||T. Bartol|| The love I never knew

266 23 23
                                    

Poznaliśmy się na studiach.

W sumie doszło do tego dość przypadkowo. Oboje mieliśmy tą wątpliwą przyjemność konieczności powtarzania jednego z trudniejszych przedmiotów, z wykładowcą, którego nie znosiliśmy. Ty, ja i jeszcze kilka osób, spotykaliśmy się dwa razy w tygodniu, wkuwając na okrągło te same rzeczy i jak się okazało, mi szło znacznie lepiej. Na tyle, że po drugim z trzech planowanych terminów egzaminu zaliczeniowego, uzyskałam największą ilość punktów z całej grupy. Nie wiem, kto był w większym szoku, ja, czy ten cholerny wykładowca. Tobie poszło znacznie gorzej, więc zaraz po zajęciach, podszedłeś do mnie i bez wcześniejszego przedstawienia się, z jakiegoś powodu przekonany, że dobrze Cię znam, poprosiłeś o pomoc w nauce.

Oczywiście kojarzyłam Cię z niektórych wspólnych wykładów, czy korytarzy naszego wydziału, ale nic poza tym. Z resztą, chyba dotarło to do Ciebie, gdy po Twoim krótkim monologu, wygłoszonym z dziwną pewnością siebie i nutą arogancji, zapytałam Cię o imię.

Serio? Piękne dziewczyny przeważnie wiedzą, kim jestem - stwierdziłeś, próbując uśmiechem zakryć rosnące zaskoczenie.

Zagryzłam wargi i zmarszczyłam brwi, przez chwilę zastanawiając się, czy mam to rozumieć jako jakiś dziwny rodzaj komplementu, czy wręcz odwrotnie i powinnam teraz odwrócić się na pięcie i odejść. Zanim jednak podjęłam decyzję, wyciągnąłeś dłoń i odpowiedziałeś na wcześniejsze pytanie, przedstawiając mi się. Chyba byłeś bardzo zdesperowany.

Popołudnie spędziliśmy w kawiarni, gdzie przez kilka godzin próbowałam wytłumaczyć Ci materiał z całego przedmiotu i choć bardzo się starałeś, nauka szła Ci wyjątkowo opornie. Czy to przez fakt, że myślami wiecznie odpływałeś gdzieś indziej, czy może to ja byłam beznadziejnym nauczycielem? To bez znaczenia. Po kilku nadprogramowych lekcjach i, przynajmniej dla mnie, darmowych kawach, również Tobie udało się zakończyć etap życia, określany przez nas "statystycznym horrorem".

Wbrew temu pierwszemu wrażeniu, które w Twoim przypadku dalekie było od pozytywnego, okazałeś się miłym facetem. Całkiem zabawnym. I dość opiekuńczym, czego nie dało się ukryć, gdyż za każdym razem po naszych spotkaniach, odprowadzałeś mnie pod same drzwi mojego domu, nie słuchając żadnych argumentów przemawiających za tym, że nie ma takiej potrzeby.

W sumie nie wiem, kiedy dokładnie zaczęliśmy być razem. Bukiet róż potraktowałam jako podziękowanie za pomoc przy statystyce, a wszelkie inne spotkania, zaczepki, czy rozmowy, jako po prostu przyjacielską znajomość. To samo sądziłam, gdy na kolejnym wspólnym wykładzie znów przysiadłeś się do mnie i kompletnie nie zainteresowany tym, co mówił prowadzący, zacząłeś rysować w moim zeszycie jakieś serduszka i inne pierdoły. A kilka tygodni później, gdy zmęczona po nocy spędzonej na nauce, położyłam się na ławce, chcąc choć chwilę się przespać, bez jednego choćby słowa chwyciłeś mnie za ramiona i oparłeś o swoją klatkę piersiową, obejmując mnie i opierając brodę na mojej głowie. Słysząc i wręcz czując jak mocno bije Ci serce, znów zrobiłam tę minę, którą zawsze określasz jako 'Kod Czerwony: Wystąpienie konfliktu w rzeczywistości postrzeganej - Procedura uruchomienia procesów myślowych', czyli po mojemu tradycyjne 'Wtf?'. Niedługo później poczułam jak Twoja dłoń chwyta moją, a Twoje usta delikatnie i nieśmiało muskają skórę na moim czole. I wtedy już wiedziałam, że ten, jak się okazało, podobno gdzieś i kiedyś sławny i uwielbiany skoczek narciarski, wkopał się na amen.

Więc dałam Ci szansę.

Od początku nie mieliśmy większych problemów z akceptacją siebie nawzajem. W sumie, to nawet lubiliśmy te swoje wady i różnice między nami. Ciebie za każdym razem bawiło, gdy moja kolejna przygoda w kuchni ostatecznie kończyła się spaleniem jedzenia, garnka, raz prawie całej okolicy, i zamawianiem czegoś z pobliskich restauracji, ja natomiast załamywałam ręce, widząc jak absolutnie nie radzisz sobie z żadną czynnością, którą można określić 'sprzątaniem'. Uśmiechałeś się dumnie, gdy zamiast prosić Cię o pomoc, sama starałam się rozwiązać jakieś problemy, bo wiedziałeś, że chcę być samodzielna, ale cieszyłeś się jak dziecko, gdy kilka razy poległam w kwestiach informatyczno-mechaniczno-naprawczych i musiałam jednak zdać się na Ciebie.

||Ski Jumping | One shots ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz