierwszym postanowieniem było to, że nie powie Marvinowi o swoim koszmarze. Chłopak miał większe zmartwienia na głowie, a poza tym... poza tym najbardziej na świecie obawiała się usłyszeć z jego ust potwierdzenia na wizję rzeczywistości, którą podesłał jej przerażający sen.

Bała się, że Marvin naprawdę mógłby ją znienawidzić.  

Tessa przez niedługi moment obserwowała przez szybę okna, jak pierwsze promyki słońca otulają całe Silbach. Mokra od wczorajszego deszczu ziemia i trawa lśniły w ich blasku, a migoczące krople na liściach drzew i krzewów mocno raziły po oczach. Z oddali usłyszała radosny śpiew rannego ptaka, możliwe że skowronka albo kosa. Westchnęła. W aktualnej sytuacji nie potrafiła cieszyć się pięknem i spokojem natury. Dlatego prędko oderwała się od okiennicy i opuściła swój pokój, w pełni przygotowana na nadchodzący dzień i wyzwania, które dla niej szykował.

Albyn jeszcze spał. Nigdzie też nie napotkała Jil, więc uznała, że nie będzie ich niepotrzebnie budzić i informować o wczesnym wyjściu z domu. Zapewne wróci nie później, niż po południu i wówczas powiadomi ojca o przykrym zajściu we wsi.

Śpieszyła się. Przecież obiecała spotkać się o świcie z Marvinem. Kierując kroki do gospody, odnalazła spojrzeniem chłopaka w oddali za placem z dybami, rozmawiającego z pasterzem Otho. A raczej kłócącego się. Przyśpieszyła, ciekawa ich zawziętej konwersacji i nerwowej gestykulacji. Na ogół spokojna postawa ciała Marvina zamieniła się w coś, co przypominało teraz roztrzęsioną galaretę, a co nie omknęło jej zainteresowaniu i słusznym obawom. Chłopak kiwał się na boki, jego but głośno plaskał o błoto, a zaciśnięte w pięści dłonie dygały raz za razem, unosząc się nieznacznie w górę w kierunku twarzy rozmówcy.

Westchnęła, narzucając sobie tempo żwawego truchtu i w myślach błagając Adanosa, by w między czasie sfrustrowany Marvin nie rzucił się na pasterza z pięściami. Panowie dostrzegli ją z daleka, bo Marvin wyraźnie rozluźnił się i rozpromienił, a Otho nerwowo poprawił swoją koszulę i rzadkie włosy. Tessa z obrzydzeniem przypomniała sobie, jak pijany pasterz poprosił ją pewnego wieczoru o rękę na oczach całego Silbach. Od tego czasu starała się trzymać go na dystans, choć finalnie niewiele jej to pomogło. Niespełna rozumu Otho był równie uparty i naprzykrzający się, co jego barany i owce. Często łaził za nią, wykrzykiwał na jej temat nieprawdopodobne słowa, czasami trwał przed wejściem do dworu Ramseya do późnych godzin nocnych, błagając, by do niego dołączyła. Dziewczyna niejednokrotnie uciekała się do prośby o pomoc w przegonieniu natręta. Raz nawet u hardej Marthy, co – zdaje się – okazało się najskuteczniejszym rozwiązaniem, bo od tego czasu Otho omijał karczmę szerokim łukiem.

Marvin przeskoczył między nimi oczyma, a przez jego maskę powagi przebiło się chwilowe rozbawianie. Natychmiast otrząsnął się z tego stanu i ponownie zwrócił do Otho, tym razem ostrym głosem.

– Otho, mów co wiesz.

– Nie, nie. NIE! – Wrzasnął pasterz. – Nic nie wiem i niczego nie widziałem! Jestem niewinny! Obiecaj, że mnie nie skrzywdzisz! Proszę!

– Otho... – Odezwała się przesłodzonym głosem Tessa. – Powoli, czego takiego nie widziałeś?

Jego oczy znowu zalśniły na jej widok. Posłała mu przesłodzony, fałszywy uśmiech.

– Ah... To przez tę burzę jestem taki niespokojny, panienko Tesso. Bardzo nie lubię burzy. Jak mogę ci pomóc?

Słyszała nerwowe westchnięcie Marvina. Prawie czuła jego frustrację na swoim ciele. Powoli odsunęła go od pasterza i sama stanęła bezpośrednio przed nim, wkładając w swoją postawę łagodność i wyrozumiałość. Marvin zauważył już, że Otho był... chory na umyśle i wymagał specjalnego traktowania. I nawet ucieszył się, kiedy rudowłosa ściągnęła z niego obowiązek rozmowy z pasterzem, bo nerwy miał już mocno nadszarpnięte. Swoją porażkę w prowadzeniu dialogu znosił z wyjątkową godnością.

BOGOWIE Z NICH ZAKPILI - Kroniki Myrtany: ArcholosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz