R O Z D Z I A Ł 33

58 1 0
                                    

– Dlaczego nie pozwalasz ludziom opuszczać tego miejsca? – Zainteresował się Marvin, po raz kolejny zerkając tęskno na zamknięte drzwi i znudzonego wartownika, który był odpowiedzialny za ich pilnowanie.

Nie wiedział, która była godzina, bo w głębokiej jaskini przez całą dobę było ciemno i zwyczajnie brakowało mu punktu orientacyjnego do ustalenia aktualnej pory dnia. Nie wiedział też, ile czasu spędził z renegatami straży miejskiej, bo równie dobrze mógł leżeć nieprzytomny pół dnia. Może właśnie zapadła noc? Albo nawet kolejny dzień? Kolejny tydzień? Pomimo upływającego czasu, prawdziwie cieszył go fakt, że nadal żył, choć jeszcze niedługi czas temu balansował na cienkiej granicy śmierci z przystawionym do gardła ostrzem Salviego.

Salvi tylko na ułamek sekundy zerknął w tym samym kierunku, co on. Zaśmiał się, a jego zbroja zaklekotała od gwałtowności chytrego rozbawienia.

– Poprawka, nie pozwalam TOBIE opuszczać tego miejsca. – Odpowiedział ostro przywódca. – Jeśli zobaczę, że jesteś lojalny, to kto wie, może z czasem nawet pozwolę ci szczać na zewnątrz.

– Co planujesz? – Drążył obojętnie chłopak.

– Myślisz, że tak po prostu wypaplam ci plany kolejnej akcji? Czekaj cierpliwie, aż dam rozkaz do wymarszu. Wtedy się dowiesz, co planuję.

– Wymarszu, wymarszu... – Sarknął złośliwie Marvin. – Kiedy się zbieramy?

Obolałymi nogami nie mógł poruszać, ale język aż się rwał do zuchwałych uwag i złośliwych tekstów. Paplanie do Salviego, szczególnie z takim wydźwiękiem, nie było zbyt inteligentne, ale o dziwo wcale nie pogorszyło jego sytuacji. Skoro... skoro facet nie zabił go aż do teraz, to może planował dla niego coś o wiele dotkliwszego? Wiedział, że takie myśli w niczym mu nie pomogą. W tej chwili najważniejsze było zachowanie spokoju i opracowanie planu ucieczki.

Salvi trzasnął pięścią o krzywy stół obłożony notatkami i mapami, nad którymi pochylał się, nim chłopak odciągnął go od tego zajęcia głupimi pytaniami. Zacisnął zęby, coraz bardziej sfrustrowany jego obecnością i ciekawością. A frustracja rosła w siłę tym bardziej, im bardziej bezczelny gówniarz Rodericha nie dawał po sobie poznać oznak strachu czy słabości. Nawet się nie odsunął, gdy Salvi ostrzegawczo wycelował w niego palcem.

– Wtedy kiedy powiem, że się zbieramy. – Warknął przez zaciśnięte zęby. – Ej, wiesz, co się dzieje z takimi wścibskimi dzieciakami, które zadają za dużo pytań?

Marvin pokręcił przecząco głową, a Salvi zarechotał.

– Ja też nie. Bo o wszystkich słuch zaginął... – Odpowiedział złośliwie.

Odrzucił do tyłu głowę i zaśmiał się do własnych słów. Jego śmiech był przerażający, ale też nieco teatralny, jakby długo ćwiczył go przed lustrem.

– To co mam teraz robić? – Wykrztusił chłopak. Zwlekał niedługą chwilę z popatrzeniem na Salviego, bo tylko na tyle starczyło mu odwagi.

– Na ten moment do twoich jedynych zmartwień należy siedzenie na dupie i czekanie. A jeśli ci się cholernie nudzi, mam dla ciebie doskonałą zabawę. Nazywa się „pluj i łap".

– Świetnie, więc idę się zabawić.

– Ha! Zabawny jesteś! Na twoje nieszczęście zabawny to jednak nie to samo, co użyteczny. No cóż... Jeśli nic z tego nie wyjdzie, w najgorszym razie zgnijesz pod ziemią. – Potarł ręce, jakby je mył. – I po kłopocie! Tak więc, mądra decyzja, smarkaczu.

Marvin prychnął pod nosem. Wyminął Salviego, dochodząc do rozsądnego wniosku, że nie warto było dłużej nadwyrężać jego delikatnych nerwów, i ruszył w głąb jaskini, rozglądając się po wydrążonych pieczarach i zamieszkujących je renegatach. Wszyscy wydawali się być przy nim gigantami, wybranymi przez Salviego ze względu na swoją siłę, całkowity brak moralności i niepohamowaną skłonność do zadawania bólu. Nie wyglądali też na zdolnych intelektualnie – raczej na gwałtownych facetów, którzy będą posłuszni bez zadawania pytań i analizy tak złożonego problemu, jakim było odkrycie ich kryjówki przez świeżo mianowanego człowieka Rodericha. Mężczyźni nie zwracali na niego większej uwagi, jakby pojawienie się kolejnej obcej osoby w ich ekipie było czymś naturalnym, na porządku dziennym. Nikt go nie zaczepiał, samo jego istnienie im wystarczyło. Nikt nie starał się zagadać albo podpytać o codzienność na wyspie. Musieli wiedzieć to i owo. A on wykorzystał tę szansę do zapamiętania każdej twarzy z osobna. Gdy już uda mu się stąd uciec, nie omieszka szczegółowo opisać Roderichowi wszystkich zdradzieckich mord.

BOGOWIE Z NICH ZAKPILI - Kroniki Myrtany: ArcholosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz