Strach (RotG)

231 23 36
                                    

22.10.2017r.

Dla TobiMilobi

Jack Frost widywał Pitcha często po tym jak go pokonali ze strażnikami. Właściwie to co dziennie... w głębi legowiska. Głównie w głębi legowiska.

Jack Frost opiekował się Blackiem.

Najpierw świętował że strażnikami i dziećmi, a potem, gdy tylko upewnił się dobrze, że nikt go nie widzi, pognał tunelem w rozległe ciemne groty i korytarze, których strzegło tylko stare, bardzo zniszczone łóżko. Właściciel przybytku leżał wtedy na ziemi. Nie ruszał się, krew ciekła mu ze skroni i śladów po zębach koszmarnych koni na rękach, nogach i boku, tam gdzie płaszcz został po prostu rozszarpany. Koszmary czaiły się wokół, krążyły przy ścianach głównej sali, tej pod szybem, który z kolei mieścił się pod wspomnianym już zniszczonym łóżkiem. Jack słyszał je. Nigdy wcześniej nie zwracał na to uwagi, ale wtedy już tak. Rozpoznawał wśród upiornej ciszy ich dawniej niesłyszalne oddechy i ten dźwięk jaki wydawały kopyta na kamiennym​ podłożu... To wszystko było drganiem. Drganiem miliardów drobinek piasku koszmarów. Czas jaki stracił na przedostanie się z nieprzytomnym mężczyzną do jakiegoś w miarę przyzwoitego pokoju dłużył się i dłużył, ale gdy tylko to zrobił, natychmiast skupił się na ważniejszych rzeczach niż sprawdzanie czy upływa minuta, godzina czy może już doba. Zdjął strzępy szaty, która w jego palcach rozpadła się po prostu w pył, a potem drżącymi z nerwów rękoma obmywał nagie ciało. Starannie oczyścił wszystko. Zadrapania, poszarpania-ugryzienia koszmarów... Wszystko. W skupieniu i powoli, chociaż trzęsącymi się rękoma i z rumieńcem sięgającym aż szyi. Pitch nie obudził się tamtej nocy. Pitch nie obudził się przez kolejne tygodnie chociaż Jack przesiadywał przy nim i przesiadywał, zmieniając opatrunki, odganiając co bardziej harde koszmary i przeczesując czasem palcami ciemne włosy.

- Kiedy w końcu otworzysz oczy? - wzdychał zrezygnowany. Na powierzchni zima była już wiosną. - Pitch, proszę...

Ale nie było odzewu.

Pan Koszmarów po prostu spał. Głęboko. I bez snów, chociaż czasami przeżywał koszmary.

Jack z każdym tygodniem coraz mniej opuszczał legowisko, z każdym dniem coraz bardziej odsuwał się od świata, którego akceptacji dotychczas pragnął całym sobą.

Pewnego razu nie wytrzymał.

Późnym południem nabrał w garści mrocznego pyłu zalegającego w pokoju po kilku nazbyt śmiałych koszmarach, a następnie wyszedł na powierzchnię, zamykając za sobą miejsce, w którym spał Pitch grubą warstwą lodu. Nic nie miało prawa się przecisnąć.. taką miał nadzieję.

Zawsze starał się radować, a nie straszyć i zbyt kochał dzieci, aby chcieć zrobić coś któremuś z nich. Pierwszą osobą, w której sercu zasiał lęk, była kobieta idąca samotnie jakąś bardzo ponurą, opuszczoną uliczką. Patrzył jak pod wpływem piasku zaczyna rozglądać się na wszystkie strony, a potem szybkim krokiem ucieka. Słyszał bicie jej serca. Nie zdążył namyślić się czy to zadziałało. Czuł, że tak. Spędził czas do wieczora wypatrując dogodnych sytuacji i częstując ludzi ciemnym pyłem.

Gdy to robił nie czuł się wcale zły.

Czuł... Jakby pomagał.

To odkrycie wstrząsnęło nim na tyle, że skoczył w tunel pod ruiną łóżka i siedział tam wśród mroków kilka kolejnych dni bez przerwy, doglądając tylko pilnie Blacka, aby na pewno nie stało mu się nic złego - koszmarne konie robiły się coraz agresywniejsze i gwałtowniejsze.

Dziczały.

I nie miał ich kto opanować.

Kiedy nieznacznie ochłonął, co oznaczało właściwie tyle, że kilka tygodni upłynęło mu i nadeszła zima, wyruszył na powierzchnię znowu, także w południe. Koszmarny piasek wysypywał się z kieszeni bluzy, wyrzuty sumienia kłóciły się z tym przeczuciem, że wcale nie robi nic złego. Latał nad jakimś miastem i zsypywał ciemne drobiny to tu, to tam. Jakaś mała dziewczynka z płaczem uciekła od jeziora, gdy wystraszył ją mocnym podmuchem wiatru i skoczeniem na lód tak, że cienka warstwa natychmiast pokryła się pajęczyną pęknięć. Czuł, że tej nocy mała będzie śnić o czymś złym i będzie to ściśle splecione z cienkim lodem na jeziorze. Ale może już więcej nie będzie chciała się sama zbliżać do takich miejsc? - pocieszał się. Po każdym nastraszeniu próbował się opanować w ten sposób. Może tamten pan już nie będzie stawał tak blisko barierki balkonu w bloku na szóstym piętrze...? Może tamta kobieta już nie pozwoli dzieciom bawić się tuż przy ulicy...? Może... Może.. . Może?

Mydło & PowidłoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz