R O Z D Z I A Ł 46

44 1 0
                                    

Marvin uchylił powieki i pierwszym, na co skierował zaspane spojrzenie, był fotel przysunięty do łóżka. Spodziewał się zobaczyć śpiącego w nim kolegę, ale siedzisko było już puste, dostrzegł to nawet w gęstym półmroku zbliżającego się poranka. Z jednego podłokietnika niedbale zwisał koc, który użyczył wieczorem Caramonowi.

Nie pamiętał, jak długo wczoraj rozmawiali, popijając piwo za piwem. Po ilości opróżnionych butelek mógł tylko zgadywać, że bardzo, bardzo długo. Nie pamiętał też chwili, w której zmęczenie oderwało go od tych męskich rozmów, zamykając w świecie sennych fantazji i marzeń. Caramon musiał wyjść późną nocą, bo Marvin trafnie skojarzył, że najemnik zdecydował się zostać razem z nim w karczmie na noc. Przynajmniej na krótką, otrzeźwiającą drzemkę.

Dźwignął się z łóżka, rozmasowując palcami obolałą skroń. Cholera, piwo Caramona był dobre, ale przesadnie mocne. Odczuł to dopiero teraz, i to chyba ze zdwojoną siłą, pod miękkimi kolanami, w opuchniętym gardle i kłującym pulsowaniem w skroni. Jęknął, bo przecież czekał go cały dzień intensywnej pracy, a siły i chęci opuściły go już na wstępie. Na całe szczęście, było bardzo wcześnie – tak jak sobie postanowił. Zdąży wytrzeźwieć, nim zatraci się w robocie. A on wiedział, co powinien dalej robić, i chyba tylko to go motywowało do opuszczenia ciepłego posłania. W głowie już dawno ułożył plan działania, nawet całkiem sensowny. W pierwszej kolejności zajmie się sprawą Lennarta i jego zaginionych nieopodal farmy Bermara Strażników. Nie dlatego, że od tego zależało życie tych zaginionych, ale przede wszystkim z potrzeby zahaczenia po drodze o pobliską kopalnię złota. Mógłby mieć wyrzuty sumienia, stawiając spotkanie z Tessą ponad życie niewinnych ludzi, ale... ale zwyczajnie nie potrafił ich z siebie wykrzesać. Tęsknota do niej była silniejsza. Poczuł się przez to doprawdy źle. Jak bezuczuciowy, zamknięty na cały świat potwór. Egoista.

Ale miało to też swoje uzasadnienie w dalszej części planów.

Kiedy już odnajdzie ukochaną i poświęci jej wystarczającą ilość czasu i miłych słówek, postara się namówić dziewczynę do współpracy przy negocjacjach zakupu kusz dla Straży Miejskiej. Mógł mieć tylko nadzieję, że rudowłosa wykaże jakiekolwiek chęci do współdziałania. Że nie będzie chciała mścić się w tak podły sposób za to, co jej zrobił. Jeśli jednak odmówi, wówczas jej zemsta przestanie mieć charakter osobisty, a stanie się zemstą dotykającą cały kraj, bo w przypadki inwazji Orków kusze były niezwykle ważne, nie miał co do tego żadnych wątpliwości.

Przygotowania do opuszczenia karczmy zajęły mu więcej czasu, niż podejrzewał. Dokładnie obmył twarz, zęby i całe ciało, założył świeże ubrania, a nawet uczesał potargane włosy. Nie pominął też wyczyszczenia co brudniejszych elementów pancerza, zaczynając od ubłoconych butów, a kończąc na zmatowiałych naramiennikach i rękawicach z grubej, brązowej skóry.

Schodząc z piętra minął się na schodach z Helgą. Jak zwykle, obdarzyła go zaintrygowanym i pytającym spojrzeniem, lecz tym razem odważył się bezpośrednio poinformować ją o powodach, dla których tak prędko opuszczał wnętrza budynku. Helga prawdziwie rozpromieniła się na wieść, że Marvin nie miał zamiaru wrócić, dopóki dopóty nie odnajdzie Teresy.

Opuścił miasto zachodnią bramą, nie mogąc się doczekać spotkania z dziewczyną. Cholera, tak mocno tęsknił. Przeszedł obok usianych złotym zbożem pól uprawnych, odprowadzany spojrzeniami farmerów, a potem skierował kroki wzdłuż szerokiej drogi, którą doskonale pamiętał z ich pierwszego, wspólnego wypadku na Bursztynowe Wybrzeże. Już wtedy wiedział, jak ważna dla niego była i będzie w przyszłości.

Maszerując raźno, starał się nie myśleć o męczącym kacu i bólu głowy. Całą siłą woli skupił się na obserwowaniu malowniczego otoczenia, zatrzymując oczy na co ciekawszych punktach. Na wysokich skałach. Na równie wysokich drzewach z gęstymi koronami obsypanymi liśćmi w tak szerokiej gamie zieleni, że części kolorów nie potrafił nawet opisać. Na wsłuchiwanie się w szum chłodnego wiatru i wesołe śpiewy ptaków, ulatujące wysoko ponad głową. Słońce ledwo co wzeszło na niebie, a jego miękka barwa okryła wszystko złotą poświatą. Wyspa Archolos była niesamowicie piękna i romantyczna, zarówno o poranku, jak i gasnącymi wieczorami. Nocą również, choć niebywale niebezpieczna. Marvin nie był pewny, kiedy zaczął dostrzegać takie drobnostkowe szczegóły i zachwycać się naturą. Możliwe, że to Tessa obudziła w nim instynkty i wrażliwość, których aż do teraz nie znał i nie czuł potrzeby znać. Zwykle starał się trzymać postawę konkretnego, twardo stąpającego po ziemi mężczyzny. Ona sama była romantyczką i marzycielką. Wielbicielką urokliwych widoków. Gdyby tylko była teraz razem z nim, na pewno zatrzymaliby się nad brzegiem pobliskiego strumyka, by móc podziwiać migoczące na jego rwącej wodzie słoneczne błyski, a on znowu uznałby, że świat to nie tylko konkrety i potwierdzone nauką fakty, ale przede wszystkim roztaczające się wokół piękno.

BOGOWIE Z NICH ZAKPILI - Kroniki Myrtany: ArcholosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz