Rozdział 14

309 26 2
                                    

Sobota. Na dzisiaj umówiłem się z Abigail. Ubrałem moją najlepszą koszulę i ulubione jeansy. Popsikałem się perfumami i spojrzałem w lustro. Widok, który zastałem, nie za bardzo mi się spodobał. Miałem podkrążone oczy przez kolejną nieprzespaną noc i sińca na policzku. Gips na nodze również psuł cały efekt. Byłem zły, bo nie mogłem wsiąść w samochód i przyjechać po brunetkę. Jeszcze tylko tydzień. Ale czy wytrzymam tyle czasu?

Muszę, w końcu mamy pakt. Dopiero zaczął się grudzień, a do lutego jeszcze tak daleko... Wspomnienia ze wczoraj zalały mój umysł i poczułem, jak dłonie zaczynają mi się trząść. Zacisnąłem pięści i wziąłem głęboki oddech. Muszę się ogarnąć. Być mężczyzną i nie pokazać dziewczynie mojej słabości. 

Wolnym tempem, co mnie okropnie wkurzało, udałem się w stronę drzwi wyjściowych. Mama przygotowywała obiad w kuchni, a kiedy minąłem pomieszczenie, tylko wychyliła głowę.

- Gdzie idziesz? - zapytała.

Nie odpowiedziałem. Zwyczajnie wyszedłem z domu, trzaskając za sobą drzwiami. Zachowywałem się jak obrażony dzieciak? Być może. Ale po tym, co mi wczoraj zrobili, nie mógłbym rozmawiać czy choćby spojrzeć na ,,moich rodziców"...

Wsiadłem do taksówki, którą wcześniej zamówiłem i pojechałem pod dom Abigail. Kiedy dotarłem na miejsce, napisałem jej smsa, żeby już schodziła. Wysiadłem z samochodu i czekałem. 

Po chwili drzwi od klatki się otworzyły, a zza nich pojawiła się ona. Ubrała się tak jak zwykle, czyli czarne rurki i bluza. Wyglądała uroczo w za dużych rzeczach, a ja poczułem się jak idiota, tak bardzo przejmując się strojem. Ale zawsze mogło być gorzej, prawda? Zawsze mogłem wbić się w garnitur... 

- Cześć - przywitała się, posyłając mi duży uśmiech, kiedy już stała przy mnie. 

- Cześć - odpowiedziałem, odwzajemniając gest. Wskazałem głową na taksówkę, a ona mi przytaknęła i oboje wsiedliśmy do pojazdu.

- Gdzie jedziemy? - zapytała, a w jej głosie usłyszałem lekką ekscytację. Zaśmiałem się cicho. Próbowałem się rozluźnić, jak tylko mogłem, ale cholera, w mojej głowie wciąż słyszałem te same słowa, które dudniły niczym echo: ,,Jesteś frajerem."

- Jesteś głodna? - Na moje słowa pokiwała głową. - Czy mac to bardzo zły pomysł? 

- Rozmawiasz z fanką śmieciowego żarcia.

Nic więcej nie potrzebowałem. Kierowca wyjechał z parkingu i ruszyliśmy do naszego celu.

- Team KFC czy team McDonald's? - zapytałem, zerkając na brunetkę, która oglądała widok za oknem, ale słysząc mój głos, odwróciła głowę w moją stronę.

- Hmm... Zdecydowanie mac.

- Uff, czyli możemy kontynuować tą znajomość - oznajmiłem, starając się brzmieć poważnie, ale kiedy dziewczynę ogarnął śmiech, dołączyłem do niej. 

- Skoro tak... Koszykówka czy siatkówka? - Uniosła brew, czekając na moją odpowiedź. Prychnąłem pod nosem.

- Koszykówka - odpowiedziałem bez namysłu. 

Jak byłem mały, codziennie grałem w kosza z moim ojcem. Zawsze go ogrywałem. Pewnie mi dawał fory, ale jako dzieciak tego nie zauważałem. Cieszyłem się z sukcesu i czasu spędzonym z tatą. A teraz? Nie pamiętam, kiedy ostatni raz chociażbyśmy ze sobą normalnie rozmawiali. Otwiera do mnie usta, żeby tylko opieprzyć, jaki to zły nie jestem. 

- Tak samo. - Głos Abigail wyrwał mnie z zamyślenia. Musiałem szybko zająć czymś umysł, więc pomyślałem nad kolejnym pytaniem.

- Pizza z ananasem czy bez? 

- Z - powiedziała, a ja się uśmiechnąłem, dając znać, że moja odpowiedź brzmi podobnie. - Najpierw płatki czy mleko?

- Płatki.

- Mleko. - Wzruszyła ramionami, a ja spojrzałem na nią, unosząc obie brwi.

- Co? Jak możesz najpierw lać mleko? Przecież nigdy nie wiadomo, ile potem wsypać płatków. 

- Jak najpierw wsypujesz płatki, nie wiesz, ile wlać mleka, no halo. Poza tym, jak chcesz podgrzać mleko, to oczywiste, że bez płatków, bo szybko rozmiękną. 

- Płatki na ciepło są słabe.

- Mi smakują.

- Chyba jednak nasza znajomość nie wypali. Panie kierowco, zawracamy - zażartowałem, za co oberwałem w ramię od dziewczyny. Zaśmiałem się, ale ona udała obrażoną.

Dotarliśmy na miejsce. Zapłaciłem taksówkarzowi, wziąłem kule i wysiadłem z auta. Zobaczyłem, że Abigail nie wysiadła, tylko wciąż siedziała z założonymi rękami na klatce piersiowej.

- Już się nie dąsaj. - Ponownie zachichotałem, ale otrzymałem brak reakcji. - Przekupię cię jedzeniem, hm? Wiem, że tego chcesz.

Dziesięć punktów dla mnie. Brunetka w końcu ruszyła tyłek i weszliśmy do środka. Zgodnie uznaliśmy, że chcemy zestaw z bigmacem i już po chwili siedzieliśmy przy stoliku, zajadając się naszym niezdrowym jedzeniem.

- Jestem w stanie wybaczyć ci sypanie najpierw płatków - oznajmiła, upiwszy łyka coli.

- Nie wiem czy ja będę potrafił wybaczyć tobie - powiedziałem, za co dostałem karcące spojrzenie.

- Ja tu próbuję nawiązać rozejm, a ty wszystko utrudniasz!

- Okej, przepraszam. - Zaśmiałem się, unosząc ręce w geście obronnym. - Rozejm. 

Wyciągnąłem dłoń w jej stronę, którą uścisnęła. Już bez żadnych sprzeczek dokończyliśmy posiłek. 


***

Rozmawialiśmy, śmialiśmy się i wszystko, jak na razie, szło po mojej myśli. Dotarliśmy na molo. Abigail prosiła, żebym tyle nie chodził, ale upierałem się, że wszystko jest okej. Noga trochę bolała i byłem zmęczony poruszaniem się na kulach, ale nie chciałem tego okazać. Miło spędzaliśmy razem czas i o to tylko chodziło.

Było już ciemno, bo jak na grudzień przystało, słońce szybko zachodziło. Staliśmy w ciemności, oświeceni jedynie przez księżyc i gwiazdy, oparci o barierki. 

- Justin? - odezwała się brunetka, przerywając panującą między nami ciszę.

- Tak?

- Pójdź na chemioterapię, proszę.

W jej głosie było słychać troskę, a mi momentalnie zrobiło się sucho w gardle. Kompletnie zapomniałem o moim kłamstwie... 

- To nic nie da, Abigail. - Cicho westchnąłem. Zdecydowałem nie mówić prawdy. Wszystko bym zepsuł.

- Musisz wierzyć, Justin. Możesz żyć i być szczęśliwy, naprawdę - szeptała, jakby nie mogła wydobyć z siebie nic więcej. 

Martwiła się? Znamy się tak krótko, a ona przejmuje się mną bardziej niż moja rodzina? Cholera, naprawdę jestem frajerem. Tylko, ja nie mogę powiedzieć jej prawdy. Pewnie nie chciałaby mnie już więcej widzieć. Poznałaby powód mojej próby samobójczej i również zaczęłaby się ze mnie śmiać. W końcu jestem słabą pizdą. Żaden facet ze mnie, którym tak bardzo staram się być...

- Leczenie jest drogie. Nie mamy na to pieniędzy - odpowiedziałem sucho, po raz kolejny rzucając kłamstwem.

- Można zrobić jakąś akcję charytatywną. Pomogę ci, jak tylko będę mogła. - Złapała moją dłoń, zerkając mi prosto w oczy. 

- Zimno ci? - zapytałem, zmieniając temat. Przeszła mnie gęsia skórka, kiedy dotknęła mnie swoją zimną ręką. Nie odpowiedziała, tylko szybko ją zabrała. Uniosła głowę i zerknęła na gwiazdy.

- Dlaczego jesteś taki uparty? - Westchnęła, wciąż na mnie nie patrząc. Również uniosłem wzrok i patrzyłem na małe, świecące punkty.

- A dlaczego ty jesteś? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.

Grupa Wsparcia [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz