03.10.2023r.Leżeliśmy w jego łóżku otuleni pachnącą pościelą i sobą nawzajem. Za oknem robiło się coraz jaśniej i nawet mimo półmroku, doskonale widziałam jego zielone oczy mówiące mi to wszystko, czego nie odważyłyby się powiedzieć usta.
–Zmieniłaś się. – stwierdził nagle, po kilkudziesięciominutowym tkwieniu w absolutnej ciszy przerywanej jedynie oddechami. – Te włosy, tatuaż. – Przyłożył dłoń do mojej skroni zahaczając o kosmyki włosów. – Mam wrażenie, że jesteś też trochę bardziej opanowana.
–Minęło sporo czasu. Oczywiście, że się zmieniłam. Każdy się zmienia. – uśmiechnęłam się lekko czując na skórze jego ciepły dotyk. – Ty jesteś... mam wrażenie, że stałeś się bardziej nerwowy. Jakbyśmy zamienili się rolami.
–Masz trochę racji. – westchnął. – Od twojego wyjazdu bywałem upierdliwy chyba dla wszystkich dookoła. Później trochę się uspokoiłem, gdy udało mi się poskromić twojego ojca, ale to wróciło po śmierci Sof.
–Jak go zabiłeś? – zapytałam może nieco zbyt nachalnie, jednak ciekawość od dawna nakazywała zapoznać się z tajemnicą odejścia ze świata Valerio Pastorini.
–Twoja siostra mi pomogła. – odparł ze znużeniem i czymś, co przypominało mi zawstydzenie, jakby wcale nie chciał o tym mówić, a już szczególnie córce osoby, którą pozbawił życia. – Powiedziałem jej wszystko. Pokazałem teczki, nagrania i wytłumaczyłem od początku do końca, jaki w rzeczywistości jest jej ukochany ojciec. Z niemałym trudem, ale w końcu jakoś się z tą wiedzą uporała i postanowiła stanąć po właściwej stronie. Nigdy nie chciałem mieszać ją w zabójstwo. Bardziej chodziło mi o szpiegostwo i węszenie w jego działalnościach, ale sama doszła do wniosku, że należy mu się śmierć. Parę razy przyniosła mu czekoladki, dla niepoznaki. Tak, jak jej kazałem. Zjadał je bez żadnych podejrzeń myśląc, że to tylko prezent od jedynego dziecka, któremu jeszcze nie zdążył zniszczyć życia. Aż w końcu któregoś razu przyniosła mu to samo pudełko trufli, tylko że z dodatkiem rycyny.
Szeroko otworzyłam oczy poznając okrutną, bolesną śmierć, jaka spotkała Valerio Pastorini.
Musiał wycierpieć długie godziny, zanim substancja dotarła ku kresu swego działania i wyniszczyła go całkowicie.
Prędko też uświadomiłam sobie, jakie problemy mogły czyhać za tego typu posunięciami.
–Finnian, czy moja siostra widziała jego śmierć na własne oczy?
–Nie. – odparł ze zdezorientowaniem. – Między innymi z tego powodu zdecydowałem się na zatrucie. Nie chciałem, żeby musiała na to patrzeć. Valerio umarł dopiero po 40 godzinach od zeżarcia tego syfu.
Starałam się nie popadać w paranoję, jednak coś skutecznie odgradzało mnie od myślenia, że mój ojciec dałby się oszukać w tak banalny sposób. Nie był głupcem. Już po kilku godzinach musiał odczuć fatalne objawy zatrucia, jak silne bóle brzucha, czy wymioty. Byłby skrajnie obłąkany, gdyby zaniechał pogarszający się stan i nie zwrócił się z nim do żadnego specjalisty.
W głowie pojawiła się myśl... o Boże.
–Umarł? Jesteś pewien? – wycedziłam z trudem łapiąc oddech, nie pierwszy zresztą raz tamtej nocy. Niestety po raz pierwszy na skutek czegoś negatywnego.
–Co to za pytanie? Tak Aria, jestem pewien. – odparł wyraźnie skonsternowany. – Byłem na pogrzebie. Z uśmiechem oglądałem jego martwe ciało.
–To mój ojciec Finnian. Gdyby chciał, sfingowanie śmierci nie byłoby dla niego żadnym problemem.
–Aria uspokój się. – przyciągnął mnie do siebie i otulił ciepłymi ramionami. Wtopiłam twarz w jego nagą klatkę piersiową próbując nie oszaleć z przerażenia, a wcześniejsze ocenienie mnie bardziej opanowaną odeszło w zapomnienie. – Wiem, o co ci chodzi. Caterina nie widziała na oczy jego śmierci, ale była z nim w szpitalu, zanim zmarł. Lekarze próbowali leczyć niewydolność nerek i kontrolować krwotoki, ale nie udało się. Nie istnieje przecież żadne antidotum na rycynę, a Valerio w końcu umarł przez zatrzymanie akcji serca.
CZYTASZ
Senza Fine II
RomanceHistoria Ariadny Pastorini nie mogłaby się zakończyć jedynie teatralną ucieczką i ułożeniem sobie dalszego, spokojnego życia w Nicei. Choć szczerze wierzyła, że tak właśnie się stanie, a wszystkie jej problemy znikną wraz z wylotem ze znienawidzonej...