Jaskrawe światło porannego słońca przedostaje się do sypialni, bezlitośnie wybudzając mnie z błogiego, przypominającego stan śmierci, snu. Wraz z okrutną świadomością własnej, beznadziejnej egzystencji, kolejno uderzają mnie skutki działań podjętych poprzedniego dnia. Migrenowy ból głowy, suchość w ustach i gardle, jakbym pół nocy żarł tylko piasek i ból żołądka, buntującego się po wlaniu w siebie litrów najróżniejszych alkoholi.
Jęczę cicho, przez kilka sekund błagając Boga o nagłą, natychmiastową śmierć, jednak moje prośby nie zostają spełnione. Żyję dalej, choć zdecydowanie nie nazwałbym swojego stanu 'życiem'. Co najwyżej marną wegetacją.
Po kilku minutach rozchylam powieki, zwalczając ostry ból, który zadaje mi dzienne światło, odbijające się od białych ścian pomieszczenia, w którym aktualnie się znajduję. Tak, to sypialnia. Ładnie urządzona, schludna, przytulna sypialnia. Zdecydowanie nie moja.
Resztkami sił podnoszę się do pozycji siedzącej i przecieram twarz dłońmi. Przeczesuję włosy, zaciskając na nich palce i szarpiąc je w nadziei, że ból głowy nieco ustąpi. A gdy oczy przyzwyczajają się do światła, rozglądam się i zatrzymuję wzrok na postaci leżącej obok mnie. Kto to? Nie wiem. Jakiś facet. Jeden z wielu.
Wykorzystując fakt, że mój jednorazowy partner z ostatniej nocy jeszcze śpi, wstaję i zbieram swoje ubrania, porozrzucane wokół łóżka, a następnie powoli zakładam je na siebie, włącznie z butami i kurtką. Nie zamierzam spędzić w tym mieszkaniu ani chwili dłużej. A on? To nie ma znaczenia. I tak więcej się nie spotkamy.
Szybko znajduję drzwi wyjściowe. Po chwili już jestem na ulicy. Gdzie? nie jestem pewien. Idę więc przed siebie wolnym, lekko chwiejnym krokiem. Wciąż czuję alkohol płynący w mojej krwi. Znów jest go więcej, niż ostatnim razem.
Docieram na przystanek, sprawdzam rozkład i szybko orientuję się w terenie. Siadam na ławce i czekam na autobus, wzrok trzymając wbity w chodnik pod swoimi stopami. Walczę ze sobą, by go nie podnieść. Nie mogę tego zrobić, chociaż jest to pokusa silniejsza, niż jakakolwiek inna. Jedno, krótkie spojrzenie. Jeden, przelotny rzut okiem na świat wokół. Na ludzi kroczących po ulicy, na ten tłum wysiadający właśnie z kolejnego autobusu, na mieszkańców tego miasta, żyjących spokojnie, szczęśliwych i nieświadomych dramatu, jaki rozgrywa się w mojej głowie. Na Ciebie, wśród nich.
Następny autobus zatrzymuje się tuż przede mną. Odruchowo podnoszę głowę, by sprawdzić, czy to ten właściwy i momentalnie tego żałuję, widząc w nim Twoje odbicie. Jesteś tam, stoisz tuż za mną i chociaż chciałbym odczytać cokolwiek z wyrazu Twojej twarzy, nie jestem w stanie. Jesteś niewyraźny, rozmyty, zanikasz jak cień, jak... duch.
Podnoszę się ociężale i wsiadam do autobusu. Znów popełniam ten sam błąd, siadając przy oknie. Staram się skupiać na krajobrazie miasta widniejącym za szybą, ale nie jestem w stanie, bo w jej odbiciu, znów widzę Ciebie. Siedzisz obok mnie i choć z każdą kolejną chwilą, z każdym kolejnym przystankiem coraz mniej przypominasz samego siebie, a coraz bardziej po prostu ciemny, humanoidalny kształt, ja nie mam wątpliwości.
Odwracam się powoli, niby dyskretnie, chcąc się upewnić, że faktycznie tam siedzisz. Ale zamiast Ciebie widzę starszego mężczyznę, zaczytanego w gazecie. Widzę, że czuje na sobie mój wzrok, że go to niepokoi, peszy, więc wracam do wpatrywania się w okno, gubiąc się powoli w tym, co jest rzeczywistością, a co moim wyobrażeniem. Może wariuję, może to choroba, z której da się wyleczyć, może efekt upicia się aż do tego stopnia, nie wiem. Wiem jedynie, że... Tak jest dobrze.
Wysiadam na odpowiednim przystanku i kieruję się w stronę swojego mieszkania. Wchodzę do bloku, na klatkę, do windy, wyjeżdżam na czwarte piętro i czuję niepokój związany z Twoją nieobecnością. Nie ma Cię. Nie ma Twojej postaci, Twojej sylwetki, nie ma nawet cienia, który zazwyczaj po Tobie pozostawał, a ja nie mogę sobie z tym poradzić.
Wchodzę do mieszkania, zupełnie innego niż to, w którym się obudziłem. Brudne, zasypane śmieciami, obskurne, zaniedbane. Wszędzie leżą pudełka po mało wartościowych posiłkach, ubrania, butelki po piwie, winie, whisky, wódce i czymkolwiek, co jeszcze wpadło mi w ręce w ciągu ostatnich tygodni.
Idę do kuchni, piję elektrolity w postaci tabletki rozpuszczalnej w wodzie, żeby jakoś podtrzymać funkcjonowanie tych zwłok, w których moja dusza jest więziona. Kończę wczorajszą pizzę. Następnie idę do łazienki, biorę długi, gorący prysznic, przebieram się w dresy i idę do łóżka, na które dosłownie padam, zasypiając momentalnie. Znów bez żadnych snów. Bez żadnych obrazów wykreowanych przez moją podświadomość, bez najmniejszej nawet próby mojego durnego umysłu wynagrodzenia mi tego beznadziejnego życia. Bez Ciebie, bez wspomnień o Tobie, bez niczego. Po prostu ciemność.
Budzę się popołudniu. Znów się przebieram, tym razem bardziej wyjściowo, jednak nigdzie nie wychodzę. Siadam w salonie na kanapie, całkowicie trzeźwy i czekam. Czekam na Ciebie. Czekam aż się pojawisz. Czekam aż przyjdziesz, dasz mi w twarz, zaczniesz krzyczeć, szarpać mnie i wyzywać za to, co ze sobą zrobiłem. Za to, kim się stałem. Czekam, ale Ciebie nie ma.
Jestem zbyt trzeźwy. Rozglądam się więc, szukając odpowiedniego trunku. Piwo? Już dawno przestało działać. Wino? Po winie rzygam dalej, niż widzę. Zbyt duża cena jak na samo wyczuwanie Twojej obecności. Whisky? Daje mi jedynie zarys Twojej postaci, widoczny w odbiciu szyby. Wódka? Pozwala mi zobaczyć Twój zawiedziony, oceniający wyraz twarzy. To za mało.
Próbuję więc nowego sposobu, odkrytego przed paroma dniami. Wódka z RedBullem daje zaskakujący efekt. Już po kilkunastu minutach stoisz przede mną z założonymi rękami i wreszcie mogę przyjrzeć Ci się dokładnie. Wreszcie mogę Cię usłyszeć. Poczuć. Prawie, że dotknąć.
Znów się wściekasz. Znów mnie wyzywasz, oceniasz, nazywasz żałosnym alkoholikiem, ćpunem, dziwką, człowiekiem najgorszego sortu. Każde z tych słów jest prawdą. Na brzmienie każdego z nich uśmiecham się, szczęśliwy, że mogę znów usłyszeć Twój głos. Że mogę znów zobaczyć emocję na Twojej twarzy. Że mogę znów poczuć Twoje dłonie na moim ciele.
Ale to nie trwa wiecznie. Wściekasz się i odchodzisz, jak zawsze, a ja, pragnąc ukoić ból związany z tą stratą, wychodzę na miasto. Idę gdziekolwiek, w pierwsze lepsze miejsce, w którym dostanę alkohol, jakieś prochy i towarzystwo, by kolejnego dnia znów obudzić się na kacu i w obcym łóżku, a następnie powtórzyć cały ten schemat. I tak dzień w dzień, od kilku tygodni.
Tak, Thomasie, masz rację. Jestem uzależniony. Od alkoholu, który pozwala mi choć na chwilę przywrócić Cię do mojej rzeczywistości. Od narkotyków, które pozwalają zapomnieć o tęsknocie rozdzierającej moje serce. Od seksu, który poprzez ciepło i obecność drugiego człowieka, daje mi namiastkę Ciebie.
Ciebie już nie ma, ja pozostałem. W bólu, cierpieniu, niewyobrażalnej agonii, którą potrafię zagłuszyć jedynie używkami. I jeżeli pewnego dnia moje serce nie wytrzyma, pęknie, zatrzyma się i zdechnę gdzieś po drodze między własnym mieszkaniem, a kolejnym klubem, to nic. Będę szczęśliwy, wolny i... Odnajdę Cię.
Bo to od Ciebie uzależniony jestem najbardziej.
~~~
> Bądź mną
> Zgódź się na 'shot challenge'
> Temat miesiąca - uzależnienie
> Ale sztos, coś dla mnie!
> Czekaj.... Czekaj... Czekaj...
> Chciej coś napisać, ale nie miej pomysłu
> Odpuść, w następnym miesiącu pójdzie lepiej
> Ostatniego dnia wymyśl shota do challengu
> Napisz go na ostatnią chwilęI tak przez całe życie, w każdym tego życia aspekcie 😂😂😂
Tak, gwiazdka w tytule oznacza, że jest to one shot napisany w ramach challengu. Spóźniłam się, ale to nic 😅
Pomysłów było dużo, ostatecznie wybrałam ten. Nieco wspomogłam się piosenką Tove Lo - Habits, ale tylko troszkę.
W mediach natomiast udostępniam cover tej piosenki, w wykonaniu chłopaków z Our Last Night. Generalnie kocham oryginał, uważam, że dziewczyna która to śpiewa ma super głos i sama w sobie jest bardzo piękna, ale jednak w tym coverze czuć emocje, jakie ta piosenka powinna przekazywać. Czuć tą rozpacz i cierpienie, związane z utratą ukochanej osoby.
No. To tyle. Dobrej nocy wszystkim ❤
CZYTASZ
||Ski Jumping | One shots ||
FanficTrochę o miłości, trochę o śmierci, trochę o psychopatach, a trochę o zwykłych ludziach. I wszystko ze skoczkami w rolach głównych.