R O Z D Z I A Ł 25

71 1 0
                                    

Pablo i Caramon wiosłowali w pocie czoła, nie odzywając się zbyt często przy jednoczesnym obserwowaniu się spod drapieżnie przymkniętych powiek. Tessa również nie miała ochoty na rozmowy z nimi. Nie w sytuacji, która ją zdecydowanie przerosła. Siedziała na samym środku łódki, z zaciśniętymi oczami i dłońmi sztywno przytrzymującymi się jej oszczerbionych krawędzi. Wbiła sobie nawet kilka drzazg, ale to było małostkowe przy lęku wobec wody, który boleśnie paraliżował całe jej ciało. Czy jeszcze była w stanie oddychać? Przy każdej większej fali jęczała żałośnie, wyobrażając sobie w myślach, jak łódź wywraca się na drugą stronę i idzie na głębokie dno, ciągnąc ją za sobą. W połowie drogi poczuła nawet mdłości napierające na przełyk.

Caramon musiał siłą zmusić ją do wejścia na rozchybotany pokład. I tym razem nie znalazła wystarczających wymówek, by mu odmówić. Posyłanie go sam na sam z przemytnikiem zakrawało o nierozwagę, której obydwoje mogli pożałować. Przełamała swój strach i opór, ale przyrzekła sobie zamknąć oczy na całą trasę.

Odważyła się zerknąć przed siebie tylko na chwilę, gdy przemytnik oznajmił, że są już niedaleko celu. Z jednej strony dostrzegła kamienną wyspę na środku falującej toni, a na niej strzelistą latarnię morską. Z drugiej zaś plażę i niedużą osadę rybacką. Doskonale znała to miejsce, czasami przyjeżdżała tu na przejażdżki konne z Silbach, i jeśli dobrze pamiętała, miejscowi nazywali je Bursztynowym Wybrzeżem, bo morze wyrzucało w tej okolicy mnóstwo cennego kruszcu, tak bardzo ukochanego przez jubilerów, złotników i artystów. Było względnie niedaleko miasta, więc miała szansę przekonać Caramona do powrotu na własnych nogach, chociaż stopy bolały ją już od niepraktycznych obcasów tych niezwykle kobiecych butów.

Buty i tunika pożyczone od Dimy były piękne, i tak też się w nich przez chwilę czuła, ale gdyby miała decydować o swoim wyglądzie, wolała jednak pozostać przy płaskich oficerkach i luźnych koszulach. Zresztą, daleko jej było do wdzięku i elegancji handlarki, i na dłuższą metę żaden strój tego nie zmieni.

Przycumowali łódkę nieopodal zejścia do osady, obok rozbitego wraku jakiegoś wiekowego statku. Dziewczyna wyskoczyła z niej z chęcią desperackiego płaczu, nie przejmując się tym, że do brzegu musiała przejść przez wodę, mocząc całe buty i kawałek materiału tuniki. Poczuła chłód na ciele i na raz kłujące dreszcze na odsłoniętych udach.

Pablo podążył za nią, kiwając w zamyśleniu głową. Wcześniej nie podejrzewałby, że Tessa zdolna zabić kilka osób na raz, tak panicznie bała się wody, gdyby na własne oczy nie ujrzał jej reakcji i bladej twarzy.

– Jesteśmy na miejscu. – Westchnął. – Niestety, tym razem naprawdę już nie wiem nic więcej. Może ci rybacy z pobliskiej osady będą coś wiedzieć. Kierujcie się na zachód, a ja rozejrzę się wzdłuż brzegu.

Caramon przytaknął, obserwując z ukosa, jak Pablo schyla się i do piachu i porywa coś z niego. Kawałek bursztynu. Schował go głęboko w kieszeni i bez komentarza ruszył przed siebie, wzdłuż granicy, na której ląd stykał się z morzem.

– Chodź, Tess. – Mruknął Caramon, chwytając ją pod ramię i pchając w głąb lądu. Ruszyła, nie przejmując się jego ciężką ręką zwisającą na wysokości jej łokcia.

Nagle zatrzymał się w połowie kroku, a ona poczuła nieprzyjemne szarpnięcie ciałem, na które syknęła.

– Wioska jest na wprost od nas, powinnaś bez problemu do niej trafić. – Zasugerował niepewnym tonem. – Mieszka tam zaledwie kilka rybaków, więc przepytanie ich wszystkich nie powinno stanowić problemu. Ja zostanę tutaj i przypilnuję tego faceta. Wolałbym, żeby nam nagle nie zwiał.

– Masz rację. – Skomentowała, odsuwając się od niego. – Spotkamy się za kilka minut pod łodzią.

Najemnik potruchtał do Pabla, który oddalał się od nich w zatrważającym tempie, a Tessa odprowadziła go spojrzeniem tak daleko, dopóki obaj nie zniknęli jej z pola widzenia za wrakiem statku rozsypanym na całej szerokości plaży. Westchnęła, robiąc nieśmiały krok. Dobrze, że Lorenzo pomyślał o wsparciu dla niej. Inaczej już dawno leżałaby trupem w brudnych zaułkach miasta. Albo w magazynie, albo w stoczni. Ewentualnie tutaj, na plaży. Ruszyła niespiesznie, kiwając się na boki od obcasów chybotliwie zatapiających się w piasku. W połowie drogi gniewnie postanowiła zdjąć buty, nim wylądowała przytulona twarzą do sypkiego gruntu.

BOGOWIE Z NICH ZAKPILI - Kroniki Myrtany: ArcholosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz