XXXIX

2.8K 136 1
                                    

-Nie ma mowy, żebym z nim pracowała! - warknęłam. - Bomby czy nie, możemy znaleźć kogoś innego! - pozwoliłam mojej upartości wyjść na wierzch.
Zayn wziął głęboki oddech, ściskając końcówkę swojego nosa.
-Skończ pierdolić, Jauregui. Tylko ja jestem w stanie zrobić to dobrze, wiesz o tym - powiedział Jason.
-Mam to w dupie! Wolę, żeby wszystko poszło źle niż pracować z suknisynem jak ty! - warknęłam z jadem w głosie.
-Kurwa, Lauren! - krzyknął Zayn. - Chcesz pozbyć się Rose czy nie?
-Oczywiście, że chcę! Co to za pytanie?! - spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
Zayn mnie zignorował, kręcąc głową.
-Więc przestań być suką i daj mu pomóc!
-Nie - syknęłam.
-Ja pierdolę - jęknął Jason, opadając na kanapę za mną.
Spojrzałam na niego z nienawiścią.
-Zamknij się.
Wywrócił oczami, nie w humorze do kłótni.
-Nie chcesz pozbyć się szmatę, która próbowała zabić nie tylko ciebie, ale też twoją dziewczynę? Nie obchodzi mnie jaki masz problem z McCannem, pomyśl o Camili i jej bezpieczeństwie.
W duchu warknęłam, wiedząc, że ma rację. Potarłam ręce, przygryzając wargę i chwilę nad tym myśląc. Przeklnęłam Zayn'a i to, że wiedział dokładnie co powiedzieć, żeby mnie przekonać.
Jeśli nie pozbędę się Ruby, ona znowu spróbuje nas załatwić.
Teraz albo nigdy.
Westchnęłam, przenosząc wzrok na Zayn'a.
-Okej, ale tylko dla Camili.
Ten opuścił ramiona, zadowolony, że wreszcie się zdecydowałam.
-Dziękuję - powiedział.
Jason natychmiast się wyprostował, a na jego twrzy wymalowana była ciekawość.
-Camila? Kto to Camila?
Odwróciłam się w jego stronę.
-Nawet o tym nie myśl, McCann - ostrzegłam.
Chłopak łobuzersko się uśmiechnął, podnosząc ręce w górę.
-Tylko się spytałem.
Spojrzałam na niego spode łba.
-Jest twoją nową seks zabawką? - Jason zaśmiał się, myśląc, że jest zabawny. Sądził, że wszyscy mu zawtórują i zaskoczyło go, gdy napięcie wzrosło i każdy spojrzał na niego ostrzegawczo.
-Lepiej uważaj na słowa, McCann.
-Widzę, że się bronisz - potrząsnął głową. - Musi być naprawdę dobra w łóżku, skoro się tak wysilasz.
Bez wachania wstałam.
-Czy nie kazałam ci się zamknąć? - warknęłam.
Zauważając moją postawę, John szybko wstał i chwycił mnie za ramiona.
-Uspokój się.
Jason się zaśmiał.
-Aw, Jauregui znalazła sobie dziewczynę? Jak słodko - zaczął się drażnić.
-Zamknij się - warknęłam, chcąc wysadzić jego głowę.
-Boże, Jauregui- chłopak łobuzersko się uśmiechnął. - Tylko żartuję. Nie musisz się od razu napinać.
Wyrwałam się z uścisku Johna.
-Tak? Cóż, nie jestem w nastroju na słuchanie twoich żałosnych wymówek co do żartu. Po prostu wypierdalaj skąd niestety przyszedłeś.
-Pamiętaj Jauregui, przyszedłem ci pomóc. Trochę szacunku - Jason przyjął postawę podobną do mojej, chłodno na mnie patrząc.
Wzruszyłam ramionami.
-Nigdy cię tu nie zapraszałam, więc mam to w dupie, poza tym jestes tu tylko, żeby mnie zdenerwować i wyrobić sobie opinię.
-Mam już wyrobioną opinię, Jauregui i na twoim miejscu uważałbym na słowa, chyba, że chcesz zostać wysadzona - zagroził.
-Zachowaj groźby dla kogoś, kto jest na tyle głupi, żeby w nie wierzyć.
-Wiesz, do czego jestem zdolny, Jauregui. Nie udawaj twardej - warknął, a w jego żyłach wybuchła złość.
-Oboje wiemy też, że zdajesz sobie sprawę do czego ja jestem zdolna, McCann.
-Okej dzieciaki - przerwał nam Zayn, wiedząc, że w innym przypadku zrobi się naprawdę nieprzyjemnie. - Wystarczy już.
-On zaczął - mruknęłam.
-Ile mamy lat? Pięć? - syknął Jason.
Ugryzłam się w język, nie chcąc powiedzieć czegoś, co wywołałoby kolejną kłótnię. Mimo, że kocham pieprzyć się z Jasonem, potrzebowałam go do przygotowania bomb.
-Tak czy inaczej - powiedział Zayn. - Przyniosłeś swoje rzeczy?
-Tak, mam już wszystko. Dajcie mi pokój, kilka godzin i wszystko będzie gotowe - uśmiechnął się.
-Możesz zająć piwnicę - powiedział Zayn, prowadząc Jasona do schodów na dół.
Odwróciłam się, mierzwiąc włosy dłonią.
-Ten dzieciak testuje moją cierpliwość - mruknęłam.
Justin cicho się zaśmiał.
-Byłaś gotowa go zabić.
Normani westchnęła.
-Musisz opanować złość, Jauregui. Dobrze wiesz, że robi to tylko po to, żeby cię podenerwować.
-Ta i za każdym razem dajesz mu wygrać - Justin potrząsnął głową.
-Nie mogę tego powstrzymać, okej? Wie co powiedzieć, żeby mnie wkurzyć, a mówienie w ten sposób o Camili było dużą przesadą.
-Cóż, nie możesz go winić. Długi czas byłaś swego rodzaju dziwką - wymamrotał Justin.
-Co powiedziałeś? - warknęłam, momentalnie odwracając do niego głowę.
-Nic... - mruknął szybko.
Normani wypuściła głęboki oddech, wiedząc dokąd to prowadzi.
-Kłamca - warknęłam. - Dlaczego nie powtórzysz swoich słów? - zaczęłam go drażnić.
-Uspokój się, Lauren - ostrzegła Normani.
Ignorując go, zaśmiałam się.
-Nie, pozwólmy chujowi powtórzyć. Czego się boisz? Powiedz to - rozkazałam.
W pokoju zrobiło się cicho.
-Powiedziałem, że nie możesz winić Jasona. Niedawno bardzo lubiłaś się zabawiać - mruknął Justin, unikając mojego wzroku.
Krótko się zaśmiałam.
-Zabawne - mruknęłam. - Kocham, jak stajesz po jego stronie.
-Nie staję po niczyjej stronie. Jesteś moim kumplem, ale po prostu stwierdzam fakty - powiedział.
Pokręciłam głową.
-Wszystko jedno - przechodząc obok niego, wyszłam z pokoju i domu, czując jak przepełnia mnie złość i chęć do walki.
Zaczerpnęłam chłodnego powietrza, nerwowo trąc rękami swoją twarz, po czym zmierzwiłem włosy. Zirytowana warknęłam, a po chwili syknęłam czując narastającą niecierpliwość. Mimęło trochę czasu odkąd z kimś walczyłam i już nie mogłam się doczekać.
Pocierając dłońmi bok domu, minęło tylko kilkanaście sekund, gdy nieco się odsunęłam i uderzyłam w nią pięścią, przez co się skruszyła. Prawie natychmiast poczułam jak z ramion spada mi ogromny ciężar. Przygryzając wargę, nie powstrzymywałam się przed zadawaniem kolejnych ciosów.
Kiedy miałam zamiar podnownie uderzyć w ścianę, telefon zaczął wibrować mi w kieszeni. Nie chciałam odbierać, ale on nie przestawał wibrować. Wywracając oczami, wyjęłam go i odebrałam bez patrzenia na numer.
-Co? - warknęłm.
-Lauren?
Zamarłam, słysząc znajomy głos.
-Camila?
-Hej...
-Hej... - oblizałam usta. - Przepraszam, że na ciebie naskoczyłam. Nie patrzyłam kto dzwoni, gdy odebrałam... - powiedziałam, czując się niezręcznie.
-Jest okej.
Zapadła chwilowa cisza.
-Więc... czemu dzwonisz? Nie, żebym narzekała... - cicho się zaśmiałam.
Camila zachichotała.
-Mam dobre wieści i chciałam się nimi podzielić.
Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się o co może chodzić.
-Jakie wieści?
-Cóóóż - przeciągnęła słowo. - Moi rodzicie w pewnym sensie zdjęli mi szlaban, ale tylko w razie projektów czy pracy domowej. Ale kiedy wracam do domu, wciąż jestem uziemiona.
Nie mogłam powstrzymać lekkiego śmiechu, słysząc jej podekscytowanie. Była taka urocza.
-To świetnie, skarbie. Dzięki temu będzie nam dużo łatwiej i nie będziesz musiała się wymykać ani pakować swojego wielkiego tyłka w kłopoty.
-Hej! Mój tyłek nie jest taki duży - wiedziałam, że w tym momencie wydęła usta.
Zaśmiałam się z łobuzerskim uśmiechem.
-Wiem.
-Zamknij się - powiedziała, chichocząc.
Ponownie ogarnęła nas cisza, którą postanowiłam przerwać.
-Camz?
-Hmm?
-Przepraszam.
-W porządku.
-Nie - westchnęłam. - Nie powinnam mówić takich rzeczy. Po prostu się zdenerwowałam i nie myślałam trzeźwo. Wiem, że to wszystkiego nie naprawia, ale musisz mi uwierzyć, gdy mówię, że naprawdę nie miałam tego na myśli.
Camila nic nie mówiła, przez co zaczęłam się nieco denerwować.
-Camila?
-Wybaczam ci - powiedziała miękko.
Jedna część mnie się z tego cieszyła, ale druga była zła, że w ogóle do tego dopuściłam.
-Jest możliwość, żebyś tu przyszła?
-Gdzie?
-Do mojego domu?
-Wszystko okej?
Nie.
-Tak, chciałabym cię po prostu zobaczyć.
Wyobraziłam sobie jak przygryza wargę, myśląc nad moją propozycją.
-Okej.
Uśmiechnęłam się.
-Okej. Do zobaczenia. Wiesz, jak się tu dostać, prawda? Mam po ciebie podjechać?
-Co to za pytanie? - zaśmiała się. - W ciągu tygodnia byłam u ciebie częściej niż u mnie i nie, dam sobie radę.
-Racja... - cicho się zaśmiałam, nawiązując do jej pierwszego zdania. - I okej, do zobaczenia.
-Pa... - urwała. - Kocham cię.
-Też cię kocham - po tych słowach połączenie zostało przerwane.

Danger "CamrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz