||D. Huber & S. Huber|| Reach out Your hand to me

392 32 48
                                    

Wczesne popołudnie. Wyjątkowo ciepły i słoneczny, jak na początek marca, dzień. Parkuję samochód na podjeździe małego, jednorodzinnego domku i gaszę silnik. Wysiadam, wylewnie witam się ze średniej wielkości psem w typie owczarka, który wesoło biega po podwórku, a następnie podchodzę do dębowych drzwi i naciskam dzwonek. Czekając na odpowiedź rozglądam się dookoła i podziwiam okolicę, wspominając lata beztroskiego dzieciństwa, które tutaj spędziłem, bawiąc się od świtu do zmierzchu. Uśmiecham się na myśl o tych czasach, kiedy godzinami grałem w piłkę, udając, że jestem jedną z legend tego sportu lub po prostu wędrowałem po pobliskich lasach i polanach, szukając przygód. Przypominam sobie także nieprzespane noce pod namiotem rozstawionym w ogrodzie, spędzone na podziwianiu gwiazd, albo opowiadaniu przerażających, jak na tamten wiek, historii. 

I zanim uśmiech zdąży zniknąć z mojej twarzy, drzwi otwierają się i moim oczom ukazuje się druga po mamie, najważniejsza kobieta w moim życiu. Choć mijający czas bezlitośnie odcisnął na niej swoje piętno w postaci siwych włosów i wielu zmarszczek pokrywających jej twarz, dla mnie jest taka, jaka zawsze była. Schludna, zadbana, z klasą, a jednocześnie emanująca radością, humorem i dobrocią serca, którą zawsze nam... Mi... Okazywała. 

- Cześć, babciu - uśmiecham się szeroko i pochylam lekko, by po chwili zostać objętym przez jej szczupłe ramiona. 

- Danielek - odpowiada radośnie, jak zawsze, zdrabniając moje imię. Tylko jej zawsze na to pozwalałem. Nawet mamie, po wielu zaciętych dyskusjach i bulwersach, wyperswadowałem zwracanie się do mnie normalnie, podczas gdy wobec babci, nigdy nawet nie przyszło mi to do głowy. Nawet gdy przez to byłem obiektem czyichś drwin. - W samą porę, wchodź. 

Wchodzi wgłąb mieszkania, zachęcając mnie, bym ruszył za nią, co ochoczo robię, wcześniej wpuszczając przodem jej psa. Gdy już jestem w środku, nostalgia i wszystkie wspomnienia, uderzają we mnie z podwójną siłą. Nie mogę wyjść z podziwu jak, pomimo upływu tylu lat, nie zmieniło się tu absolutnie nic. Ten sam układ mebli, kolor ścian, które kilka lat wcześniej zostały jedynie odświeżone, wystrój i przede wszystkim zapach... Intensywny, ale jednocześnie przyjemny, przywodzący na myśl te cudowne czasy, kiedy jedynym zmartwieniem była konieczność przerwania zabawy na rzecz obiadu. Mieszający się z dochodzącą z kuchni wonią mojego ulubionego posiłku, przygotowanego specjalnie dla mnie. 

- Mam nadzieję, że jesteś głodny? - pyta babcia, poprawiając przygotowany wcześniej stół w jadalni na posiłek dla dwóch osób. 

- Bardzo - odpowiadam z szerokim uśmiechem, zajmując swoje ulubione miejsce świadomy, że nawet gdybym bardzo nalegał, nie pozwoliłaby mi w niczym sobie pomóc. 

Idzie do kuchni, by nastroić posiłek, a ja jeszcze raz rozglądam się po pomieszczeniu, napawając się wewnętrznym spokojem i beztroską, wywołanymi przez klimat tego domu. Czuję to praktycznie całym sobą, dopóki mój wzrok nie zatrzymuje się na krześle stojącym na przeciwko, co momentalnie wybija mnie z tego błogostanu. Widok pustego miejsca wywołuje nieprzyjemne ukłucie gdzieś w klatce piersiowej, które usiłuję ukrócić, spuszczając wzrok.

Mięczak...

Babcia po chwili wraca i kładzie przede mną talerz z obiadem, na widok którego moje serce skacze z radości, niczym przy spotkaniu z ukochaną osobą. Dostaję również szklankę z domowej roboty kompotem wiśniowym i czekam już tylko aż również i ona siądzie przy stole, by wspólnie zjeść posiłek, będący jedynie tłem do prawdziwego powodu moich odwiedzin.

- Wylatujecie jutro? - pyta z uśmiechem, przerywając ciszę, która zapadła po tym, jak wychwaliłem jej kulinarne zdolności.

- Tak - odpowiadam, pomiędzy kolejnymi kęsami. - O szóstej mamy samolot.

||Ski Jumping | One shots ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz