Rozdział 12

298 20 5
                                    

Ostatkiem sił dotarłem do domu. Byłem zmęczony, pijany, a noga w gipsie wcale mi tego nie ułatwiała. Wszedłem do windy. Wysiadłem na swoim piętrze i jak najciszej otworzyłem drzwi od mieszkania. W środku od razu poraziło mnie mocne światło lamp, które moje przyzwyczajone do ciemności oczy okropnie drażniło. Zamrugałem kilka razy, po czym zauważyłem rodziców siedzących na sofie w salonie. Nie spali, a ich miny wyrażały gniew. No to mam przesrane.

Westchnąłem cicho i udając, że nic się nie stało, ruszyłem w kierunku mojego pokoju. Liczyłem, że dadzą mi spokój, ale to już były marzenia z wyższej półki.

- Gdzie ty się wybierasz? - zapytał ojciec surowym tonem, a jednocześnie cicho, aby nie obudzić Jaxona.

- Spać - odpowiedziałem krótko.

- Nie tak szybko, chodź tu.

Kolejne westchnięcie wydobyło się z moich ust. Posłuchałem jego rozkazu i usiadłem na przeciwko nich. Mama nawet na mnie nie patrzyła. Och, jakie to smutne. Muszę nadmieniać, że to był sarkazm? Albo to przez alkohol, albo już się przyzwyczaiłem i przestało mnie to ruszać.

- Jakie spięcia dzieją się w twoim mózgu, że wpadasz na pomysł upicia się w środku tygodnia ze złamaną nogą? 

Nie odpowiedziałem. Oparłem rękę o fotel, ale momentalnie ją zabrałem, głośno sycząc przez ból, jaki mnie przeszył. Zerknąłem na bolące miejsce i zobaczyłem, że cały rękaw mojej bluzy był zakrwawiony. Niezdarnie ją ściągnąłem. Moje przedramię było w opłakanym stanie. 

Jak szedłem do domu, potknąłem się o krawężnik i upadłem. Nawet nie poczułem, że rozciąłem sobie rękę, w której ciągle tkwił kawałek szkła. Krew powoli spływała na podłogę, tworząc coraz większą kałużę. 

- O matko... - odezwała się przerażona mama, kiedy w końcu na mnie spojrzała. Podniosła się z kanapy i poszła do kuchni, aby wziąć kluczyki od auta. - Jedziemy do szpitala.

- Skoro jest taką sierotą, to niech cierpi.

- Jeremy! - krzyknęła, za co została uciszona. - On może się wykrwawić - dodała już ciszej. Podeszła do mnie, żeby lepiej przyjrzeć się ranie. Szkło nie było ogromnej wielkości, ale całkiem głęboko wbite. Pewnie przez utratę krwi czułem się tak słabo.

- Chodź, kochanie, idziemy - powiedziała do mnie, po czym pomogła mi wstać i poszliśmy w kierunku wyjścia. Kiedy się zachwiałem, usłyszałem głośne westchnięcie ojca, który przytrzymał mnie, abym się nie wywrócił.

- Ja go zawiozę, ty zostań z Jaxonem - oznajmił, na co pokiwała głową i odeszła.


***


W szpitalu wyciągnęli mi szkło i opatrzyli rękę. Szkody na szczęście nie były bardzo duże, jedynie musieli mi ją zszyć. Dostałem również jakiś zastrzyk, aby nie wdało się żadne zakażenie. Położyli mnie w sali, wbili wenflon w rękę i rurką podłączyli do woreczka z krwią. 

- Zostajesz tylko na noc. Rano po ciebie przyjadę i idziesz do szkoły. Nie obchodzi mnie twój stan. Skoro nie umiesz, to nie pij. Nie będziesz opuszczał szkoły przez swoją głupotę. Dobranoc. - Po tych słowach wyszedł. Dosyć szybko udało mi się zasnąć.


***


Tak, jak powiedział ojciec, rano byłem już w szkole. Dzięki przetoczeniu krwi, kac nie męczył mnie aż tak bardzo, na szczęście.

Szedłem szkolnym korytarzem i czułem się jak gwiazda, bo całkiem sporo głów było zwróconych w moją stronę. Pomińmy fakt, że rzucali głupimi komentarzami i się ze mnie śmiali.

Grupa Wsparcia [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz