R O Z D Z I A Ł 8

115 1 0
                                    

– Prowadź mnie do Jorna, natychmiast. – Wydukała przez ściśnięte gardło.

– Tess, chyba powinniśmy...

– Marvin, prowadź! No już!

Marvin złapał głośny, nerwowy oddech, ale posłusznie skierował się w stronę chaty wuja. Nie potrafiłby się sprzeciwić. Przemawiała do niego córka starszego, pierwsza lady tej wioski. Tessa bywała w wyjątkowych sytuacjach władcza, a władczość ta nawet na nim potrafiła wywrzeć odpowiednie wrażenie. Niektórych nawyków nauczyła się zapewne od ojca. Słyszał, że rudowłosa idzie za nim, ale trzymała między nimi spory dystans. Kiedy się do niej odwrócił, była jeszcze bledsza, niż przed chwilą. Jej skóra była prawie biała, aż mógłby bez trudu policzyć wszystkie piegi, które zdobiły drobny nos i policzki. Rozmasowywała palcami zmarszczone w bólu czoło, a spuszczone, stalowe oczy badały strukturę ścieżki. Marvin zauważył, że po jej policzku ściekała pojedyncza łza, i kiedy miał dopytać o konkretny powód smutku, Tessa wykonała szybki ruch wierzchem dłoni. Łzy już nie było widać, a on nie był pewien, czy dziewczyna naprawdę płakała, czy tylko mu się to wydawało przez odległość, która ich dzieliła.

Do chaty weszli w ciężkim milczeniu, a rudowłosa natychmiast rzuciła się do niskiego posłania, na którym kulił się Jorn przykryty grubą warstwą koców. Uklękła przed nim i przyłożyła do jego czoła, szyi i ramion rękę, badając gorączkę.

Kurt siedział przy rozgrzanej węglem kuchence, obserwując ją uważnie spod krzaczastych brwi. Zamyślił się. Ta dziewczyna sama nie wyglądała lepiej od jego bratanka. Trzęsła się, a w bladości twarzy mogliby się zlać ze sobą. Marvin wspominał mu, że mieli wczoraj miłe towarzystwo, ale ostatnią osobą, którą by o to podejrzewał, była grzeczna i ułożona córeczka starszego. Ruda piekielnica, pomyślał o niej Kurt.

– Nie spodziewałem się, że też będziesz brała w tym udział, młoda damo. – Odezwał się, a dziewczyna wlepiła w niego okrągłe z przerażenia oczy. – Nie martw się, nie doniosę o tym Albynowi. Młodość rządzi się swoimi prawami, ale nie jesteście już dzieciakami. To, co zrobiliście było bardzo nieodpowiedzialne. Co gorsza, wygląda na to, że od tych wszystkich atrakcji stan Jorna jeszcze się pogorszył.

– Jak on to znosi, Kurcie? – Zapytała.

– Co prawda, najgorsza gorączka już minęła i jego stan się ustabilizował, ale nie mamy pewności, jak długo to potrwa.

– Czemu ja się na to zgodziłem... – Usłyszeli zrezygnowane westchnienie Marvina.

– Nie ma co popadać w panikę. – Skomentował Kurt. Zbliżył się do Jorna i poprawił poduszkę pod jego głową. Łysy poruszył się niespokojnie, ale nie otworzył oczu. – Ja zostanę z Jornem i będę go doglądał, a ty spróbujesz zdobyć jakieś mocne lekarstwo.

Kiwnął na Marvina, by przeskoczyć spojrzeniem na rudowłosą. Chyba chciał się do niej uśmiechnąć, ale na jego twarzy pojawiły się zaledwie wymuszony grymas i głębokie zmarszczki.

– Pomóż mu Tereso, jesteś za to tak samo odpowiedzialna.

Potwierdziła skinieniem głowy w rozumieniu i skrusze, przyjmując jego pomocną dłoń przy podnoszeniu się z klęczki. Zmartwiła się. Problemem nie była jej niechęć czy brak zaangażowania, bo tego jej nie brakowało, tylko nie miała żadnego pomysłu, od czego zacząć poszukiwania.

– Śmiem wątpić, żebyś dostał u Lokvara jakiś specyfik na przypadłość twojego brata. – Powiedziała bezpośrednio do Marvina, desperacko rozglądając się po ubogim wyposażeniu chaty.

– Tutaj trzeba wiedzy jakiegoś porządnego alchemika... A jedyny, jaki przychodzi mi do głowy, to Bodowin. – Zaproponował niepewnie Kurt. Potwierdziła skinieniem głowy jego słowa.

BOGOWIE Z NICH ZAKPILI - Kroniki Myrtany: ArcholosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz