W sobotnie popołudnie w powietrzu unosiła się mieszanka napięcia i radości, które zwiastowały nadchodzący amatorski mecz. Chociaż nie było to profesjonalne starcie, emocje były intensywne. Wzięliśmy nasze miotły i przygotowaliśmy się do gry, która choć nie w pełni zgodna z zasadami miała być emocjonującą zabawą na błoniach Ilvermorny.
Nasza mała, pięcioosobowa drużyna ustaliła specjalne zasady, by zrównoważyć braki w liczbie zawodników. Skład był nieco nietypowy, ale każdy z nas miał swoje zadanie. W tradycyjnych meczach Quidditcha drużyna liczy siedmiu zawodników – trzech ścigających, pałkarza, obrońcę, szukającego oraz drugiego pałkarza. W naszym przypadku, ograniczyliśmy się do dwóch ścigających, jednego pałkarza, obrońcy i szukającego. Aby dostosować się do mniejszych składów, postanowiliśmy nieco zmodyfikować zasady gry.
Mark jako pierwszy wziął się do roboty na błonia i rozpoczął przygotowania. Zaklęciem zaczarował kilka grubych sznurów, które rozciągnął na końcach wyznaczonego boiska jako bramki, nadając im wygląd przypominający drgające obręcze, zawieszone wysoko w powietrzu. Choć dalekie od oficjalnych bramek, nasze „obręcze" robiły wrażenie, delikatnie unosząc się i migocząc w świetle słońca.
-Są prawie jak te prawdziwe!- Zaśmiał się Mark dumnie, gdy dołączyłam do niego, oglądając jego dzieło.
Zdecydowaliśmy się użyć owoców zamiast tradycyjnych piłek, które były nie do zdobycia bez wywoływania pytań wśród nauczycieli, a sam Sanguini mimo wydania zgody na ten nieoficjalny mecz, nie pozwolił użyć szkolnych piłek. Nasze prowizoryczne piłki nadawały całemu meczowi charakterystyczny klimat: twarde i niedojrzałe pomarańcze posłużyły za tłuczki, wielki ananas stał się kaflem, a mała pomarańcza, prawdopodobnie, pełniła rolę znicza. Cygnus rzucił kilka zaklęć, aby te prowizoryczne piłki miały choć odrobinę cech swoich oryginalnych odpowiedników. Kiedy zaczarował mandarynkę, ta uniosła się, robiąc zwrot i oddalając się od nas – a Dorian, nasz szukający, patrzył za nim, śmiejąc się z nerwów.
Po szybkiej dyskusji wybraliśmy role. Ja i Rowena zgłosiłyśmy się na ścigające, ponieważ obie świetnie radziłyśmy sobie w szybkim tempie, a jednocześnie miałyśmy zupełnie różne podejście do gry. Ja stawiałam na ryzyko i spektakularne ruchy, natomiast Rowena wolała spokojniejsze, bardziej przemyślane podania. Veronica zgłosiła się na bramkarkę – nie było to zaskoczeniem. Miała doskonały refleks, opanowanie i pewną rękę, dzięki czemu świetnie się nadawała do tej roli. Cygnus, nasz zapalony zawodnik i jeden z bardziej żartobliwych przyjaciół, ochoczo przyjął rolę pałkarza, gotowy wywołać mały chaos tłuczkami, czyli pomarańczami. Dorian, jako szukający, miał za zadanie chwycić „znicz" i zakończyć mecz.
Gdy wszyscy byliśmy gotowi, Mark machnął różdżką, sygnalizując początek meczu. Sznur pełniący rolę bramki zaczął się delikatnie chwiać, jakby zagrzewając nas do gry, a nasze miotły uniosły się w górę, zostawiając za sobą drobiny trawy. Zaczęło się!
Już na początku ananas, nasz prowizoryczny kafel, trafił w moje ręce. Szybko ruszyłam do przodu, wymijając Rowene, która zaczęła mnie doganiać, wywołując moje rozbawienie.
-Nawet nie próbuj!- Zaśmiałam się, ale Rowena uśmiechnęła się szelmowsko, po czym nagle przyspieszyła, próbując odebrać mi owoc. Odbiłam się gwałtownie w prawo, ale wtedy Cygnus wycelował w moją stronę pomarańczę, która miała pełnić rolę tłuczka.
-Leci!- Krzyknął, posyłając tłuczek, który śmignął tuż obok mojej głowy. Wykonałam unik, ale w zamieszaniu Rowena przechwyciła kafla, odwracając sytuację na swoją korzyść. Ruszyła w stronę Veroniki, gotowa wyprowadzić pierwszy rzut.
Veronica przygotowała się do obrony, ale Rowena skręciła gwałtownie w prawo, zamierzając wyprowadzić mylący manewr. W ostatniej chwili Veronica zdołała jednak obronić rzut, odbijając kafla i posyłając go z powrotem do mnie.
CZYTASZ
Old Days Of Hogwarts /Tom Riddle
FanficOphelia Fawlay, stworzona do tego, aby dokonać potężnych rzeczy. On.. Tom Riddle, rozpocznie swoją edukację w Hogwarcie na tym samym roku, co ona. NOWE ROZDZIAŁY W PIĄTKI!!!