Co jest najtrudniejsze w byciu dorosłym?
Na to pytanie istnieje wiele odpowiedzi. Tak naprawdę każdy ma swoją. Ktoś powie, że praca, podatki, brak czasu, odpowiedzialność, czy konieczność przetrwania w świecie, w którym ludzie dążą do celu po trupach innych. I każdy będzie miał rację.
Istnieje jednak odpowiedź, która boli i dobija bardziej, niż jakakolwiek inna. Moja odpowiedź, będąca jednocześnie moim największym lękiem już od wielu lat.
Bo dla mnie, najtrudniejsza w dorosłości jest konieczność patrzenia na swoich starzejących się rodziców.
Kończysz szkołę, osiągasz pełnoletność, świat stoi przed tobą otworem i możesz realizować swoje cele i pasje bez żadnych przeszkód. Dla ciebie życie dopiero się rozpoczyna. Lecz ten początek jest jednocześnie ich końcem.
Nim się obejrzysz, na ich twarzach pojawią się pierwsze zmarszczki. Radość i chęć życia w oczach zastąpi zmęczenie. Ich rola jako ludzi dających opiekę i poczucie bezpieczeństwa, dobiegnie końca. I większość osób nie ma z tym problemu, ot naturalna kolej rzeczy. Rodzice żyją własnym życiem, skupiając się już wyłącznie na sobie, ich dzieci rozpoczynają własne, niezależne.
A co jeżeli nie?
Co, jeżeli moja matka od zawsze była jedyną bliską mi osobą? Co jeżeli jej życie było częścią mojego? Co z tego, że dorosłem, skoro opuszczenie jej, skazałoby ją na dożywotnią samotność?
Zawsze trzymaliśmy się razem. Bez ojca, który opuścił nas lata temu. Później bez mojego rodzeństwa, gdy Gloria i Lucas już się wyprowadzili.
Zawsze mnie wspierała. Doceniała. Motywowała. Dodawała sił, gdy miałem ochotę się poddać. Sprawiła, że dom zawsze kojarzył mi się z ciepłem i bezpieczeństwem. Wpajała wartości, którymi się kierowałem i dzięki którym jestem tym, kim jestem. Jej jedynej zawsze w pełni ufałem. Ona jedyna nigdy mnie nie zawiodła. A ja robiłem wszystko, żeby nie zawieść jej.
I być może żylibyśmy sobie w ten sposób jeszcze przez wiele lat, gdyby nie choroba, która całkowicie odmieniła nasze życie. Przyspieszyła cały ten proces i postawiła mi na drodze przeszkody, na które zdecydowanie nie byłem gotów. Nagle role się odwróciły. To ja musiałem opiekować się nią. To ja musiałem motywować, wspierać, dodawać sił, być podwójnie odpowiedzialny, za siebie i za nią. Być przy niej, być dla niej, w każdej chwili, nie mając pojęcia, co przyniosą kolejne dni.
To niszczy psychicznie. Wiesz, że to nie twoja wina, a i tak się obwiniasz. Starasz się, ale to nie przynosi żadnego efektu. Kochasz ją, ale widzisz, że jej zależność i obecność w twoim życiu, rujnuje je. Rozumiesz, że jest chora, jednocześnie mając pretensje, że przez nią poświęcasz wszystko to, o czym marzyłeś. Nie wyobrażasz sobie życia bez niej, ale coraz częściej nachodzą cię myśli o ile łatwiej byłoby, gdyby już... Nie żyła.
Z dziecka, stajesz się rodzicem. Nieświadomym, przerażonym opiekunem kogoś, kto przecież miał być opiekunem dla ciebie do końca swoich dni. I nikomu nie możesz powiedzieć o tym, co czujesz. Bo przecież nikt nie zrozumie twojego strachu. Nikt nie zrozumie cierpienia, jakie odczuwasz. Ani poczucia bycia uwięzionym. Bo przecież takie jest życie. Bo przecież jesteś jej synem, masz się nią opiekować. Bo przecież jesteś jej to winien.
A gdy przychodzi moment jej odejścia, czekasz na to minimalne uczucie ulgi, które nie nadchodzi. Jest tylko pustka. Cisza. Spokój tak głęboki, że aż przerażający. I zdjęcia rozłożone na stole.
Nasze wspólne, z czasów, kiedy jeszcze wszystko było dobrze. Czasów, które już nie powrócą.
A jak jest teraz? Lepiej? Gorzej?
CZYTASZ
||Ski Jumping | One shots ||
Hayran KurguTrochę o miłości, trochę o śmierci, trochę o psychopatach, a trochę o zwykłych ludziach. I wszystko ze skoczkami w rolach głównych.