Chapter 8

577 96 18
                                        

Tiffany Wu postawiła miski z jedzeniem na tace i zaniosła te rzeczy do salonu, gdzie na kanapie, czytając książkę, siedzieli jej dwaj synowie. Postawiła to wszystko na stole, siadając obok najmłodszego. Jungkook nie odrywając oczu od książki, sięgnął ręką po mały widelczyk, na który nabił owoc.

- Dlaczego nie wróciliście razem? – spytała, odkładając szklankę z wodą.

- Niedługo przyjdzie – mruknął Sehun, wpatrzony w kartki.

- Mógł zabłądzić! – krzyknęła oburzona.

Nie podobało jej się zachowanie syna, który nie przyszedł razem z Luhan'em do domu. Martwiła się o chłopaka, bo ten tak naprawdę nie wiedział, jak dotrzeć do ich domu.

- A poza tym ostatnimi czasy słyszałam, że po sąsiedztwie kręcą się jakieś dziwne typy.

- Luhan jest dziwniejszy z nich wszystkich – odezwał się Jungkook.

- Chodź no tu!

Tiffany zerwała się na stwierdzenie młodszego i zaczęła go gonić po całym salonie.

- Co? Nie uciekaj! Czeka cię kara! Wracaj – krzyczała.

Jungkook umknął na górę, chowając się przed nią, w pokoju, który dzielił z bratem.

W salonie został sam Sehun, którego przeżuwanie rozbrzmiewało w całym pomieszczeniu. Chłopak oderwał się od czytania i spojrzał przed siebie, myśląc intensywnie.

Co prawda widział jakiegoś podejrzanego faceta ubranego w brązowy cienki płaszcz i okulary przeciwsłoneczne, chowającego się w krzakach, ale gdy tylko tamten zobaczył, że na niego patrzy, od razu zwiał.

Myślał o nim, gdy odłożył książkę i uwał się do ogrodu przed domem. Nagle zerwał się z ławeczki, mamrocząc pod nosem gniewnie.

- Ach, same z nim tylko kłopoty.

**

(LUHAN)

Na polu było już całkowicie ciemno, nawet księżyc nie wisiał na niebie. Sehun nie czekał na mnie w szkole. Byłem z tego powodu wkurzony. Kazałem mu czekać, a on po prostu się zmył. Cholera! A ja specjalnie dla niego wróciłem i nawet wydałem całą kasę z mojego kieszonkowego na taksówkę. Mogłem od razu pojechać do domu, a nie wracać. Nagle usłyszałem jakieś szuranie i niespodziewanie pojawił się przede mną jakiś mężczyzna, mniej więcej w moim wzroście, z kręconymi włosami i ciemnymi okularami. Ubrany był w brązowy płaszcz.

Patrzyłem na niego, gdy zdjął okulary i schował je do kieszeni. Na jego twarzy widoczny był uśmiech, który bardzo szybko zniknął. Próbowałem obok niego przejść, ale zastawił mi drogę.

Ręce mężczyzny powędrowały do paska płaszcza. Wiedziałem już, co zamierza zrobić.

- Nie rób tego! – krzyknąłem, zatrzymując go dłonią. – Nie rób tego! Nie rozpinaj go.

Zaczął go szybciej rozwiązywać.

- Nawet, jak to zrobisz, nie będę patrzył! – ostrzegłem. – Zamknę oczy. A wtedy, to będzie bez sensu, prawda?

- Ale... - odezwał się, przysuwając bliżej.

Natychmiastowo zacząłem machać rękami i kopać w powietrzu byle się do mnie nie zbliżał. Tak wywijałem nogami, że spadł mi jeden z butów. A był to but, który podarowała mi pani Wu.

- Nie! – pisnąłem, widząc, że zbliżył się do niego. – Dostałem je w prezencie.

Próbowałem doskoczyć do niego jako pierwszy, ale facet był szybszy i po nie całej sekundzie trzymał mojego vansa w swoich dłoniach. Zaczął uciekać, a ja poleciałem za nim, wrzeszcząc na całe gardło.

- Ahjusshi! Proszę mi go oddać! To prezent! I tak go pan nie założy!

Pot mi spływał po czole.

- A popatrzysz na mnie, co? – krzyknął. – Wtedy ci go oddam!

- Nie chcę!

Minęliśmy zakręt, biegnąc dalej.

- Jak długo zamierza pan tak biec?

- Tylko raz. Błagam! Bez zasłaniania oczu. Błagam! To zajmie ci tylko chwilę.

- Ach, ale tylko raz, okej?! – zaczynałem się poddawać, bo za cholerę nie mogłem już biec. Byłem umęczony fizycznie.

- No jasne, tylko raz!

- I wtedy odda mi pan mojego buta?

- No pewnie, że oddam. A jaki miałbym z niego użytek?

- Dobra! – zgodziłem się, momentalnie zaprzestając biec.

- Zgodziłeś się! – powiedział uradowany.

Zgiąłem się w pół, próbując normalnie oddychać. Moje biedne nogi.

- Bo ładnie pan poprosił – odrzekłem. – Ale musi pan przysiąc, że odda mi pan mojego buta.

- Dobrze. Przysięgam. Zawsze dotrzymuję swoich obietnic.

Wyprostowałem się.

- Ale – zaczął – żadnego zamykania oczu. Pamiętasz? Bo inaczej nici z naszej umowy – dodał.

- Dobra – przytaknąłem. – Ja zawsze dotrzymuję swoich obietnic.

Mężczyzna z uśmiechem na ustach zaczął po raz kolejny rozwiązywać pasek płaszcza.

- Chwilunia – krzyknąłem, obawiając się, tego, co ma nastąpić.

Gostek wydawał się zrozpaczony tym, że mu przerwałem.

- Co znowu?

- Muszę się przygotować.

- No dobra.

Odwróciłem się do niego tyłem, zaciskając mocno oczy.

To będzie tylko chwila. Luhan, nie ma się czego obawiać. W końcu facet ma to samo co ty. Nie ma się co wstydzić. Pokaże tylko raz i tyle. Nie ma się czego bać.

- Raz...

Usłyszałem, jak zaczął odliczać.

- Dwa...

Otworzyłem szeroko oczy, patrząc, jak odpina guziki płaszcza.

- Trzy...

Uchylił i pociągnął. Byłem przygotowany na zobaczenie go, ale poczułem tylko jakieś dłonie na oczach i zostałem przyciśnięty do czyjejś klatki piersiowej. Podniosłem głowę i zobaczyłem przed sobą Wu Sehuna. Kilka sekund później już go przy mnie nie było. Wsunął mi tylko w dłoń, granatową reklamówkę.

Wrócił pięć minut późnej. W tym czasie zdążyłem oprzeć się o ceglaną ścianę budynku.

Chłopak rzucił mi pod nogi mojego różowego buta, którego natychmiast ubrałem.

- Szukałeś mnie? – spytałem z uśmiechem na ustach. – Martwiłeś się o mnie?

- Pudło – orzekł. – Byłem na zakupach – podniósł do góry reklamówkę, która przed chwilą była w mojej dłoni.

- A jak niby się zjawiłeś na czas?

- Może dlatego, że mam pecha.

Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Skrzywiłem się.

- W każdym razie, każdy inny w takiej sytuacji zapomniałby o tym bucie, więc dlaczego ty...

- Dostałem je w prezencie od twojej mamy – wymamrotałem. – Dziś pierwszy raz je założyłem.

- No, ale... - przerwał. – Ech – mruknął i ruszył się z miejsca.

Poszedłem za nim.

Just Real | HunhanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz