R O Z D Z I A Ł 22

55 1 0
                                    

Wojownik Adelard – dowódca szermierzy, oraz kilkoro nieznajomych jej z imienia członków gildii czekało w ogródeczku przy wejściu do głównego budynku. Teresa zatrzymała się w półkroku, ale Caramon śmiało pchnął ją w stronę zbiegowiska. Stanęła na wprost surowego oblicza Adelarda, mierząc się z jego twardym spojrzeniem. Była nauczona na tyle manier, aby w pokornym milczeniu czekać na jego słowa. Tylko na moment spuściła wzrok pod buty. I to właśnie ten moment Adelard wykorzystał do kpiącego zaśmiania się w odpowiedzi na jej niepewność.

– Powiadasz, że Lorenzo cię przyjął w nasze szeregi? – Zagrzmiał dudniącym głosem.

– Zgadza się. Co to za zebranie? – Kiwnęła brodą na najemników. Część z nich założyła ręce na krzyż. Pozostali stali prawie na baczność.

– Widzisz, sprawa ma się tak, że w dokumentach możesz sobie widnieć jako członek gildii.

Adelard urwał, by przyjrzeć się trwodze zasłaniającej mętną poświatą kolor jej oczu. On również skrzyżował ręce. I dumnie wypiął szeroką klatkę, przez co poczuła się przed nim niezwykle mała, nieznacząca.

– Ale to nie znaczy, że jesteś jednym z nas. – Dokończył z wolna, cedząc każde słowo.

Serce Teresy kołatało tak szalenie i tak głośno, że pewnie wszyscy zgromadzeni słyszeli jego głuche echo. Mogła się spodziewać, że dołączenie kobiety do Araxos wzbudzi skrajne emocje, ale na pewno nie przewidywała tego, jak szorstko zostanie przywitana przez jej członków. Odszukała spojrzeniem Caramona. Uśmiechał się ciepło, szeroko.

Co do Beliara...?

Adelard uparcie milczał, mierząc ją z góry na dół. Nerwowo przestąpił z nogi na nogę. Teraz na pewno już była o wiele mniejsza od niego.

– Nie jestem? – Wydukała, przeskakując kolejno po twarzach mężczyzn. – Jak to?

– Tak to. – Fuknął. – Jako dowódca najemników Araxos, mam wyłączne prawo decydować, kto będzie moim podwładnym.

Znowu przerwał. Usłyszała ciche chichotanie Caramona zza prawego ramienia.

– Myślę, że prawdziwie namaszczenie na członka Araxos wystarczy. Chłopcy, zajmijcie się tym.

Nim zdążyła o cokolwiek zapytać, dwóch tęgich facetów zbliżyło się i pochwyciło ją z obu stron pod ręce. Poddała się bez sprzeciwu, bo szarpanie się z nimi nie przyniosłoby żadnych pożądanych skutków, a wręcz mogłoby ich zirytować. Kiedy ją prowadzili, ledwo dotykała stopami ziemi. Przez chwilę jej wirowało przed oczami, ale racjonalnie tłumaczyła sobie, że nie mogą jej zrobić krzywdy. Nie na terenie gildii, nie pod nosem Lorenzo, nie ze względu na płeć... Po prostu nie mogą, z setki innych powodów.

– Panowie, cokolwiek mam dla was zrobić, to obiecuję...

Nie dokończyła wypowiedzi. Mężczyźni gwałtownie zatrzymali się przed fontanną, a ona poczuła mocne pchnięcie. A raczej podrzucenie. Przekoziołkowała przez niewysoki murek fontanny i z głośnym pluskiem wpadła w sam jej środek, twarzą na lodowatą taflę wody. Przez chwilę szarpała się bezwładnie, nim wymacała nogami i rękoma dno. Nie było głęboko, ledwo do połowy ud, ale wpadła w osobliwą panikę pod wpływem upadku i chwilowego zanurzenia. Podniosła się, jakby woda parzyła jej skórę i zaczerpnęła krztuszącego oddechu. Szybko otarła twarz, niewiele myśląc, że rękaw koszuli był przemoknięty i absolutnie nic jej to nie dało. Otworzyła oczy, zgarniając z twarzy sklejone kosmyki włosów. Mężczyźni, z Adelardem na czele, ustawili się w rządku przed fontanną, wskazując sobie żartobliwie na nią palcem.

Okryła się niezręcznie rękoma, bo przez mokry materiał przylepiony do ciała przebijała się cienka bielizna i wystające spod niej kobiece kształty. Powiew chłodnego wiatru smagnął jej ciało. Zajęczała żałośnie, na co zgromadzenie huknęło głośnymi śmiechami, a Caramon śmiał się najgłośniej z nich wszystkich.

BOGOWIE Z NICH ZAKPILI - Kroniki Myrtany: ArcholosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz