Wracam.
Kurwa, co ja robię?
Wracam do tego piekła.
Po co? Żeby zniszczyć ich życie? Sprawić, że pogubią się w nim jeszcze bardziej?
Mówił mi, że jakoś sobie radzą. Że się nauczyli. Dostosowali. Pogodzili z losem.
Jadę tam po to, żeby rozpierdolić to, co z takim trudem zbudowali. To minimum stabilności, poczucia bezpieczeństwa i nadziei na poprawę.
Ale ta konstrukcja ma bardzo słabe fundamenty. Wali się dzień w dzień na nowo. I na nowo muszą ją tworzyć.
Chcę im pokazać, że to nie musi tak wyglądać. Że można inaczej. Przecież po to właśnie odszedłem.
Zostawiłem ich... Zostawiłem ich w momencie, w którym najbardziej mnie potrzebowali.
Ale obiecałem, że wrócę. Że jak tylko odbiję się od dna, wrócę po nich.
Ale czy nie jest już za późno?
Czy oni w ogóle będą chcieli mi zaufać? Przecież minął rok.
Rok wylanych przez nich łez. Rok pełen bólu, krwi i strachu. Dobrze znałem to uczucie. Za dobrze.
Odszedłem, bo nie mogłem tak dłużej. Jestem egoistą. Odszedłem, nie mogąc dłużej na to patrzeć. Zostawiłem im tylko obietnicę lepszej przyszłości. Pierdolony egoista.
Kto stawał w ich obronie, kiedy mnie nie było? Na kogo mogli liczyć? Tylko na siebie. Czy to ich wzmocniło? Czy nauczyli się, że nie muszą na mnie polegać?
A może nie mam już po co wracać.
Stoję przed drzwiami własnego domu. Domu, który kojarzy mi się tylko z bólem i strachem. Nie wiem co tam zastanę. Mam dreszcze na samą myśl, że muszę tam wejść. Przecież to ja zawsze bałem się najbardziej. Oprócz strachu o siebie samego, dochodził strach o nich.
Słyszałem, że jest lepiej. Ale na jak długo?
Być może mogłem to olać. I zapomnieć. Uwierzyć, że to się skończyło i żyć własnym życiem.
A co jeżeli nie? Co jeżeli to był tylko jeden spokojny wieczór? Musiałem się przekonać. I nawet jeżeli obaj mnie nienawidzą, muszę spełnić swoją obietnicę.
Naciskam klamkę i wchodzę do środka, modląc się w duszy, żeby go nie było.
Nie wiem jak zareaguję, gdy go zobaczę. Znów się wystraszę? Czy może zrobię to, o czym zawsze marzyłem? Odpłacę mu za te wszystkie lata, które nam spierdolił. Zapłaci za to najwyższą karę.
Pierwsze spojrzenie na wnętrze mieszkania uświadamia mnie, że nic nie się nie zmieniło. Puste butelki, kawałki szkła, krew na podłodze. Który tym razem dostał?
Słyszę jakieś głosy. Podążam za nimi. Na górę. Do pokoju młodego. Wchodzę do środka i widok jaki zastaję, łamie mi serce. Cała twarz we krwi. Pełno siniaków na rękach, nogach, pod koszulką pewnie ma ich jeszcze więcej. Łzy spływające po jego twarzy mieszają się ze świeżą krwią. Cene go obejmuje, starając się go opatrzyć. Sam jest roztrzęsiony. Sam jest pobity. Otarcia na jego dłoniach mówią mi, że go bronił.
Patrzą na mnie z zaskoczeniem, a ja czuję w sobie taką mieszaninę strachu, smutku i wściekłości, że nie jestem w stanie niczego powiedzieć. Po prostu na nich patrzę.
Cene wstaje, podchodzi do mnie i resztkami sił uderza mnie w twarz z pięści. Nie odsuwam się. Nie protestuję. Nie bronię. Czuję jak gorąca krew momentalnie napływa mi do ust. Zbyt dobrze znam ten smak.
Cieszę się, że to zrobił. W przeciwnym razie oznaczałoby to, że już jest za późno, żeby im pomóc. Że już się przyzwyczaili i nie chcą niczego zmieniać.
- idź stąd, Peter... On cię zabije, jeśli cię zobaczy.
Patrzę na młodszego brata i wiem, że w jego słowach nie ma ani trochę przesady. Wiem, że tak będzie. Że jeżeli się spotkamy, ktoś zginie. Być może ja. Być może on.
Widzę, że Cene pogodził się z losem. Dlatego w jego oczach jest tyle rozczarowania i zawodu. Ale Domen patrzy na mnie z nadzieją. Cieszy się, że mnie widzi.
- pakujcie się. To koniec.
Bez słowa sprzeciwu zabierają wszystkie swoje najpotrzebniejsze rzeczy i już po chwili idziemy do samochodu. Muszę pomagać Domenowi, bo jest zbyt poobijany, żeby iść sam. Udaje nam się wyjść niepostrzeżenie. Po chwili odjeżdżamy.
Jestem szczęśliwy, choć nie okazuję tego. Wiem, że będzie mi bardzo ciężko. Że będziemy musieli się trzymać razem, żeby przetrwać. Być może zrobiłem to za wcześnie. Być może powinienem był poczekać na lepszą sytuację. Większą pewność, że będziemy w stanie się utrzymać. Ale nie mogłem. Nie mogłem dłużej żyć ze świadomością, że oni siedzą w tym piekle sami. Nawet jeżeli będziemy żyli w takiej samej biedzie w jakiej żyliśmy przez całe nasze życie, to przynajmniej nikt nie będzie nas już krzywdził. I to jest dla mnie priorytet.
Patrzę na Cene. Siedzi obok mnie, wpatrzony w okno. Nie odzywa się. Domen wręcz przeciwnie. Wciąż pyta co będzie, kiedy ojciec odkryje, że ich nie ma. Boi się. Próbuję go uspokoić, ale wiem, że to nie będzie łatwe. W końcu Cene spogląda na mnie.
- dokąd jedziemy?
- daleko. Zbyt daleko, żeby nas znalazł.
-------------------------------------
Inspirowane amerykańskim serialem "shameless", na który ostatnio złapałam fazę.
CZYTASZ
||Ski Jumping | One shots ||
FanfictionTrochę o miłości, trochę o śmierci, trochę o psychopatach, a trochę o zwykłych ludziach. I wszystko ze skoczkami w rolach głównych.