28

5K 191 5
                                    

- Podjąłem decyzję - oznajmiłem. Rodzice patrzyli na mnie wyczekująco - Windsorowie żądzą Anglią od stulecia. Mam swoje obowiązki wobec was i kraju, wypełnie je - ojciec uśmiechnął się do mnie, a matka wstała i objęła. Gdy trwałem w jej uścisku widziałem jak o framugę drzwi opiera się Charlotte i uśmiecha się do mnie.

Wiedziałem, że dobrze postąpiłem. Służba kraju to mój obowiązek, a jeśli to jest cena to jestem w stanie ją zapłacić. Matka wreszcie się ode mnie odkleiła.

- Jestem z ciebie dumna, synu - powiedziała uśmiechając się. Przypomniało mi się jak robiła to w dzieciństwie, zawsze byłem z nią w lepszych stosunkach niż z ojcem.

Spojrzałem odruchowo na zegarek i wciągnąłem szybko powietrze. Za godzinę miałem trening polo. Pobiegłem do swojego pokoju i zabrałem torbę sportową. Kiedy zbiegłem na dół ojciec już czekał. Od czasu do czasu ćwiczyliśmy razem. Wsiedliśmy do czarnej limuzyny z  przyczepionymi flagami Anglii i pojechaliśmy. Boisko do gry w polo mieściło się jakieś dwadzieścia minut jazdy od pałacu Kensington.

Limuzyna zatrzymała się przed dużym polem z przyciętą krótko, zieloną trawą. Wsiedliśmy i od razu skierowaliśmy się do szatni. Założyłem białe spodnie do gry w polo, wysokie, skórzane buty i czerwoną, sportową koszulkę naszej drużyny. Na plecach napisane miałem:

G. Windsor 2

Mój ojciec natomiast:

W. Windsor 1

Z szatni udałem się do stajni gdzie czekał na mnie mój koń. Był to kary ogier arabski. Nazywał się Adonis. Pogłaskałem go po pysku. Był moim ulubieńcem. Jeździłem nim odkąd skończyłem czternaście lat.

Z zamyślenia wyrwał mnie głos ojca.

- Dobrze się czujesz? - odwróciłem się w jego stronę i przytaknąłem.

- Przecież widzę, że nie - westchnął.

- Ty nie musiałeś się żenić z obowiązku! - wykrzyknąłem z wyrzutem.

- Nie - przyznał ojciec - Ale wiele przyszłych monarchów musiało tak zrobić. Wiem, że to trudne ale wystarczy żebyś żył w zgodzie ze swoją żoną i żebyś spłodził następcę. Bo kiedyś ty zostaniesz następcą tronu, a później królem - przytaknąłem lekko głową.

Osiodłałem Adonisa po wyprowadziłem go za lejce na boisko. Większość zawodników już tam była. Nasza drużyna nazywała się P.C London* i składała się głównie z zawodowych graczy. Podszedłem do grupy. Pod pachą trzymałem moją malletę*. Gdy byłem już przy nich włożyłem swój kask.

- Dzień dobry Wasza Wysokość - przywitał mnie trener. Kiwnąłem w jego stronę głową - Ojciec Waszej Wysokości też przyjdzie? - zapytał po chwili.

- Jest w stajni - odparłem i przyłączyłem się do zawodników.

- Siema Wasza George'owość! - usłyszałem za sobą radosny głos. Odwróciłem się i ujrzałem mojego kolegę.

Nazywał się Tommy Hoggs. Był ode mnie o dwa lata starszy i zawodowo grał w polo. Podczas treningów trzymałem się głównie z nim. Straszny był z niego żartowniś.

- Witam Wasza Głupowata Eminencjo - odparłem z uśmiechem.

Tommy siedział na swojej siwej klaczy Nemezis. Udeżył ją piętami po brzuchu i pogalopował przez boisko.

- Na co czekasz, księciuniu?! - zawołał - Wskakuj na konia! - uśmiechnąłem się pod nosem.

Postawiłem nogę na strzemieniu po czym podciągnąłem się do góry, drugą nogę przekładając nad koniem. Usadowiłem się wygodnie na grzbiecie Adonisa po czym pogalopowałem za Tommy'm.

____________________________________

*drużyna polo wymyślona przeze mnie (Polo Club London)

*malleta - kij za pomocą, którego kontroluje się piłkę w polo

His MajestyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz