Szafa (SnK)

400 38 40
                                    

05.05.2017r.  Coś trochę na poprawę humorku po poprzedniej części

Z dedykacją dla YaoistkaJulka (twoje wyczekiwane zamówienie, mam nadzieję, że się podoba)

***


  Przyjęty do Korpusu Zwiadowców czułem się bardziej szczęśliwy niż kiedykolwiek wcześniej w swoim życiu. A przynajmniej nie mogłem przypomnieć sobie chwili, która przebijałaby ten jeden moment. Nawet jeśli okupiony był bólem, łzami upokorzenia, krążącym w żyłach - razem z krwią - szaleństwem i świadomością, że tak naprawdę jestem jak żywy cel... Jeden niewłaściwy ruch i Kapral Levi osobiście zamieni mnie w papkę mięsa, ledwie przypominającą szczątki człowieka.


Jakikolwiek jednak nie byłby powód uczynienia mnie częścią tak wspaniałej drużyny, zamierzałem po prostu dać z siebie wszystko... Byle tylko pozwolili mi opuścić mury, wydostać się poza nie do tego wspaniałego świata, o którym wiedziałem tylko tyle, ile Armin znalazł w zakazanej książce swojego dziadka... Byle tylko pozwolili mi zażynać tytanów. Nie ważne, czy na opanowanego sztywniaka w mundurze, w stylu kapitana Erwina, czy na narwanego, motywowanego zemstą nastolatka, którym jestem. Chciałem zabijać wrogów ludzkości – zabijać tak długo aż pozbędę się wszystkich. Aż zemszczę się za moją mamę, za moich poległych przyjaciół i towarzyszy, za tych wszystkich wymordowanych dotychczas ludzi. Na pewno liczba ofiar już dziesiątki lat temu wyniosła powyżej kilku miliardów.

Tak myślałem.

I nadal myślę w tej chwili, gdy już wiem, jak jest na zewnątrz i ile krwi przelewa się tam ciągle, w walce z Tytanami, która zdaje się nie mieć końca.

Tylko teraz doszedł do małej listy motywacji jeszcze jeden, mały powód.

Chcę być blisko Kaprala Levi'ego. Nie rozumiem mojego przywiązania do jego osoby, zdaję sobie w sumie sprawę tylko z tego, że jest naprawdę mocne i nie umiem znaleźć w sobie sposobu, aby je okiełznać albo chociaż osłabić. Na tyle, abym nie myślał o nim cały czas; abym nie tracił głowy w krytycznych chwilach; abym nie zastanawiał się wtedy, gdy mam wolne i mogę się polenić, jak to by było, być bliżej niego. Choćby chodziło tylko o stanie u jego boku czy krok za jego plecami... byle mieć go przy sobie, na wyciągnięcie ręki. Jak lekarstwo na ciężką chorobę.

To zaczęło się pewnego wieczoru.

Siedziałem w pokoju sam, pogrążony w myślach dotyczących wszystkiego, czego doświadczyłem w tym prawdziwym świecie za murami i wspominając niesamowity styl walki i poruszania się Kaprala. Nagle zamroczył mnie przerażający ból w klatce piersiowej, równy temu, który odczuwałem, kiedy zostałem wyrwany z ciała tytana po pierwszej przemianie. Serce tłukło się mocno, oddech przyspieszył nienaturalnie, a ręce odruchowo zacisnęły się na szyi. Miałem wrażenie, że zaraz zwymiotuję zjedzonym niedawno posiłkiem. Faktycznie wymiotowałem, ale to nie były resztki kiepskich bułeczek... Z ogromnym trudem wyrzuciłem z siebie pokaźną ilość kwiatków. Małych, dziwacznych kwiatków, które nie przypominały mi niczego, z czym kiedykolwiek bym się spotkał. Zresztą... byłem zbyt przerażony tym, że miałem w sobie kwiaty, aby zastanawiać się, czy są normalne, czy może mają coś wspólnego z tą zmieniającą mnie w potwora mutacją.

Zdarzyło się raz, gdy już ochłonąłem, wyrzuciłem wszystko i postanowiłem udawać, że to, co się ze mną stało nigdy nie miało miejsca. Ale to nie był jednorazowy wypadek. Zanim się obejrzałem, moje ciało zaczęło dziwnie słabnąć, a kwiaty wydostawały się przez usta przynajmniej po dwa albo trzy razy na dzień.


Obojętnie jak postrzegają mnie inni, nie byłem skończonym głupcem i ignorantem, wiedziałem, że ktoś w końcu zauważy te dziwne symptomy mogące być tak naprawdę zapowiedzią zaistnienia jakiejś nowej, niebezpiecznej choroby, która wymorduje ludzkość, bo bałem się powiedzieć komukolwiek, że mnie męczy.

Mydło & PowidłoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz