Rozdział 13

296 22 3
                                    

Opuściłam razem z Justinem budynek i powoli szliśmy w stronę parkingu. 

- To było takie nudne - odezwał się, a ja zachichotałam.

- Nudzą cię problemy innych?

- Nie, to nie tak. Nie jestem pozbawiony empatii, ja tylko... - zaczął się nerwowo tłumaczyć, co wywołało u mnie większy śmiech. Skrzywił się na moją reakcję, więc posłałam mu mały, przepraszający uśmiech.

- Spokojnie, też wolałabym być gdzie indziej. 

- Co jest z nami nie tak?

- Co? - zapytałam, marszcząc brwi.

- Dlaczego tylko nam ta grupa nic nie daje?

- Nie wiem - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak jest. Może jesteśmy inni?

Ludzie tam mają różne problemy, kompletnie inne od naszych. Jest dziewczyna, która nie potrafi zaakceptować swojego ciała. Jest chłopak, który zmaga się z uzależnieniem. Są tu osierocone dzieci, wyrzucone z domów przez rodziców, cierpiące na samotność i odosobnienie. A my? Justin ma raka, stoi na granicy życia i śmierci. Ja jestem krzywdzona przez życie w inny sposób... Takie spotkania nic nam nie dadzą. Nie wyleczą Justina, który, i tak, nie wierzy w dobre zakończenie i nie zabiorą ode mnie ojczyma. Jesteśmy w sytuacji bez wyjścia. No, tylko z jednym rozwiązaniem, ale obiecaliśmy sobie wytrwać do czternastego lutego. Dwa miesiące.

Podjechał czerwony samochód i na nas zatrąbił. Justin kiwnął głową do kierowcy, a następnie zerknął na mnie.

- To po mnie. Czekasz na mamę? - zapytał, jakby chciał się upewnić, że nie będę skazana na towarzystwo potwora, czyt. Jordana.

- Dzisiaj wracam autobusem.

- Jedź z nami. Mieszkasz praktycznie po drodze - zaproponował, a widząc moją niepewność, dodał: - No dawaj, to żaden problem.

W końcu się zgodziłam i wsiedliśmy na tylne siedzenia auta jego przyjaciela. Grzecznie się przywitałam. Czułam lekkie skrępowanie, bo blondyn cały czas głupio się szczerzył.

- A kto to taki, Jay? - zapytał, patrząc wymownie na Justina. Wbiłam się mocniej w siedzenie, bo moja krępacja tylko rosła. Chyba źle zrobiłam. Lepiej było iść na przystanek.

- Travis... - jęknął szatyn, którego policzki przybrały delikatny odcień różu. To było urocze i w sumie pocieszające, że nie tylko ja się wstydziłam. - To Abigail, koleżanka z grupy. Gdzie Jessica? - zapytał, zmieniając temat.

- Jej kotka zaczęła rodzić.

Wyjechaliśmy na ulicę. Justin podał kierowcy mój adres. Byłam w szoku, że pomimo upicia, pamiętał  wszystko ze wczoraj.


***


- Odprowadzę ją - oznajmił Justin, kiedy staliśmy już pod moim budynkiem, prosząc tym samym przyjaciela, aby zaczekał chwilę. 

- Nie musisz... - powiedziałam. Miał gips, a chodzenie sprawiało mu trudność. Naprawdę nie chciałam, żeby nadwyrężał nogę.

- Ale chcę. - Cicho westchnęłam na jego słowa.

- Pa, Travis, dziękuję - pożegnałam się z jego przyjacielem.

- Pa, Abigail - odpowiedział, posyłając mi przyjacielski uśmiech.

Justin nic nie mówił przez całą drogę do mojej klatki, która trochę trwała przez spowolnienie na jego nodze. Kiedy stanęliśmy przed drzwiami wejściowymi, uśmiechnęłam się do niego, cicho dziękując. On wzruszył ramionami i stał w ciszy, patrząc na swoje buty. Czułam, że chce mi coś powiedzieć, więc nie śpieszyłam się z wyciąganiem kluczy. Tak naprawdę to wcale nie chciałam wracać do domu.

- Masz jakieś plany na weekend? - zapytał, jakby zbierając w sobie całą odwagę. Nie patrzył na mnie. On naprawdę się wstydził. Znów mogłam podziwiać, jak jego policzki zmieniają kolor.

- Proponujesz coś?

- Jeśli tylko masz czas...

- Mam - odpowiedziałam i dopiero teraz uniósł głowę, a nasze spojrzenia się zetknęły. - I chętnie go z tobą spędzę - dodałam, a na jego twarz wkradł się niewielki uśmiech.

- Sobota po południu?

- Sobota po południu - przytaknęłam. Justin szerzej się uśmiechnął i odwrócił, żeby wrócić do przyjaciela, który już pewnie zaczynał się niecierpliwić. Po chwili jednak zawrócił i wyciągnął do mnie rękę.

- Och, zapomniałbym. Dasz mi swój numer? - zapytał, a ja pokiwałam głową. Podał mi swój telefon. Wpisałam się w kontaktach, po czym zwróciłam mu urządzenie. Następnie chłopak puścił mi krótki sygnał, abym i ja mogła sobie go zapisać.

- Dzwoń, kiedy tylko będziesz potrzebowała porozmawiać i...uważaj na siebie - oznajmił i zaczął odchodzić, zapominając o jakimkolwiek pożegnaniu. Nie zdążyłam mu nawet podziękować. Jedynie wyszeptałam ,,Ty też.", ale nie byłam pewna czy to usłyszał.



Grupa Wsparcia [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz