Rozdział 28

127 8 5
                                    

* Draco Malfoy*

Zaraz po przebudzeniu poczułem się jak na mega kacu. Bolała mnie głowa i zaraz miałem wrażenie że puszczę pawia. Dziwne, nie wypiłem wczoraj ani kropli alkoholu. Wolno podniosłem się z łóżka, przecierając oczy. Chwila, zawsze kiedy wstaję, na nogi stawia mnie chrapanie Pottera. Rozejrzałem się po łóżkach kumpli - nikogo nie było. Spojrzałem na zegarek; cholera, za czterdzieści minut kończy się śniadanie! Zerwałem się z łóżka jak poparzony. Wciągnąłem na siebie dresy, chyba były Blaise'a i szary t-shirt. Podbiegłem do lustra - dobra, fryzurę sobie daruję, i tak jestem seksi. Nałożyłem na siebie bluzę i pobiegłem przez korytarz. Przebiegając przez salon wspólny czułem na sobie wzrok każdego kto znajdował się w pomieszczeniu. Olałem to, byłem pewnien że gapią się tak, ponieważ biegłem po szkole jak nienormalny. Zaczęło mnie to jednak dziwić kiedy ludzie zaczęli nawet przy mnie zatrzymywać albo coś do mnie mówić. Pierwszą znajomą, napotkaną duszą okazał się być Weasley. Jego mina mówiła że on też się cieszy że mnie widzi.
- O stary, dobrze że cię widzę - zawołał - rozeszła się niezła plota - cudownie, nic nie mogło lepiej zacząć tego poranka.
- Co jest? - Ron nachylił się bliżej mnie.
- Grace Mendles od rana opowiada wszytkim że po wczorajszym meczu przeleciałeś ją w naszej szatni! Cała buda o tym gada! - o kurwa, to było pierwsze co mi przyszło do głowy. Zasznurowałem usta, a ręce położyłem na biodrach.
- Zabiję sukę... - syknąłem pod nosem, marszcząc czoło - Sarah wie?
- Nie zeszła jeszcze do jadalni...
- Muszę jej sam to powiedzieć zanim dowie się od kogoś innego! - zawołałem i nie czekając na odpowiedź kolegi, popędziłem w stronę salonu przyrodniczego. Doszło do tego że w biegu prawie wpadłem na profesor McGonnagall - Bardzo przepraszam! - zdążyłem krzyknął, nawet się nie odwracając. Kiedy byłem już prawie pod ich salonem, wpadłem na osobę której towarzystwo nie było mi zbytnio na rękę.
- Och! Kogo moje oczy widzą! Draco, kochanie, jak się masz po naszej wczorajszej zabawie? - Medles nie miała żadnych granic. Chciała mnie objąć i co gorsza, pocałować! Skutecznie się odsunąłem.
- Dziewczyno, co ty odpierdalasz!!! - ryknąłem na całe gardło. Ruda niezbyt się tym przejęła.
- Jak to co? To był jedyny sposób żeby ci pokazać że pasujemy do siebie idealnie!
- Jesteś nienormalna! Ja mam dziewczynę! - Grace prychnęła pod nosem.
- Tak, laskę która trzyma się z przywłokami i przynależy do tabunu dla nieudaczników! - wtedy moje nerwy popuściły. Byłem bliski uderzenia tej dziewuchy w twarz. Powstrzymał mnie znajomy głos.
- Co tu się dzieje?! - to był głos Tylera. Stał kilka metrów za mną, ubrany w szatę opiekuna.
- Nie wpieprzaj się Line! - krzyknęła Grace.
- Minus pięć punktów dla tabuny czwartego! - jego reakcja była bezcenna, a potem zwrócił się do mnie - Co to za zbiorowisko? - zapytał poważnie. Wtedy Medles przeszła samą siebie; zawyła jak zbity pies i zaczęła udawać że płacze! Podeszła do Tylera i przytuliła go!
- On... on wczoraj zaciągnął mnie do łóżka! - załkała - powiedział mi że jestem tą jedyną, że tylko mnie pożąda. Ja głupia, myślałam że mówi prawdę, a tym czasem wykorzystał mnie dla kilku godzin seksu! - Tyler wygladał jakby zobaczył bazyliszka. Popatrzył mi prosto w oczy, a jego wściekłe spojrzenie wyrażało wszystko. Odsunął od siebie płaczącą Grace i podszedł do mnie z zaciśniętymi pięściami.
- Wiedziałem że kiedyś do tego dojdzie... Ale nie sądziłem że zdążysz ją zdradzić w ciągu trzech tygodni!
- Nie przespałem się z tą wywłoką!! - Tyler z całej siły szarpnął mnie za koszulkę, patrząc na mnie wściekłe.
- Lepiej zejdź mi z oczu zanim zrobię ci krzywdę!
- Może zamiast mnie pogrążać byś mi pomógł?!
- Nie pozwolę skrzywdzić ci Sary!
- To nie próbuj nas rozdzielać!
- Śmieszny jesteś... Nie zasługujesz na nią, jest dla ciebie za dobra. Ty jesteś tylko bogatym dzieciakiem, którego życiowym celem jest zaliczyć jak najwięcej lasek! Kim ty jesteś? Bo na pewno nie człowiekiem!
- Jestem kimś dzięki komu za pół godziny twój ojciec może stracić pracę! - ułamek sekundy. Tyler z całej siły uderza mnie pięścią w nos. Upadam na ziemię, na posadzce widzę krew. W tle słyszę przerażone krzyki. Podpieram się na rękach. Powoli wstaję, zaciskam pięści. Wymierzam mu cios w policzek, tym razem to on upada, ale szybko się podnosi. Rzuca się na mnie, zaczynamy się szarpać. Walka trwa maksymalnie dwie minuty. Nagle moim oczom się ukazują David Blues i Blaise. Zabini łapie mnie za ramiona i odciąga mnie od wroga - Puść mnie Blaise, my jeszcze nie skończyliśmy!!! - krzyknąłem na całe gardło.
- Gościu, oboje macie całe obite gęby, dosyć już tej zabawy! - Zabini trzymał mnie jeszcze mocniej, a do akcji włączył się jeszcze Potter.
- Malfoy, wyluzuj - próbował uspokoić go Harry - chcecie się pozabijać?
- Jeśli miałbym zabić jego, to bardzo chętnie! - ryknął Tyler, próbując się wyrwać swojemu koledze.
- Dość tego!!! - oho, do akcji wkracza profesor McSztywna, której stare, skórzane pantofle słychać było już od progu korytarza - Panie Zabini, proszę zaprowadzić Malfoya do skrzydła szpitalnego, a Pan Blues zaprowadzi Line'a. Tam, odwiedzę was razem z waszymi wychowawcami oraz dyrektorem - zagrzmiała. Dałem za wygraną, dzisiaj nie zatłukę Tylera. Blaise szarpnął mnie za ramię, prowadząc do pielęgniarki - A wy nie macie nic innego do roboty? - dodała do zgromadzonych wokół uczniów.
- Ładnie się załatwiłeś stary, nie ma co - zakpił mój kumpel.
- Chyba mi złamał nos...
- Ty się lepiej martw o to czy Sarah nie zła ci czegoś więcej.
- Wszystko widziała? - jęknąłem. Milczenie Blaise'a wyrażało więcej niż tysiąc słów. To mnie załamywało bardziej niż cokolwiek innego.

RozporządzenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz