Tribus (TG)

1.2K 25 53
                                    

05.05.2017r. 

Z dedykacją dla senpai, która cały czas popycha mnie coraz bardziej w stronę zainteresowania znaczeniem kwiatów -  BlackieRoses, a także ProxiwyCp i PatHerondale.

***


  Ludzie zawsze mówią wiele rzeczy, jakby znali się na wszystkim, chociaż tak naprawdę najczęściej nie wiedzą absolutnie nic. Tsukiyama Shuu wyróżniał wśród setek tych rzeczy (mniej lub bardziej absurdalnych) przede wszystkim dwie; kłamstwo określające wszystkie ghoule potworami bez serc i prawdę o tym, że miłość jest bolesna.

W obu sprawach miał bardzo wiele do powiedzenia.

Był ghoulem. Od narodzin, w pełni tego słowa znaczeniu. I kochał. Kochał całym swoim „wypaczonym" sercem, które od wielu tygodni spowijały cienkie, upstrzone kolcami łodyżki należące do szkarłatnych i pomarańczowych róż.

Zaczęło się w pełni niewinnie. Pół ghoul, Kaneki Ken, którego spotkał w Anteiku, oczarował go swoim słodkim zapachem. Wonią człowieczeństwa, młodości, niepokoju... i subtelną nutą Rize, której kawałki uczyniły go nadczłowiekiem.

Na początku chciał tylko schwytać go, aby móc zaspokoić swe koneserskie gusta, swoje wysublimowane poczucie smaku, godne najlepszego z najlepszych kucharzy... jedzenia dla ghouli, naturalnie. Wszak jedynie ludzkim mięsem był w stanie się odpowiednio pożywić. Tak, aby nie cierpieć. Tak, aby czuć słodycz, gorycz, nutę kwaskowości i wszystkie inne smaczki.

Pojmał go i wystawił na arenie - wszystko szło we właściwym kierunku, zabrakło ledwie krótkiej chwili, aby to, o czym marzył, znalazło się w jego rękach. Aby mógł zatopić w ciele Kanekiego Kena swoje ręce, kagune i zęby.

Zastanawiał się już, jak będzie smakowało to jasne mięso, gdy je przyrządzi, jakich składników użyje, aby je doprawić, w jakim kieliszku wypije krew... Ale został zaskoczony. Półghoul okazał się całkiem nadawać do miana pełnego ghoula. I uciekł.

Spotykali się ze sobą w różnych okolicznościach jeszcze wiele razy; raz Kaneki był uroczym, ciemnowłosym chłopcem, bardziej człowiekiem niż potworem, a potem białowłosą bestią, pożywiającą się pobratymcami... i wciąż, wciąż pachniał tak słodko, apetycznie; wciąż zdarzało się, że się rumienił, słysząc niejednoznaczne propozycje albo żarty; że patrzył tak, jak patrzy zagubione w okrutnym świecie, spragnione pomocy dziecko...

A jednak był ghoulem.

Bardzo silnym.

Stopniowo, wraz z upływem czasu, fascynacja i głód Tsukiyamy wzmagały się, a później... później pod skórą zaczęły się rozwijać kwiaty.

Miłość.

Jego sługa, Kanae, od razu to zauważył i od razu też wydedukował kto, dlaczego...

Gdyby mógł, na pewno zaproponowałby usunięcie korzeni; bo Kanae był zaborczy i zawsze chciał być dla niego najważniejszy (więc na pewno świadomość, że w jego sercu ukrywa się ktoś inny, raniła jego młodą duszę). Ale dla ghoula ten zabieg był nieosiągalny.

Niebezpieczny. Zakazany. Nawet tak rozwinięte jednostki – nadludzie! - jak ghoule, nie mogły wyleczyć się z wszystkich ran i obrażeń. A na pewno nie z takich. Bo może w ludziach ślady pozostawione po usunięciu miłości się goją, ale w ghoulach nie.

I pozostało mu tylko umieranie; powoli, w samotności i zapomnieniu, w szaleństwie pożerających go od wewnątrz róż.

Tsukiyama osobiście nie miał nic przeciwko kochaniu Kanekiego; przeciwko pragnieniu posiadania go tylko dla siebie; przeciwko tym różom, które rozwijały się w nim prędko, sięgając z każdym kolejnym dniem dalej i dalej. Owijając się wokół narządów, wokół kości, wokół mięśni...

...Ale Kanae się martwił. I bał. I łkał cicho nocą, skulony w swojej komnacie, myśląc, że nikt tego nie słyszy.

***



-Panie Shuu! – drżący okrzyk odbił się od ścian przestronnego salonu o ścianach ozdobionych białymi, angielskimi boazeriami.

Niebieskowłosy mężczyzna odtrącił z trudem rękę Kanae, nie pozwalając mu się do siebie zbliżyć. W konsekwencji zatoczył się i upadł; zaraz potem całym jego ciałem targnęły dreszcze i zwymiotował. Szkarłatne i pomarańczowe płatki zawirowały w powietrzu, opadając na miękki dywan wraz z kroplami krwi i małymi pąkami, niektórymi na wpół rozwiniętymi.

-Panie Shuu, proszę... pomogę – wydusił z siebie błagalnie stojący metr od mężczyzny młodzieniec.

-Nie - wyrzęził słabo, dławiąc się zapychającymi gardło płatkami, kwiatkami i ich nektarem.

Wsunął do ust smukłe palce, sięgając nimi najgłębiej jak mógł i wymuszając kolejne wymioty. Oczy zaszkliły mu się, kiedy przez jego gardło zaczęło się przepychać coś innego niż dotychczas.

Róża. Nie sam kielich - cała.

Najpierw kwiat, a później łodyżka pokryta kolcami i listki. Bolało bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Musiał wyrwać to z siebie. Gdy szarpał za wyślizgującą się z jego uchwytu, śliską od śliny i krwi roślinę... Miał ochotę łkać i wyć z rozpaczy, ale to by go mogło zabić, a przecież... Kolce i tak rozorały mu gardło tak bardzo, że z ust wyciekła gęsta krew.

-P-panie...!

Kanae chwycił go mocno za ramiona, podtrzymując przed osunięciem się na dywan. Straszenie go kagune nic nie dało, młodszy osłonił się swoim własnym wytworem niczym tarczą.

-Panie Shuu... jest ich więcej? - zapytał drżącym głosem, odgarniając mu z twarzy niebieskie włosy. - Jest? - powtórzył.

Czując, że tym razem próba walki z sługą na nic się zda, bezradnie uchylił usta, pozwalając mu spojrzeć, w miarę możliwości, w głąb swojego gardła. Kanae przełknął ciężko ślinę.

-Pomogę - wychrypiał, jego oczy poczerwieniały, a po policzkach pociekły łzy, głównie wynikające z bezsilności. Sprzeciwiając się wszystkiemu, co dotychczas go ograniczało, chwycił go mocno za szczękę, a potem zanurzył w wypełnionych krwią ustach palce.

Jednocześnie patrząc na niego i próbując nie patrzeć; wyrwał pierwszą różę, a potem drugą, czwartą, jedenastą... Twarz miał zalaną spływającymi wciąż, niekończącymi się łzami, które rodził psychiczny ból, a jego rękę znaczyły ślady zębów i oblepiały pomarańczowe oraz czerwone płatki.

Pomimo tego okropnego obrazu nędzy i rozpaczy... nadal prezentował się lepiej od swego Mistrza. Tsukiyama był wycieńczony. Jego jasna skóra wydawała się upiornie biała, z ust wyciekały ostatki krwi zmieszanej z gęstym, kwiatowym nektarem, którego resztki znajdowały się wszędzie wokół - na fioletowej marynarce, na dywanie...

Leżał.

Leżał bezwładnie na ziemi, skulony i drżący. Wydawał się bezbronny. Bezbronny bardziej niż kiedykolwiek. A to wszystko z winy miłości.

Kanae nie mógł nijak go wesprzeć - nawet gdyby chciał, tak naprawdę był w stanie tylko pomagać mu przeżyć kolejne dni, patrząc z boku, jak energiczny, zawsze pełen życia mężczyzna powoli zamiera; gaśnie w miarę jak korzenie i łodyżki pod skórą zaciskają się na nim coraz bardziej. Stopniowo starszy ghoul coraz mniej był w stanie się poruszać, a gdy już to robił, zamiast tak właściwej sobie gracji i elegancji - prezentował niezgrabną chwiejność, jakby cały czas wirowało mu w głowie (w sumie, prawdopodobnie tak było). To było okropne. Bolesne. Bolesne dla Kanae, bolesne dla samego Shuu... ale Shuu nie miał nic przeciwko umieraniu z miłości; chciałby tylko, żeby to chociaż odrobinę mniej bolało.

I chciał zobaczyć Kanekiego jeszcze jeden raz; nawet wtedy, gdy pół ghoul nagle zniknął całkowicie, nie pozostawiając po sobie nic ponad strzępy maski w ruinach spalonego doszczętnie przez CCG, Anteiku.

-Panie Shuu... zabiorę pana na spacer, dobrze?

- Nie. - Cichy, zachrypnięty szept przepełnił sypialnię, której podłogę zaściełały gęsto szczątki szkarłatnych róż. - Nie chcę... Kanae... Zostaw mnie.

-Ale...

–Błagam cię! Zostaw mnie - słowa urwały się na rzecz żałosnego odgłosu towarzyszącego atakowi torsji. W nikłym blasku wiszących przy ścianach świec, czerwone płatki zawirowały, opadając na ziemię przy łóżku. - Zos-taw mnie samego...

Mydło & PowidłoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz