Rozdział 16

296 25 2
                                    

Dzisiaj po szkole w końcu poszedłem na zdjęcie gipsu. Cieszyłem się jak nigdy, bo naprawdę mnie to denerwowało i utrudniało życie w każdy możliwy sposób.

Wsiadłem do swojego auta i pojechałem na spotkanie grupy wsparcia. Mimo że minęły już trzy tygodnie, odkąd na nie chodzę, wciąż się nie przekonałem. Nie potrzebowałem tego i pewnie, gdyby nie było tam Abigail, nie trudziłbym się przybyciem.

Zaparkowałem przed budynkiem i wysiadłem, zamykając za sobą samochód. Przy wejściu dostrzegłem drobną sylwetkę brunetki. Zawołałem jej imię, machając do niej ręką. Ta odwróciła głowę w moją stronę i posłała mi swój piękny uśmiech, również mi odmachując. Szybko się przy niej znalazłem, bo w końcu mogłem chodzić normalnie. Znaczy, noga jeszcze trochę bolała, ale ignorowałem to. Miałem dzisiaj dobry humor, nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak dobrze się czułem.

- Jak nowo narodzony - skomentowała, wciąż się uśmiechając.

- Co u ciebie? - zapytałem. 

Od jakiegoś czasu wszystko się układało. Prawie. Ojczym Abigail wyjechał w sprawach służbowych, dzięki czemu mogła spokojnie przebywać u siebie w domu. Ulżyło mi, naprawdę. Za każdym razem się o nią cholernie martwiłem. Leżąc w łóżku, zastanawiałem się, co teraz robi, czy on jej nie krzywdzi. Zabrać ją do siebie nie mogłem, rodzice Travisa wrócili i im też nie mogliśmy się zwalić na głowę. Dziewczyna zapewniała mnie, że da sobie radę i nie zostało mi nic, jak wierzyć, że tak będzie.

Uodporniłem się na moich rodziców. Zacząłem ignorować ich teksty i uszczypliwe uwagi. Czułem, że wstąpiła we mnie nowa siła. Nie obchodziło mnie, co oni o mnie uważają. Miałem w dupie, co wszyscy w szkole o mnie mówili. Najważniejsze było to, że ta brązowooka brunetka widzi we mnie człowieka, kogoś, kogo nie widzą inni. I to mnie właśnie utrzymywało.

- W porządku. Tylko Jordan dzisiaj wraca i... - Nie dokończyła. Zacisnąłem dłonie w pięści. 

- Możemy ogarnąć jakiś nocleg - odparłem, gładząc ją po ramieniu.

- Mama będzie w domu, więc będzie dobrze. Jedynie skręca mnie na samą myśl, że znowu zobaczę jego twarz.

Pokiwałem głową na znak, że rozumiem. Przytuliłem ją do siebie, ale po chwili już wypuściłem z objęć. Musieliśmy iść na spotkanie, a i tak byliśmy już spóźnieni.


***


- No i są nasi spóźnialscy - odezwał się Ben, kiedy weszliśmy do sali.

Jak zawsze, wszystkie krzesła były zapełnione. Tylko nasze miejsca po dwóch stronach okręgu były puste. Tak, wciąż musieliśmy siedzieć na przeciwko siebie, bo tamten chłopak mocno się uparł. Jego miejsce i koniec. Pewnie podobała mu się Abigail. Nie dziwię mu się. Jest śliczna, a jej uśmiech to zjawisko piękniejsze od zachodu słońca. Ma najbardziej uroczy śmiech na świecie, którego mógłbym słuchać bez końca. Tylko, on nie miał okazji jej poznać, a ja tak i mogę z całą pewnością powiedzieć, że jej piękno zewnętrzne wynika z wewnętrznego. W życiu nie poznałem osoby tak dobrej, tak wrażliwiej i empatycznej. Jest cudowna i...

- Justin? - zawołał Benjamin, wyrywając mnie z zamyślenia.

- Tak?

- Pytałem czy jesteś gotowy, aby się przed nami otworzyć?

- Nie - odpowiedziałem krótko.

- Justin, wiesz, że jesteś w bezpiecznym miejscu. Nie chcę cię do niczego zmuszać, bo nie po to tu jestem, ale pomyśl. Nie ulżyłoby ci? Wszyscy jesteśmy tu dla ciebie. Nie musisz się bać, nikogo nie oceniamy. Chcemy cię wysłuchać i pomóc zdjąć ciężar z serca. - Wygłosił swoje przemówienie, którego naprawdę nie chciałem słuchać. Nie miałem tym ludziom nic do powiedzenia, dlatego tylko patrzyłem bez słowa na Bena, który westchnął cicho i postanowił po raz kolejny odpuścić. 

- Abigail, a ty? - Tym razem zwrócił się do dziewczyny. Ta pokiwała głową i podniosła się z krzesła. Patrzyłem się na nią zdziwiony.

- Cześć, jestem Abigail - zaczęła.

- Cześć, Abigail - wszyscy jej odpowiedzieli.

- Przychodzę tu, ponieważ mam za sobą próbę samobójczą. Czułam się osamotniona, a problemy z każdym dniem przytłaczały mnie coraz bardziej. Mój ojciec odszedł, przyjaciele opuścili, a mama nie potrafi mnie zrozumieć. W końcu nie wytrzymałam, bo ile można żyć z bólem kłębiącym się w środku. Podcięłam sobie żyły i weszłam do wanny z gorącą wodą. Ojczym mnie uratował i tak oto jestem. Planowałam zrobić to ponownie i naprawdę bym to zrobiła, gdyby nie pewna osoba. - Po tych słowach serce mocniej mi zabiło. Mówiła o mnie? Nie patrzyła mi w oczy, tylko na jakiś punkt na podłodze. - Osoba, która po prostu przy mnie jest i pokazuje, że nie muszę przechodzić przez to sama. Wspiera mnie, za co jestem bardzo wdzięczna - dokończyła, po czym z powrotem usiadła na krześle. Dopiero teraz na mnie spojrzała, lekko się rumieniąc, a ja posłałem jej delikatny uśmiech. 

Grupa Wsparcia [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz