Rozdział 07.2

618 72 7
                                    

Nie istnieje zbyt wiele miejsc gdzie Ashley mogła by się udać, żeby się schronić i przeczekać, aż do mojego powrotu. Jednak jestem prawie pewny w stu procentach, że udała się właśnie na Midgard. Bardzo lubiła tą krainę. Poza tym chętnie zrobiłaby mi na złość, a ja nie przepadam za tym światem. Mogę się założyć, że siedzi sobie właśnie w bazie tej bandy przebierańców.

Nie zastanawiając się zbyt wiele nad szczegółowym rozmyślaniem gdzie mogła się udać, teleportowałem się do Nowego Jorku do prawdopodobnie najlepiej strzeżonej i unowocześnionej wieży w okolicy. Wylądowałem w salonie. Aż się uśmiechnąłem na wspomnienie wypadającego Starka przez okno. Nie musiałem długo czekać, aż zauważą moje przybycie. W ułamku sekundy została wymierzona we mnie broń. Oni się z nią nie rozstają czy jak? Zawsze jak się zjawiam mają ją przy sobie. Powątpiewam, iż jest to tylko przypadek. 

- Spokojnie, wojny nie wywołam - uniosłem ręce w geście obronnym uśmiechając się cwaniacko robiąc przy tym krok do tyłu.

- Coś ty sobie myślał? - zza szeregu Mścicieli wyszła Loviatar. - Zniknąłeś na parę miesięcy nie dając znaku życia i nie informując nas co z Shar! - podniosła głos podchodząc do mnie. Mierzyła mnie wzrokiem. 

- A co? Uważałaś, że wędruję sobie po wszystkich królestwach od tak dla zabawy? Albo, że wyleguję się w pokoju obok czytając kolejną książkę, a za ścianą zaufana elfka ślęczy nad antidotum dla Shar? - skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej unosząc brew. - Bo tak się składa, że przebyłem każdą krainę w poszukiwaniu zakazanych roślin tylko po to, żeby uratować jej życie! - warknąłem.

- Jesteś okropnym, zadufanym w sobie bożkiem! - krzyknęła chcąc mnie uderzyć z lewego sierbowego. W porę chwyciłem jej nadgarstek, tym samym obezwładniając dziewczynę wykręcając jej rękę do tyłu. Stałem za jej plecami. Przez moje poczynania reszta odbezpieczyła broń. Nic sobie z tego nie zrobiłem.

- Tylko dlatego, że chcę ją uratować? - szepnąłem jej na ucho. Czułem jak przechodzą ją dreszcze. Puściłem jej nadgarstki. Odwróciła się do mnie przodem. Już chciała coś powiedzieć, jednak ktoś jej przerwał.

- W takim razie co tu robisz? - spytał Stark. - Ponoć miałeś przeszukiwać krainy, żeby znaleźć jakieś zielsko.

- Wiem, że jest tu pewna elfka. Przybyła z Shar. Muszę jej dostarczyć zioła, aby mogła dokończyć antidotum - wyjaśniłem ogólnikowo. 

- Ta dziewczyna? - zmrużył oczy wskazując na wyświetlony obraz na ścianie. Siedziała w celi.

- Tak, to ona. Ashley się nazywa, wypuść ją.

- Kto powiedział, że będę cię słuchać - prychnął. Wywróciłem oczami. Teleportowałem się do więzienia elfki i wróciłem do salonu. - Czemu... - przerwałem mu. 

- Spytałem, bo tak wypadało - wzruszyłem ramionami. - A teraz mógłbyś jej oddać to z czym tutaj przybyła szukając pomocy, a wy ją zamknęliście w celi? Tym bardziej, że zjawiła się tutaj z Shar?

Miliarder nie odpowiedział. Jedynie wyszedł z salonu, prawdopodobnie idąc po własność Ash.

- Nie każdy wyczuwa kłamstwo na kilometr - skomentowała Natasha. - Poza tym czemu w ogóle się u nas zjawiłaś? Gdzie przebywałaś wcześniej? - zwróciła się do dziewczyny.

Uzdrowicielka wyjaśniła całą sytuację z brakiem mojej obecności oraz tym co się stało podczas niej w ostatnich dniach. W międzyczasie wrócił pan gwiazdor i wręczył Ash materiałowy worek z jej własnością.

- Nie zostało wiele czasu, gdzie jest Shar? - zapytałem.

- Leży w swoim pokoju - odpowiedziała Alex. - Ale jak to nie zostało jej wiele czasu? - krzyknęła kiedy ja już prowadziłem elfkę do odpowiedniego pokoju. Usłyszałem szybkie kroki. Podbiegła do nas, kiedy wchodziliśmy do windy.

- Jej stan się non stop pogarsza - odpowiedziałem, kiedy posyłała mi pytające spojrzenie. Przeszedłem przez korytarz i otworzyłem drzwi do fioletowego pokoju. Przepuściłem w progu towarzyszące mi dziewczyny po czym wszedłem za nimi. Na widok bladej i nieprzytomnej Shar serce zabiło mi mocniej. Chciałbym w końcu zobaczyć jej błyszczące oczy i usłyszeć piękny, melodyjny głos. Poczuć jej dotyk, ciepło... Pozwolić jej się przytulić.

***

Siedziałem w fotelu obok. Uważnie obserwowałem poczynania uzdrowicielek od paru godzin. W międzyczasie zjawili się oczywiście pseudo bohaterowie, ale dziewczyny szybko ich wygoniły pod pretekstem rozproszenia. Poza tym Alex i Ashley świetnie się dogadywały. Elfka uczyła ją wielu przydatnych informacji, których bogini Cierpienia nie miała okazji poznać. Nie ukrywam, że poczułem ulgę, bo byłby nie mały problem gdyby się nie zaakceptowały. 

- Sproszkuj liście kannu, proszę - poleciła jej Ash, która sama właśnie wyciskała sok z asgardzkiej rośliny. Wlała parę kropli do szklanej miseczki gdzie była reszta mikstury. Pod wpływem nowej substancji zmieniła kolor na złoto pomarańczowy. 

Po chwili Alex podsunęła jej drugą miseczkę ze zdrobnionymi liśćmi kwiatu z Dziesiątego Królestwa. Dziewczyna dodała dwie szczypty do antidotum, które ponownie zaczęło powoli zmieniać barwę, tym razem na srebrno białą. Wzięła drobny patyczek i powolnymi, okrężnymi ruchami mieszała magiczną substancję, aby przyśpieszyć zmianę koloru, która oznaczała koniec pracy. 

W końcu zaprzestała czynności. W dłoń chwyciła strzykawkę. Nabrała odmierzoną ilość Livettu i podała dożylnie Shar. Tyle czasu i starań nareszcie się opłaciło i już po parunastu minutach można było zobaczyć tego efekty. Karnacja bogini przybrała bardziej naturalny odcień. Od razu mi ulżyło, bo widać było że antidotum działa.

Stracone Wspomnienia |Loki|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz