Rozdział 7

326 24 4
                                    

Mama namawiała mnie, żebym przez kilka dni została w domu. Nie zgodziłam się. Wolałam iść do szkoły, niż czekać w stresie na powrót ojczyma. 

Ledwo przekroczyłam próg szkoły, a już wszystkie wzroki były skierowane na mnie. Każdy wiedział, co zrobiłam. Jedni patrzyli się ze współczuciem, inni z rozbawieniem. W końcu jestem tchórzem, próbowałam uciec od problemów.

Nigdzie nie widziałam moich przyjaciół. Chociaż, zastanawiam się czy nadal powinnam ich tak nazywać. Dowiadujesz się, że twoja przyjaciółka leży w szpitalu po próbie samobójczej - co robisz? Lecisz na złamanie karku, żeby tylko się upewnić, że wszystko jest w porządku. Potem siedzisz z nią przez cały czas,  żeby mieć pewność, że nie zrobi nic głupiego. Pomagasz jej dojść do siebie i wyjść na prostą. Na Ashtona i Adele nie mogłam liczyć. Zostałam całkowicie sama. 3A się rozpadło, kiedy ich związek się zaczął.

Siedziałam sama przy stoliku na stołówce szkolnej, męcząc moją sałatkę. Nie miałam apetytu, ale wiedziałam, że muszę zjeść, żeby mieć siłę na ojczyma. Wtedy dosiadła się do mnie ta dwójka. Nawet nie musiałam spojrzeć na ich twarze, żeby wiedzieć, że to oni. Kto inni mógłby usiąść obok mnie? Nie ma przecież dnia dobroci dla zwierząt.

- Abi, wszystko w porządku? - zapytała Adele, a ja miałam ochotę ją wyśmiać. Dokładnie wiedziałam, co chcą usłyszeć. Ze mną jest naprawdę dobrze, dzięki za troskę, możecie wrócić do dbania tylko o siebie. Jednakże, nie odpowiedziałam na jej pytanie. Chciałam usłyszeć ich marne tłumaczenia.

- Nie odwiedziliście mnie.

- Przepraszamy, ale... - westchnął Ash, robiąc chwilową przerwę. Dobra wymówka nie przyszła mu tak od razu do głowy. - Mieliśmy nawał nauki i...

- W porządku - przerwałam mu. - Też bym wybrała naukę od was. 

Posłałam im sarkastyczny uśmiech i wstałam od stołu. Wyrzuciłam resztę jedzenia do kosza i udałam się do łazienki. Siadłam na zamkniętym kiblu, żeby znowu zacząć płakać. To naprawdę bolało. Czułam się taka samotna. Nie mogłam na nikogo liczyć, a byłam za słaba, żeby polegać tylko na sobie. A Ashton? Mógł się postarać o lepszą wymówkę. 

Nie poszłam na resztę lekcji. Siedziałam przez ten cały czas w szkolnej łazience. Najpierw płakałam, a potem wycierałam krew, która spłynęła z moich nadgarstków na podłogę. Kiedy kabina była w miarę ogarnięta, wzięłam się za swoją twarz. Poprawiłam makijaż, na ile tylko się dało. Oczy miałam opuchnięte, ale postanowiłam zignorować ten fakt. Nałożyłam jeszcze trochę pudru, zaciągnęłam rękawy bluzy po same palce i wyszłam z pomieszczenia.

Nie poszłam do domu, a raczej do miejsca mojego zamieszkania. Dom kojarzy się z czymś miłym. Ciepłym, szczęśliwym i pełnym miłości miejscem. To, gdzie byłam ja, na pewno nie można nazwać domem. 

Zbliżała się siedemnasta, więc udałam się na spotkanie grupy wsparcia. Obiecałam mamie, że będę chodziła, więc tak też zrobiłam. Po prostu, jaka ona by nie była, i tak ją kochałam. W końcu jest moją mamą. Przez lata było między nami dobrze, mogłam na nią liczyć jak na nikogo innego. Dopóki nie przyłapałam jej na zdradzie. Oboje - ona i kolega z pracy taty - błagali mnie, żebym siedziała cicho. Nie mogłam tego zrobić. Czułam, że muszę być fair w stosunku do ojca. Nie zasługiwał na to, żeby robić z niego idiotę. Wszystko mu opowiedziałam, za co był mi wdzięczny. Powiedział, że bardzo mnie kocha, ale musi wyjechać i nie może zabrać mnie ze sobą, tym bardziej, że mam tutaj, w Jacksonville, własne życie. Nie wiedziałam, gdzie był, ale strasznie tęskniłam. Wolałabym być przy jego boku. Z nim na pewno byłabym szczęśliwa.

Weszłam do sali, gdzie na środku były ustawione krzesła w okręgu. Wszystkie były zajęte przez różnych nastolatków. Znalazłam tylko jedno wolne, które czekało właśnie na mnie, więc szybko je zajęłam. Mężczyzna prowadzący spotkania uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.

- Dobrze, skoro już jesteśmy w komplecie, możemy zaczynać - oznajmił, przejeżdżając wzrokiem po każdym uczestniku, obdarzając wszystkich równie miłym i dużym uśmiechem. - Cieszę się, że tutaj jesteście. Mam na imię Benjamin, ale możecie mi mówić Ben. Jestem tutaj, żeby wam pomóc. Wy wszyscy jesteście tutaj, żeby pomóc sobie nawzajem - wysłuchać, ofiarować wsparcie. Nikt nikogo tutaj nie ocenia, to bezpieczne miejsce i chcę, żebyście tak własnie się czuli. Nic nie wyjdzie poza nasz krąg zaufania. Ufacie mi?

- Tak - wszyscy odpowiedzieli, kiwając głowami. 

- A teraz powiedzcie każdemu: ,,Ufam ci."

Jak poprosił, tak się stało. Wszyscy kierowali do siebie te krótkie zdanie, posyłając równie krótkie uśmiechy. Tylko nie ja. Ja siedziałam ze spuszczoną głową i bawiłam się swoimi palcami. Nie miałam nastroju na coś takiego. Nie czułam, żeby to miało mi w jakikolwiek sposób pomóc.

Przez cały czas czułam na sobie czyjś wzrok. W końcu podniosłam głowę i zerknęłam na chłopaka siedzącego na przeciwko mnie, na drugim końcu okręgu. Kiedy nasze spojrzenia się zetknęły, szybko odwrócił wzrok. On również nie bawił się w obdarzanie zaufaniem innych. To mnie trochę zaintrygowało. Co tu robił, w takim razie? Co ja tutaj robiłam?

Grupa Wsparcia [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz