Minęły dwa dni odkąd dowiedziałam się, że stąd wyjdę. Przez ten czas, ciągle ktoś przynosił mi jedzenie. Nie mogłam tego zjeść, więc po prostu wyrzucałam je przez moje małe okienko. Nie mogłam pojąć, dlaczego chcą sprawić abym była jeszcze grubsza. Myślałam, że chcą mnie wyleczyć, a nie doprowadzać do jeszcze większej otyłości. Jednak zaczynałam się bać o siebie, bo ciągle boli mnie głowa. Staram się nie płakać, ponieważ to doprowadza do pogorszenia mojego i tak słabego już stanu.
Dziś miałam się dowiedzieć, kiedy w końcu stąd wyjdę. Jestem też ciekawa, a równocześnie przeraża mnie to, kogo dostanę jako swojego "towarzysza". Praktycznie każdy z nich jest nieprzewidywalny. Luke, którego uważałam wcześniej za najbardziej normalnego, zmienił się o 180 stopni, po tym jak na niego nakrzyczałam. Zaczął się na mnie wyżywać i wyzywać od najgorszych dziwek. Nie rozumiem go. Przecież przez niego tutaj jestem i to on doprowadził do tego, że jestem taka a nie inna.
Rozmyślania przerwał mi Mike, który właśnie wszedł do pokoju z dziwnym uśmiechem. Nie wiedziałam czego mam się po nim spodziewać. Przyszedł mnie gwałcić czy powiedzieć mi nowinę?
- Jak się czujesz? - zapytał. Od kiedy to go obchodzi? Widocznie zauważył, że nie chcę mu odpowiedzieć, więc podszedł bliżej. Teraz zdecydowanie górował nade mną. Chciałam jakoś wstać, ale okropny ból głowy nie bardzo mi na to pozwalał. - Albo mi się wydaje albo przez ten czas, kiedy ostatnio Cię widziałem, schudłaś. - uśmiechnęłam się do siebie. - Co się tak szczerzysz? Tylko nie mów mi, że się z tego cieszysz! - szarpnął mnie i tym sposobem sprawił, że stałam teraz na przeciwko niego. Spojrzałam w jego zielone tęczówki, które wyrażały niechęć. Miał zimne i oschłe spojrzenie.Wziął głęboki wdech, po czym złapał mnie za szyję i przycisnął do ściany.
- Jesteś najgorszą dziewczyną jaką spotkałem! Uważasz się za Bóg wie kogo i chcesz tym tylko zwracać swoją uwagę! Ale nie. Ja taki nie jestem. Nie dam się omamić przez jakąś głupią dziwkę! - po moich spłynęły pojedyncze łzy. Każde słowo przyjmowałam z ogromnym bólem. Przełknęłam głośno ślinę i czekałam aż dokończy swoją przemowę. Jednak on po prostu złapał mnie za ramiona i zaczął potrząsać, waląc przy tym o tył.
- Zostaw mnie! - krzyknęłam. Próbowałam się jakoś szarpać, lecz on w tym momencie pochylił się nade mną i szepnął mi do ucha.
- Nic nie warta szmata. Nie dziwię się, że nikt Cię wtedy nie chciał. Jesteś kompletnym śmieciem.
- O-o czym Ty mówisz? - wyjąkałam.
- Ty dobrze już wiesz o czym. - uderzył mną jeszcze raz o ścianę i wyszedł nie mówiąc już nic więcej.
Bezwładnie osunęłam się po ścianie. Bolały mnie plecy i głowa. Do tego znowu zaczęłam płakać.Skąd on to wiedział?! Musiał mi przypomnieć o tak okropnym wydarzeniu z mojego życia? Po tym zaczęłam się trząść. Emocje wzięły górą. Zaczęłam krzyczeć i wrzeszczeć. Wywalałam wszystko co stało obok mnie. Wspomnienia z tamtego dnia przerosły mnie. Nie mogłam się uspokoić.
Nienawidzę siebie i tego jebanego dnia!!
Luke POV:
Siedziałem z Calumem w salonie na kanapie, pijąc piwo. Wtem do pokoju wszedł Ashton z jakimiś papierami.
- Co tam masz? - wyjrzałem do niego.
- Załatwiłem skierowanie na przymusowe leczenie w szpitalu psychiatrycznym. - nieświadomie rozchyliłem usta - Dla tej.. Jak ona tam..
- Lucy. - wyjaśniłem. Na samą myśl o niej, gotuje się we mnie. Zamierzam do niej jeszcze dziś przyjść i wykorzystać tak, że będzie błagała abym przestał. Niech sobie nie myśli, że może mną tak pomiatać.
W tym czasie, do salonu wszedł dość zły Michael. Podszedł do lodówki i wyjął butelkę wódki. Szybkim krokiem skierował się na kanapę obok mnie i Caluma, po czym otworzył ją i zaczął pić.
- Woah, stary, spokojnie. - krzyknął zdezorientowany Calum.
- Zamknij mordę! Będę robił co mi się podoba. A Ty nie będziesz mi mówił co mam robić! - warknął i wziął kolejnego łyka.
- Mike, powiedziałeś jej kiedy wychodzi? - spytał jak gdyby nigdy nic Ash.
- Nie. - rzucił oschle. Co mu?
- Wiedziałem, że po Tobie nie można się tego spodziewać. A chociaż dobrze się czuję?
- Człowieku, ona jest jeszcze chudsza niż poprzednio! A jak jej to powiedziałem, zaczęła się uśmiechać. Pojebana!
Co ta dziwka sobie wyobraża?
- Luke! - krzyknął Irwin. Wstałem z kanapy i podszedłem do niego. - Pójdziesz teraz do niej i dopilnujesz aby zjadła to co przygotowałem. Do tego powiesz, że jutro jedzie z tobą i że mną do szpitala. A to oznacza, że wyznaczam Ciebie abyś się nią opiekował. - skinąłem głową i wychodziłem, kiedy usłyszałem jeszcze Asha. - I jeśli chcesz, możesz zrobić jeszcze co nieco z nią. - puścił do mnie oczko, po czym wyszedłem z salonu.
Idąc korytarzem, zastanawiałem się czemu Ashton wyznaczył akurat mnie. Hmm. Pewnie zauważył to, iż jedyny ja nic z nią nie robiłem, więc pewnie chciał to naprawić. I bardzo dobrze. Zobaczy na co mnie stać.
Gdy zbliżałem się do pokoju Lucy, słyszałem okropne krzyki i płacz. Nie wiem nawet czemu przyśpieszyłem kroku i nie patrząc na nic, otworzyłem drzwi. Zastałem tam całą zapłakaną dziewczynę, która siedziała skulona na środku pomieszczenia, trzęsąc się. W dodatku, cały pokój był w kompletnym nieładzie. Wszystkie jakieś meble, które się tu znajdowały, były porozrzucane.
- Co tu się stało? Co CI się stało?! - krzyknąłem przerażony.
Dziewczyna, zobaczywszy mnie, zaczęła powoli się cofać, aż natknęła na ścianę. Tam ponownie skuliła się i zaczęła płakać. W tym momencie wszystko to co zaplanowałem z nią zrobić, poszło gdzieś w niepamięć. Szybkim krokiem podszedłem do Lucy, odstawiając gdzieś na bok jedzenie i ponownie zapytałem.
- Co się stało? - ona nagle podniosła głowę i z mocno zapłakanymi oczami, krzyknęła do mnie.
- Odpieprz się ode mnie! Nie widzisz, że jestem okropna? Zwykły śmieć, kompletne zero! - nie mogłem pojąć tego co mówi. Ku mojemu zdziwieniu, dziewczyna nagle wstała i wręcz wybiegła z pokoju. A ja siedziałem i zastanawiałem się, co z tą nią jest nie tak.
CZYTASZ
Zniszczona; Hemmings
Fanfiction~ W TRAKCIE KOREKTY ~ Życie siedemnastoletniej Lucy Wooden nie jest kolorowe. Zmaga się z problemami, które przypominają jej tylko o swojej drastycznej przeszłości. Nie potrafi tego zapomnieć. Została skrzywdzona przez los i nikomu nie pozwala dojś...