R O Z D Z I A Ł 35

46 1 0
                                    

Kiedy Marvin otworzył oczy, było już dosyć późno. Stwierdził tak, bo słońce zwisało bliżej linii horyzontu, niż na środku nieboskłonu. Mimo to nie potrafił konkretnie określi, która była godzina. Ciepłe, lekko pomarańczowe światło słońca wlewało się pojedynczymi promieniami przez okienko pokoju i osiadało na jego twarzy, prawie ją łaskocząc. Potarł w tym miejscu palcami, unosząc nieznacznie głowę i rozglądając się wokół siebie. Pokój był pusty, więc zapewne Tessa na dłużej została w winnicy Valerio. Nie miał o to pretensji, w końcu sam jej to zaproponował, żeby chociaż na chwilę odciągnąć jej myśli od zmartwień.

Kiedy opuszczał nogi na podłogę, w głowie mu się jeszcze kręciło. Szybko jednak opanował zawroty, rozbudził się z sennego otępienia, i radośnie zauważył, że maść i eliksir od Coruma przyniosły ogromne efekty. Nadal miał na całym ciele paskudne, fioletowo–zielono–rdzawe siniaki, ale przynajmniej nie bolały tak mocno, jak wcześniej.

Ubrał się w lekki strój, z wyrzutem przypominając sobie, że jego pancerz Strażnika został w jaskini pod Silbach, a zbroja renegatów, którą ściągnął u alchemika, nadal musiała być w jego pracowni, bo nie pamiętał, żeby targał ją ze sobą aż do karczmy. Jednocześnie pomyślał, że nie potrzebował jej tak bardzo. Szczególnie teraz, gdy Roderich dał mu kilka dni wolnego od pracy.

Opuścił pokój spokojnym krokiem, badając równowagę i pewność nóg. Był w stanie chodzić. I to całkiem szybko. Dlatego ze schodów zbiegł, pragnąc w jak najkrótszym czasie dotrzeć do winnicy. Nie zatrzymał się nawet wtedy, gdy Helga głośno krzyczała za nim słowa powitania.

Spacer zajął mu niespełna pół godziny, a żwawy krok dobrze zrobił. Przestał myśleć o swoich obiciach i chociaż trochę rozprostował zastane kości i mięśnie. Gdy jego oczom ukazały się malownicze pola plantacji, przyspieszył jeszcze bardziej, do truchtu.

Wspiął się po schodkach na plac przy głównym budynku i odszukał spojrzeniem rudego warkocza. Znalazł ją odwróconą do niego tyłem, siedzącą przy podłużnym stole, który zajmowało jeszcze kilka innych osób. Widocznie jedli popołudniowy posiłek. Ruszył w tamtą stronę, a oni szybko dostrzegli jego obecność.

Tessa uśmiechnęła się promiennie, a jej oczy błysnęły srebrem, gdy przystanął za jej plecami. Bardzo blisko. Mimo to nie wstała z miejsca. Zamiast tego wskazała mu wolne krzesło naprzeciwko siebie. Usiadł, a jakiś obcy facet bez pytania podsunął mu miskę wypełnioną czymś, co przypominało warzywno–mięsną zapiekankę. Na sam jej widok poczuł, a nawet usłyszał głośne burczenie w brzuchu. Innosie, nie jadł nic od wczoraj. Podziękował grzecznie i zabrał się za jedzenie, nie odrywając łakomego spojrzenia od zawartości naczynia.

Przez chwilę panowała cisza, wzbogacona jedynie dźwiękami sztućców przesuwających się po naczyniach i głośnym mlaskaniem. Gdzieś w oddali wesoło śpiewał ptak.

– Kto według ciebie powinien rządzić winnicą? – Zapytała nagle Tessa, a Marvin poderwał głowę do góry, mocno zaintrygowany tematem ich rozmowy. Wzięła sobie bardzo do serca to, o co ją poprosił. Szukała informacji. Drążyła, choć wcale nie musiała tego robić.

Jeden z farmerów, do którego zwracała się dziewczyna, wbił zamyślone spojrzenie w przestrzeń ponad ich głowami. Przez chwilę mruczał sam do siebie, jakby prowadził wewnętrzną wojnę na niewypowiedziane argumenty.

– Sądząc po twojej twarzy, należysz do tych, co nigdy nie dadzą spokoju? – Mruknął kąśliwie ktoś inny. – Ani Holdwig, ani Andreas. Zadowolona?

– Dlaczego? – Zaskoczyła się rudowłosa, zatrzymując widelec z nadzianym kęsem w połowie drogi do ust.

– Ludzie mogą gadać różne rzeczy, ale Valerio na pewno by chciał, żeby opiekowali się jego dziedzictwem wspólnie, a nie walczyli jak ścierwojady o padlinę. – Podpowiedział ten zamyślony. – Rozmawialiśmy nawet o tym z Liamem. Eh, jaka szkoda, że nie mamy wglądu na testament Valerio. Na pewno jest tam odpowiedni wpis...

BOGOWIE Z NICH ZAKPILI - Kroniki Myrtany: ArcholosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz