Jak Ty to zawsze powtarzasz?
Żałuję wszystkich decyzji, które podjąłem w swoim życiu i które doprowadziły mnie do tej beznadziejnej sytuacji.
Cóż, pozwól, że sobie to stwierdzenie pożyczę. I to bynajmniej nie dlatego, że trening po raz kolejny okazał się bardziej wymagający, niż Twoje chęci do wysiłku fizycznego.
A sytuacja, w której się znalazłem, tak naprawdę z własnej winy i głupoty, nie jest beznadziejna. Jest wchujzajebiściekurewsko żenująca.
Bo otóż siedzę na ławce, kilka metrów od przystanku, wyjątkowo zatłoczonym, jak na tak późny wieczór, czekając na autobus do domu. Ty niby siedzisz tuż obok mnie, ale głowę masz opartą na moich kolanach, a ja obejmuję Cię ręką, żebyś czasem nie spadł i nie rozbił sobie swojej najebanej mordy o twardy chodnik. I tak, wolałem, kiedy opierałeś się na moim ramieniu, przysypiając i mamrocząc bez sensu jakiś pijacki monolog, ale już trudno. Mógłbym się jeszcze łudzić, że Twoja jaskrawozielona kurtka sprawi, że z daleka wyglądasz jak dziewczyna i mijający nas ludzie pomyślą, że jesteśmy parą, ale na to już za późno.
Bo chwilę wcześniej, gdy próbowałem wpakować Cię do tramwaju, który zawiózł by nas prosto do Twojego mieszkania, postanowiłeś zaprotestować i wykrzyczeć na całe miasto, że nigdzie nie pojedziesz, bo będziesz rzygać. Nie dałeś mi nawet czasu na przełknięcie tego upokorzenia, bo od razu skierowałeś się do najbliższego śmietnika, gdzie natychmiast zwróciłeś całą zawartość żołądka, a ja, czując na sobie palący i oceniający wzrok, już nie tylko osób na przystanku, ale też pasażerów tramwaju, mogłem co najwyżej stać obok i trzymać Twoje prawie zwłoki. Oczywiście, że miałem ochotę wrzucić Cię do tego jebanego śmietnika i tam już zostawić. Jasne, wypowiedziałem pod nosem wszystkie znane mi przekleństwa i obelgi skierowane w Twoją stronę, ale jednocześnie pogodzony z losem, sprawdziłem za ile minut mamy kolejny transport.
I nawet teraz, kiedy po tej żałosnej i bezlitośnie mordującej moją dumę, godność i ego, scenie, wszyscy przyglądają się nam ze zgorszonymi spojrzeniami, a ja w głowie powtarzam jak bardzo Cię nienawidzę i jak bardzo mam ochotę Cię zajebać na miejscu, po prostu siedzę i cierpliwie znoszę tę kompromitację, poprawiając czapkę, która nieco zsunęła Ci się z głowy.
No bo przecież Cię nie zostawię, co nie?
No bo przecież Ty nie zostawiłbyś mnie.
Mogłem to zrobić. Miałem ku temu okazję jeszcze na tej imprezie. Mogłem się Tobą nie przejmować, bawić się dalej, pewnie do białego rana, albo wyjść wcześniej i zostawić Cię z nadzieją, że ktoś z naszej paczki się Tobą zaopiekuje, kiedy już przestałeś kontaktować.
Ale nie, bo przecież jestem Twoim najlepszym przyjacielem i musiał mi się włączyć ten pierdolony instynkt opiekuńczy. Bo nie mogłem zaufać ludziom, których przecież dobrze znam i wiem, że nie stałaby Ci się przy nich krzywda. Nie dotrze do mnie, że jesteś już dorosły i umiesz sam się sobą zająć. O nie, wielki bohater Naoki musi przecież osobiście zadbać o to, żeby jego upity prawie do nieprzytomności, przyjaciel Ryoyu, po fecie z okazji kolejnego sukcesu w Pucharze Świata, trafił bezpiecznie do domu.
Autobus podjeżdża, a ja zbieram Twoje truchło i modląc się, żebyś nie przestał przebierać nogami, wpakowuję Cię do środka, gdzie najpierw sadzam Cię na wolnym miejscu, a potem idę kupić nam bilety. Później zajmuję miejsce obok Ciebie, a Ty od razu wykorzystujesz moją obecność, opierając głowę, tym razem na szczęście, na moim ramieniu. Znów czuję na sobie palący wzrok współpasażerów, jednak tym razem łatwiej jest mi go ignorować. W końcu nikt z tutaj zebranych nie wie, że przed chwilą rzygałeś do śmietnika. Pewnie myślą, że jesteśmy parą gejów. Trudno. Albo, że wcale nic nas nie łączy, a ja po prostu perfidnie wykorzystuję Twój stan, wioząc Cię nie wiadomo gdzie i nie wiadomo w jakim celu. No cóż. Albo wręcz przeciwnie, doskonale rozumieją tę sytuację. Może sami byli w podobnej?
Odwzajemniam oceniające spojrzenia każdemu po kolei. Patrzę na nich z przymrużonymi oczami, udając, że jestem mniej pijany, niż w rzeczywistości.
Staram się samym wyrazem twarzy zadać im jedno, krótkie pytanie.
A co Wy zrobilibyście na moim miejscu?
Czy ta dziewczyna w wysokich butach i czarnej sukience postąpiłaby podobnie wobec swojej przyjaciółeczki, z którą teraz nas wyśmiewała? Czy ten mężczyzna w szarym płaszczu pozwoliłby sobie na taką kompromitację dla przyjaciela? A ta starsza para? Czy oni nigdy, w czasach swojej młodości, nie przesadzili z alkoholem?
Ryoyu to mój przyjaciel od wielu lat. Był nim, zanim zaczął osiągać sukcesy sportowe i jest nim nadal. Nie ważne, czy jest dobrze, czy źle, jestem przy nim i zawsze jestem gotowy, żeby dzielić z nim radość, albo ratować mu dupę. Wiem, że mogę liczyć na to samo.
I chociaż w dalszym ciągu mam ochotę go zamordować, nie jest to nienawiść tak silna jak ta, którą czułbym do samego siebie, gdybym go zostawił samemu sobie.
Dojeżdżamy na miejsce, więc wypakowuję Cię z autobusu i prowadzę pod Twój blok. Kod znam na pamięć, więc dostanie się na klatkę schodową nie jest żadną przeszkodą. Masz windę, więc wejście na piąte piętro również udaje się bez wysiłku. Później niestety muszę zmacać Twój tyłek, bo to właśnie w tamtej kieszeni upodobałeś sobie chowanie kluczy od mieszkania, ale w porównaniu z wcześniejszymi przeżyciami, to niewielka ujma na honorze. Przynajmniej tym razem nikt nas nie widzi.
Wchodzimy do mieszkania, gdzie od razu ściągam Ci czapkę, szalik i kurtkę, a potem rzucam na łóżko. Zasypiasz momentalnie i coś mi mówi, że w przeciągu najbliższych godzin, nie obudziłby Cię nawet deszcz meteorytów. Sam zdejmuję z siebie buty i odzież wierzchnią, a później wyciągam z Twojej szafki koszulkę i bokserki, by następnie udać się do łazienki, wziąć szybki prysznic i przebrać w Twoje ciuszki, które posłużą mi za piżamę.
Wychodzę i zabieram się za Ciebie. Oczywiście nie mam najmniejszego zamiaru Cię myć i rozbierać do naga, ale zdejmuję Ci buty, białą, choć teraz już poplamioną jakimś drinkiem, koszulę, a na końcu zsuwam z Ciebie spodnie, prawie przy tym zrzucając Cię na podłogę. A gdy już jesteś w samych bokserkach, bo przecież tak zawsze śpisz, w miarę możliwości układam Cię na łóżku tak jak należy i przykrywam kołdrą. Na zakończenie tego cudownego wieczoru, podstawiam Ci pod łóżko butelkę wody i miskę, na wypadek gdyby Twój żołądek znów się zbuntował.
I kiedy już mam iść na kanapę, zatrzymuję się, bo dociera do mnie, że chyba nie powinienem. Śpisz na plecach i raczej sam z siebie się nie odwrócisz, więc co jeśli naprawdę znów zaczniesz wymiotować? Możesz się udusić.
Wzdycham głęboko i zawracam, po czym próbuję dostać się na drugą połowę łóżka, przez co zmuszony jestem na ułamek sekundy usiąść Ci na biodrach. Ale szybko z Ciebie schodzę i wbijam się pod ścianę, kładąc się obok Ciebie. Tak, to jest trochę gejowskie. Ale dzięki temu jestem znacznie spokojniejszy, poza tym, wiem, że nie będziesz miał mi tego za złe.
Kurwa, będziesz mi dziękował do końca życia. I odwdzięczał się jeszcze dłużej.
Patrzę na Ciebie i uśmiecham się perfidnie, gdy uświadamiam sobie, jak bardzo Twój własny organizm pokara Cię za to, co zrobiłeś z moją dumą zarówno jako mężczyzny, jak i przykładnego obywatela naszego miasta. Już nie mogę się tego doczekać.
Chociaż z drugiej strony, na zgliszczach tej upadłej dumy zaczęła rodzić się nowa. Duma z samego siebie za to, że się Tobą zaopiekowałem. Że dałem radę. Że jestem dobrym przyjacielem. Nie, nie dobrym. Najlepszym w całym jebanym wszechświecie.
Takim, jakim Ty jesteś dla mnie.
---------------------------------------------
Trochę gejowsko, ale w sumie chyba nie do końca. 🤔
Na podstawie moich osobistych obserwacji, poczynionych podczas wczorajszego oczekiwania na autobus.
Nie wiem, czy koledzy byli aż tak dobrymi przyjaciółmi, ale ten mniej pijany wydawał się być bardzo zdesperowany, żeby zaopiekować się tym drugim jak należy. 💖
Miały być Hubery, ale na nich mam inny plan. A Japońców u mnie mało, soł... 😅
Miłego. 💖
CZYTASZ
||Ski Jumping | One shots ||
FanficTrochę o miłości, trochę o śmierci, trochę o psychopatach, a trochę o zwykłych ludziach. I wszystko ze skoczkami w rolach głównych.