Kolejna noc. Kolejne wylane łzy. Kolejne, dłużące się w nieskończoność chwile spędzone w okropnym bólu. Skrzypiący materac. Jego ciężki oddech tuż nad moją głową. Coraz szybsze wdechy i wydechy, połączone z coraz głośniejszymi jękami. Kolejny, mocny cios w twarz za to, że znów się nie staram. I...
Koniec. Najbardziej obrzydliwy i jednocześnie wyczekiwany element tej sytuacji.
Jeszcze tylko chwila. Jeden, głęboki pocałunek. Ostatnie brzmienie jego głosu. Ciche 'dobranoc', wypowiedziane czułym, delikatnym, pełnym satysfakcji tonem, którego nienawidzę. Później już tylko kroki, odgłos zamykanych drzwi i... Cisza.
Odczekuję kilka minut, by mieć pewność, że dotarł do swojego pokoju, a następnie wstaję i pomimo bólu każdego centymetra mojego ciała, idę do łazienki.
Prysznic przynosi ulgę. Oprócz własnej krwi, jego śliny i innych wydzielin, częściowo zmywa też wstyd i obrzydzenie do samego siebie. Jednak tylko na chwilę, bo te wracają, jak tylko spoglądam w lustro.
Spuchnięte od płaczu, sine, podkrążone oczy. Popękane usta, w jednym miejscu przygryzione aż do krwi. Policzek wyraźnie zaczerwieniony od uderzenia wymierzonego z otwartej dłoni. Szyja pokryta mnóstwem fioletowych plam, pozostawionych po jego ustach. Na ramionach zaczerwienione ślady po zębach. Na całym ciele siniaki i ślady po paznokciach, które wbija w moją skórę za każdym razem, gdy dochodzi.
Czy to naprawdę powinno tak wyglądać? Czy naprawdę muszę żyć w ten sposób? Czy właśnie taka jest cena za spełnianie marzeń?
Nie wiem.
I nawet nie mam możliwości, by przekonać się o innych opcjach.
Jestem jak ten ptak zamknięty w klatce, uwięziony wbrew swojej woli, bez możliwości wyjścia. Mogę tylko patrzeć przez niewielkie otwory między kratkami na świat, w którym najważniejszą wartością jest wolność.
Wolność, która mi nie jest dana.
Wychodzę z łazienki i ubieram się powoli, wciąż krzywiąc się z bólu. Zakładam buty, kurtkę, nawet szalik i czapkę, by jak najwięcej ukryć. By nie dać nikomu powodu do jakichkolwiek podejrzeń. Następnie wychodzę z pokoju, z hotelu i nie przejmując się mrozem panującym na zewnątrz, idę przed siebie, starając się skupić swoje myśli tylko na śniegu skrzypiącym przy każdym moim kroku.
Choć nie znam całego miasta, tę okolicę kojarzę dość dobrze. Wielokrotnie już odwiedzałem to miejsce, przy okazji konkursów Pucharu Świata. Omijam te bardziej zatłoczone miejsca, nie tyle ze względu na obawę przed rozpoznaniem, co raczej brak zaufania. Do samego siebie. Wiem, że gdybym wszedł w tę, wiecznie żywą, uliczkę pełną barów, odwiedziłbym pierwszy lepszy i upił się do nieprzytomności. Bez wątpienia znalazłby mnie ktoś związany ze skokami. Może zawodnik, może członek sztabu. Wtedy wszystko by się wydało. Wtedy byłbym skończony.
Omijam więc ulicę przed sobą, choć jaskrawe neony na szyldach i kolorowe nazwy poszczególnych lokali kuszą mnie niemiłosiernie. Ale nie ulegam im, skręcam w prawo, wprost do parku, który choć znajduje się tuż obok tej rozświetlonej części miasta, jest zupełnie inny. Pusty. Ciemny. Ponury. Dokładnie taki, jak ja w tym momencie.
Wchodzę w niego głębiej, by mieć pewność, że nie dostrzeże mnie nikt, przechodzący główną ulicą. Siadam na jednej z przysypanych śniegiem ławek, pochylam się, opierając łokcie na kolanach i zamieram w ten sposób na kilka minut. Tak bardzo chciałbym tu zostać już na zawsze. Zamarznąć, umrzeć w tym miejscu, zapomniany przez wszystkich i wolny od tego całego gówna, w które się wpakowałem. Wiem jednak, że to niemożliwe. Będę musiał wrócić. Jeżeli on przyjdzie rano do mojego pokoju, a mnie w nim nie będzie...
![](https://img.wattpad.com/cover/103617816-288-k883266.jpg)
CZYTASZ
||Ski Jumping | One shots ||
FanfictionTrochę o miłości, trochę o śmierci, trochę o psychopatach, a trochę o zwykłych ludziach. I wszystko ze skoczkami w rolach głównych.