Rozdział 36

98 9 2
                                    

*Sarah Finneagan*

Nadszedł długo wyczekiwany przeze mnie piątek. Wszystkie lekcje dłużyły mi się niemiłosiernie, miałam wrażenie że niedługo rzucę to wszystko w cholerę. Podczas lunchu siedziałam z Caitlyn, Katie oraz chłopcami. Moje współlokatorki wprost nie mogły się doczekać lekcji bio-chemii, gdzie za około dwadzieścia minut mieliśmy przygotować wywar żywej śmierci.
- Niełatwa sprawa - przyznał Tyler, upijając łyk soku - kiedy pierwszy raz robiłem go w zeszłym roku, nie wyszedł mi za pierwszym razem.
- Ha ha ha! - zaśmiał się głośno David - człowieku, wróciłeś do pokoju cały osmalony! - wszystkie trzy wytrzeszczyłyśmy oczy w kierunku bruneta.
- No co?! - sapnął - po prostu, zagapiłem się. Za mocno go podgrzałem, i przez przypadek mi...wybuchł.
- Kiedy udało ci się go przyrządzić prawidłowo? - zapytała, wyraźnie zainteresowana Katie - mam na myśli, za którym razem.
- Za drugim razem, zaraz przed końcem pierwszego semestru. Widzicie, sekret tkwi w tym że przy przygotowaniu tego eliksiru trzeba się skupić w stu procentach. Chwila roztrzepania, i masz po eliksirze.
- Czyli chcesz powiedzieć że nie jest trudny? -wtrąciła Caitlyn. Tyler pokręcił głową.
- Dobrze wam pójdzie, maluchy - rzekł David, z tym swoim uśmiechem, śmialiśmy się, nazywaliśmy to 'uśmiechem podłego skrzata'.
- Jesteś starszy tylko o pięć miesięcy - odezwała się Katie, mierząc go badawczym wzrokiem. Blondyn wzruszył ramionami.
- To nic nie zmienia, słonko - wszyscy się gromko zaśmialiśmy, z wyjątkiem samej zainteresowanej, która zasznurowała usta. Nienawidziła tego przezwiska, a David doskonale to wykorzystywał przeciwko niej.
- Ach, zamknij się - warknęła, wstając od stołu - idziecie? - zapytała zirytowanym, tonem, mnie i Caitlyn. Druga blondynka skinęła głową, jednak ja byłam jeszcze w trakcie posiłku.
- Dołączę do was później - oznajmiłam - do zobaczenia na bio-chemii.
- Ok, to zobaczenia - pożegnała mnie - cześć Tyler - dodała, patrząc przy tym wściekłe na zaskoczonego Davida. Chwilę później już jej nie było. Odsunęłam od siebie talerz z zapiekanką.
- Stary, co ty robisz? - zapytał go Tyler, szturchając go w ramię.
- Nie wiem o co ci chodzi... - skłamał, wkładając sobie do ust duży kawałek kanapki, żując go głośno. Nie wiem dlaczego, ale wzięłam do ręki leżący obok mnie podręcznik i uderzyłam nim kolegę, co spotkało się z oburzeniem z jego strony.
- Jak ty możesz udawać nawet przed samym sobą! - fuknęłam.
- Co? - chłopak o piaskowych włosach był wyraźnie zbity z tropu - o co wam wszystkim chodzi?
- Nie wiem, może o to że lecisz na Katie Wood - zasugerował mu jego przyjaciel. David skrzywił się potwornie, jakby musiał zjeść cytrynę - nie udawaj stary, myślisz że my tego nie widzimy? Że nie widzimy jak się na nią gapisz?
- Przecież właśnie się na mnie obraziła! - krzyknął, zwracając na siebie uwagę większości zgromadzonych.
- Kto się czubi ten się lubi... - zachichotałam, po czym przybiłam z Tylerem, standardowego 'żółwika'. David pokręcił oczami.
- Idę na matematykę - burknął chłopak, chwytając swoje rzeczy, wściekle wychodząc z wielkiej sali. Tyler zmarszczył brwi.
- Chyba wieczorem z nim pogadam - mruknął - zachowuje się jak baba na okresie...
- Uważaj na słowa - ostrzegłam go, choć nie mogłam ukryć śmiechu - w takim razie ja porozmawiam z Katie.
- Doskonale! - zawołał brunet, kończąc swój lunch - może powtórka na bio-chemię? Jestem ciekaw co pamiętasz- tylko na to czekałam, zawsze sprawiało mi przyjemność, popisywanie się przed starszym uczniem. Podwinęłam rękawy swojego swetra, i zaczęłam wygłaszać swoją mowę.
- Głównymi składnikami do stworzenia wywaru żywej śmierci są rzadkie zioła. Zawierający tujon, stymulujący układ nerwowy. Nadmierne, lub nieostrożne jej spożycie powoduje uszkodzenie mózgu, lub nawet śmierć. Drugim ważnym składnikiem, mieszanym z poprzednim jest roślina z rodzaju Asphodelus. Pochodząca z rodziny liliowatych, ze skupiskiem białych kwiatów u szczytu łodygi. Wywar tworzony jest też z korzenia asfodelusa i sopophorusa, piołunu i korzenia waleriany. Dobrze wyważony wywar ma kolor czarny i zapach gorzki, dość nieprzyjemny - gdy skończyłam, przyjaciel gapił się we mnie, z otwartą buzią. Uśmiechnęłam się triumfalnie - i jak? Zdam?
- Z palcem w nosie - zaśmiał się, a moja samoocena urosła jeszcze bardziej. Byłam pewna że to będzie dobry dzień.

RozporządzenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz