1. Sen

2.8K 162 2
                                    

Biegłam kolorowym mostem ramię w ramię z wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną. Jego ciemno zielona peleryna powiewała na wietrze. Nie byłam w stanie dostrzec nic więcej w tej postaci, bowiem była niewyraźna. Za nami biegli uzbrojeni żołnierze, odwróciłam głowę by sprawdzić jaka odległość dzieli nas od nich. Potknęłam się. Na szczęście przed bliskim spotkaniem z tęczową powłoką mostu uratowały mnie silne ramiona mojego - jak wywnioskowałam - towarzysza. Postawił mnie do pionu i po wymienieniu porozumiewawczych spojrzeń stanęliśmy do walki z naszymi prześladowcami. Nie mieliśmy innego wyboru, bowiem przez ten ułamek sekundy, kiedy straciłam równowagę straż nas dogoniła. 

Walczyliśmy zacięcie atakując co chwila kolejnych wrogów. Mój wspólnik posługiwał się magią, tak samo jak ja. Nie mieliśmy innego wyjścia - to była jedyna nasza broń. Na szczęście każde z nas działało inaczej. Ja wykorzystywałam fakt, że umiem wyczarować sobie dowolną broń, w moim przypadku sztylet, ale nie była on zbyt trwała. Jednak mój partner mógł się teleportować i znał różnego rodzaju zaklęcia. Jednym słowem - mieliśmy prawie takie same umiejętności, ale każdy wykorzystywał je inaczej. 

Podczas walki z kolejnym mężczyzną w złotej zbroi zostałam rozdzielona z moim towarzyszem i niebezpiecznie zaczęłam zbliżać się do krawędzi. Może metr od niej wbiłam magiczny sztylet w klatkę piersiową wroga, którego ciało opadło bezwładnie na ziemię. Odwróciłam głowę w stronę gdzie walczyła postać z peleryną. Właśnie pokonał ostatniego prześladowcę. Wróciłam wzrokiem do martwego ciała u mych stóp i jednym ruchem ręki sprawiłam, że wbity w serce sztylet zniknął. Jednak nie zauważyłam jednej istotnej rzeczy. Ktoś podszedł do mnie i wbił w lewe ramię nóż, rana zaczęła mnie piec, bo zapewne ostrze było pokryte trucizną. Nie zdążyłam zareagować, a postać ta została odciągnięta ode mnie przez chłopaka, z którym uciekałam. Ledwo co spojrzałam na nich mój oprawca nie żył, ale mi zakręciło się w głowie. W ułamku sekundy straciłam panowanie nad swym ciałem i zaczęłam spadać z mostu. Usłyszałam jedynie wołanie:

- Shar!..

I wpadłam do lodowatej wody...


Obudziłam się z krzykiem i zmieniłam swoją pozycję do siadu skrzyżnego. Czułam jak moje ręce zaczynają się trząść. Znów ten koszmar i postać, o której praktycznie nic nie wiem. Jedyne co to... Że ma zieloną, połyskującą pelerynę. Zawsze ten sam sen, postać, miejsce. Nie wiem co to ma znaczyć. Gdzie to wszystko się działo? Kim jest tajemnicza postać, wymawiająca moje imię? Czemu walczyłam? Tyle pytań i brak odpowiedzi. 

Położyłam głowę na poduszce i wypuściłam powietrze z płuc. Przymknęłam oczy, ale od razu je otworzyłam. Mój wzrok spoczął na suficie. Już nie zasnę...

Leżałam tak do wschodu słońca. Kiedy jasne promienie wdarły się do mojego pokoju mimo ciemnych zasłon w oknie, postanowiłam wstawać. Usiadłam na skraju łóżka, a na zimne stopy wsunęłam czarne papcie w kształcie kotów pod kolor piżamy. Smętnym krokiem ruszyłam do łazienki. Przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam jeszcze gorzej niż przed tym jak poszłam spać. Zaczerwienione i podkrążone oczy dawały się jeszcze bardziej we znaki. Co się dziwić. Chodzę nie wyspana od dłuższego czasu. Koszmary nękają mnie chyba od miesiąca. Nawet Loviatar - moja przyjaciółka nie wie jak mi pomóc, a jest w tym specjalistką. 

Zrezygnowana przemyłam twarz chłodną wodą, żeby się choć trochę przebudzić. Nie mając siły zrobić nic więcej pstryknęłam palcami, a moje włosy same się ułożyły. Twarz po chwili nabrała kolorów, ale to przez to, że pojawiły się na niej kosmetyki tworząc ten midgardzki make up. Nienawidzę się malować, ale w obecnej sytuacji jest to nieuniknione. Wyglądam gorzej niż siedem nieszczęść. Westchnęłam i ruchem ręki zmieniłam jeszcze swój ubiór. Zamiast piżamy pojawiła się na mnie szara bluza z kapturem z czarnymi napisami i jeansy tego samego koloru. 

Wyszłam z pokoju i skierowałam się na dół po schodach. Mieszkam w dość dużym domu - nie willi, z wcześniej wymienioną Loviatar. Jest ona bóstwem, tak jak ja tyle że ona jest Boginią agonii, cierpienia i bólu. Ja zaś jestem neutralną złą Boginią mroku, utraty i sekretów. Mieszkamy razem na Midgardzie w Londynie przez co nie możemy używać swoich prawdziwych imion. Moja współlokatorka przyjęła imię Alex, a ja Victoria. 

Kiedy minęłam próg kuchni moim oczom ukazała się dziewczyna o czarnych włosach, które idealnie odznaczały się na bladej cerze, miała duże szare oczy. Uśmiechnęła się na mój widok, ale kiedy dostrzegła tonę makijażu na mojej równie jasnej twarzy mina jej zmieniła się na zmartwioną.

- Vicki wyglądasz co raz gorzej. Make up tego nie ukryje. - powiedziała. 

- Masz rację - machnęłam ręką by cała ta tapeta zniknęła z mojej zmęczonej twarzy. - Ale teraz wyglądam jak potwór.

- Nie prawda, po prostu jesteś zmęczona.

- No właśnie - zaparzyłam sobie kawę i dosiadłam się do niej. - Mam tego dość - westchnęłam i upiłam łyk napoju. - Ała! Ale ciepłe. Ten dzień nie mógł zacząć się gorzej - warknęłam.

W tym momencie usłyszałam jak mój telefon zaczyna brzęczeć, a po chwili usłyszałam moją ulubioną piosenkę na Midgardzie. Wywróciłam oczami i przywołałam go machnięciem ręki z sąsiedniego pokoju.

- Halo? - odezwałam się.

-Dzień dobry. Rozmawiam z jedną z sióstr Peters? - usłyszałam kobiecy głos w słuchawce.

- Tak, w czym mogę pomóc?

- Pan Anthony Stark zaprasza panienki na bal charytatywny. Czy panie przybędą? - spytała.

- Emm... - zmieszana spojrzałam na Loviatar, ta pokiwała głową na tak - Z wielką chęcią. Kiedy ona się odbędzie?

- W przyszłą sobotę. Pan Stark wyśle swój odrzutowiec do Londynu. Do widzenia.

- Do widzenia - odpowiedziałam i odłożyłam komórkę. - Jedziemy do USA! - zwróciłam się do przyjaciółki. 

Od razu chcę podziękować mojej korektorce, która sprawdza moje opowiadanie, dzięki czemu rozdziały będą pojawiać się szybciej. Zapraszam również do gwiazdkowania i komentowanie, o to naprawdę motywuje!

~BN

Stracone Wspomnienia |Loki|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz