Rozdział 39

220 20 4
                                    

To wszystko działo się tak szybko. 

Byłam u mamy. Zgodziła się, abym wyjechała. W końcu, nie dogadywałam się z ojczymem, więc dla wszystkich będzie to najlepsze rozwiązanie. Tata chciał zrobić porządek z Jordanem, ale wyjaśniłam mu, że nie możemy. Ledwo go namówiłam. To tylko dlatego, że wiem, że mama go potrzebuje. Zdana tylko na siebie wylądowałaby na ulicy.

Do szkoły poszłam tylko po to, żeby się z niej wypisać. Na korytarzu spotkałam Asha. Nie chciałam tego. Nienawidzę pożegnań. 

- Abigail? - zapytał zdziwiony, po czym do mnie podszedł i z jeszcze większym zdziwieniem spojrzał na mężczyznę stojącego obok.

- Ashton, jak ty wyrosłeś, chłopcze! - powiedział radośnie mój tata i poklepał chłopaka po ramieniu. 

- Dziękuję, panie Farewell. Dla pana jakby czas się zatrzymał, wieczna osiemnastka!

- Już tak nie czaruj. - Zaśmiał się. - Poczekam w samochodzie, żebyście mogli się pożegnać - oznajmił, po czym odszedł. Blondyn popatrzył się na mnie, marszcząc brwi. Cicho westchnęłam.

- O jakim pożegnaniu on mówi?

- Byliśmy właśnie wypisać mnie ze szkoły. Wyjeżdżam.

- Co? Dokąd?

- Do Montreal, zamieszkam z tatą - mówiłam, patrząc w każdy możliwy punkt, tylko nie w jego oczy. Ten niespodziewanie mnie przytulił. Wtuliłam się w jego ciało, usilnie starając się nie rozpłakać. Dlatego nienawidzę pożegnań. One są tak ciężkie...

- Teraz, kiedy wszystko zaczęło się układać - szeptał, jakby sam w to nie wierząc. - Przepraszam, Abigail. Przepraszam za ten cały stracony czas, kiedy mnie przy tobie nie było, a powinienem. Nigdy sobie tego nie wybaczę.

- Ej, jest okej. - Odsunęłam się, aby w końcu spojrzeć mu w oczy. - Obiecaj mi tylko, że zajmiesz się Adele.

- A ty, że będziesz pisać. - Wyciągnął w moją stronę małego palca u ręki, o który zahaczyłam swoim, przypieczętowując obietnicę.


***


Wieczorem poszłam do Justina po swoje rzeczy. Nie chciałam tego, ale musiałam. Poprosiłam tatę, żeby poczekał na mnie w samochodzie, a sama weszłam na górę. Jego ojca nie było, a mama uśmiechnęła się do mnie, wpuszczając do środka. Powiedziała, że chłopak jest chory.

Kiedy weszłam do jego pokoju, faktycznie leżał cały przykryty kołdrą. Słysząc, że ktoś się pojawił, odezwał się mocno zachrypniętym głosem. Myślał, że to mama. Zaczęłam się pakować. Niestety, szatyn zorientował się, kto tak naprawdę go odwiedził. Nie mogłam na niego patrzeć, to za bardzo bolało. 

Byłam jednocześnie wściekła i smutna. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego mnie okłamał. Czemu robił to przez tyle czasu. Zamartwiałam się, codziennie bałam, że to mógł być nasz ostatni wspólny dzień. Byłam przerażona, że jego mogłoby nie być, że zniknąłby tak z dnia na dzień. A on? On w tym czasie czuł się świetnie. 

Zrobił ze mnie totalną idiotkę. Uważałam go za kogoś wyjątkowego, za cudownego człowieka. Wręcz nazywałam go aniołem, a on tak naprawdę był jak wszyscy. Zniszczony przez ten świat, beznadziejny.

W końcu musiałam na niego spojrzeć, a to, co zobaczyłam, wstrząsnęło mną. Wyglądał tragicznie. Miał przekrwione, opuchnięte oczy, a pod nimi wielkie wory. Jego usta były spierzchnięte, a rzęsy posklejane. Wyglądał jak siedem nieszczęść i pomimo, że byłam wściekła, poczułam mocne ukłucie w sercu. Łzy cisnęły mi się do oczu, ale nie mogłam pozwolić im wypłynąć.

- Kocham cię i nigdy nie przestanę - wyznał, a ja poczułam, jak kolejne pociski zostały wystrzelone prosto w moje serce. Dlaczego on tak wszystko utrudniał? 

Też cię kocham, a tak bardzo chciałabym cię nienawidzić. Okłamywałeś mnie tyle czasu, a ja nic na to nie mogę poradzić, po prostu zakochałam się w tobie w tak mocny i prawdziwy sposób. Tylko, to teraz nie miało znaczenia. Czekało na mnie nowe życie. To wszystko jest już przeszłością.

- Żegnaj, Justin - rzuciłam, opuszczając jego pokój. 

Jak najszybciej udałam się w kierunku wyjścia. Po drodze pożegnałam się jeszcze z jego mamą i w mgnieniu oka zniknęłam za drzwiami. Za sobą usłyszałam jeszcze, jak szatyn wołał moje imię. Dopiero teraz pozwoliłam sobie na słabość. Wybuchnęłam mocnym płaczem.


***


- Veronica i Andrea na pewno cię polubią - zapewnił mnie tato, kiedy wsiadaliśmy do samolotu. Posłał mi uśmiech, który odwzajemniłam. 

Szczerze, okropnie się stresowałam. Nie wiedziałam, co mnie czeka, czy mnie dobrze przyjmą, czy zaaklimatyzuję się w nowej szkole. Starałam się jednak być dobrej myśli.

Stewardessa przekazała nam instrukcje dotyczące pasów, zachowań w nagłych przypadkach i innych, a chwilę potem samolot ruszył. Z każdą sekundą coraz bardziej się rozpędzał, a świat za oknem poruszał się coraz szybciej. Proporcjonalnie do prędkości rósł mój ból. W końcu wzbiliśmy się w powietrze. Oglądałam, jak miasto znika za chmurami. Po policzku spłynęła mi łza, którą szybko wytarłam.

- Żegnaj, Justin. Już więcej się nie zobaczymy - wyszeptałam.

Czułam się, jakbym w Jacksonville zostawiła cząstkę siebie. Dużą, najważniejszą, której brak wypalał mnie od środka. Czy już zawsze będę się tak czuć?



...

Chciałam tylko poinformować, że rozdziałów jest 45 + epilog. Także, nie martwcie się, nie zakończę tego w tak beznadziejny sposób ;)

Grupa Wsparcia [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz