Prolog

1.2K 37 5
                                    

Elizabeth

Kurz ciągnął się jeszcze daleko za wynajętym samochodem, którym przemierzałam drogę numer 60. przebiegającą przez Salem. Miałam tu nigdy nie wracać. Minęło wiele długich lat, a nawet po takim czasie niewiele zmieniło się w tym małym miasteczku na końcu świata. Serce kołatało mi w piersi, a ręce pociły się okrutnie i nie miało to nic wspólnego z panującym dookoła upałem. Mijałam lasy, łąki, pola, pastwiska i wybiegi dla koni. Znałam ten widok, wychowywałam się tutaj. Jechałam wąskimi uliczkami, by dotrzeć do tej właściwej. Na Butler St. stały dwa domy. Jeden należał niegdyś do mojej Cioci i to tam mieszkałam od 13 roku życia, drugi z kolei, większy, zamieszkiwała rodzina Nolanów. Obecnie, po śmierci wujka, 5 lat temu, ciocia Eveline sprzedała dom i wyprowadziła się na zachodnie wybrzeże. Dokładnie nawet nie wiem gdzie, bo nie utrzymujemy kontaktu. W ogóle odkąd stąd uciekłam przed siedmiu laty, pozrywałam wszelkie stosunki z bliskimi i znajomymi. Przede wszystkim jednak, chciałam zapomnieć o tym chłopaku z sąsiedztwa, o grafitowym spojrzeniu, który złamał mi serce. A teraz wracałam tu, pełna obaw i szczerze wystraszona, bo ktoś w moim nowym życiu okazał się jeszcze większa pomyłką, przez co grozi mi niebezpieczeństwo. Jedynym miejscem, gdzie nikt mnie nie znajdzie jest właśnie ta zapyziała dziura, z kolei jedyna osoba, która potrafi zadbać o moje bezpieczeństwo to Nash Nolan, mój mąż. W sumie były mąż.
Mój stary dom został sprzedany i zamieszkuje go teraz jakaś zupełnie obca rodzina. Nie było sensu tam zaglądać. Co innego dom na farmie.
Biały dom z drewnianą werandą wygląda jakby smutniej, ale to wciąż ten sam dom, w którym przeżywałam te dobre, ale i te złe chwile. Było mi przykro, że nikt już nie dba o niegdyś tętniący życiem i mieniący się feerią barw ogród, ani o sad owocowy z boku budynku. Mimo świecącego słońca, budynek zdawał się pogrążony w mroku.
Zajęło mi chwilę zanim zebrałam się w sobie i wysiadłam z auta. Po kilkugodzinnej podróży byłam zmęczona, zdrętwiała, wymięta i na niewiele zdał się fakt, że na to spotkanie z przeszłością ubrałam białe dopasowane spodium i czerwone sandałki na szpilce. Mocny makijaż również dodawał mi pewności siebie, przynajmniej z zewnątrz, bo w środku trzęsłam się jak galareta. Nie wiedziałam jakiej reakcji Nasha się spodziewać. Bałam się, byłam wręcz przerażona. Wszystkie wspomnienia uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Nasunęłam czarne okulary na oczy, a w ręku ściskałam skórzaną torebkę. Zaczerpnęłam do płuc parnego powietrza i ruszyłam w stronę budynku.
Nagle drzwi się otworzyły i zobaczyłam Go. Zaparło mi dech w piersi. Zmienił sie. Tylko tyle byłam w stanie zauważyć, bo już po chwili leżałam na glebie przygnieciona ciężkim cielskiem i lizana entuzjastycznie po twarzy. Nie miałam jak się ruszyć i dopiero właściciel futrzanego potwora był w stanie mnie uwolnić.
- Tiny! - bernardynka od razu, choć niechętnie, posłuchała i pozwoliła mi wstać. Nie mogłam uwierzyć, że mój ukochany szczeniaczek tak urósł. Oraz w to, że nadal tu jest, że Nash się jej nie pozbył.
Omiotłam spojrzeniem widok przed sobą. Nash stał na ganku i nic więcej nie mówił. Patrzył tylko jakby ducha zobaczył. Ale nie był sam. Jego, chyba od zawsze, najlepszy przyjaciel Tommy właśnie wycierał koszulkę, bo najwyraźniej oblał się trzymanym w lewej dłoni piwem. Jak widać moje pojawienie się tutaj, dla wszystkich okazało się zaskoczeniem.
- Witaj Thomson. - posłałam kumplowi przyjacielski uśmiech, a ten uśmiechnął się do mnie pełną gębą. Był fajnym facetem, lubiłam go za jego poczucie humoru i szczerość. Nigdy nie bał się powiedzieć, nawet Nashowi, co myśli. Nie bał się go jak inni. Teraz również, ku niezadowoleniu gospodarza, podszedł do mnie i zamknął w niedźwiedzim uścisku. Zrobiło mi się ciepło na sercu.
- Cześć Ella. Dobrze wyglądasz, wydoroślałaś. - pochwalił mój nowy wygląd, bo zdecydowanie nie tak wyglądałam, gdy stąd uciekałam. Tommy jako jeden z nielicznych mnie wtedy widział. Ale nie chcę o tym teraz myśleć.
- Chcesz powiedzieć, że się postarzałam, tak? - zażartowałam, a chłopak tylko szturchnął mnie delikatnie w ramię i rzucił:
- Po trzydziestce czas już płynie z górki. - powiedział to z tak udawaną melancholią, że musiałam się roześmiać. Miło było pogadać tak niezobowiązująco z kimś, kogo się znało prawie jak brata. Był ode mnie starszy o dwa lata, jak Nash miał teraz 32 lata.
Wygłupy przerwało nam wymowne chrząknięcia za plecami. Nash nadal stał w tym samym miejscu i posyłał groźne spojrzenia na przemian do mnie i Tommiego. Był wściekły. Zaciśnięte w wąską kreskę usta sprawiały, że z nerwów drgał mu podbródek, a oczy lśniły jak stal.
- Witaj Nash. - przywitałam się zdawkowo, bo szczerze nie wiedziałam, co mogę powiedzieć. Łatwiej było czekać na Jego reakcje.
- Co tu robisz Elizabeth? - nigdy nie zwracał się do mnie pełnym imieniem. Wymyślał różne zdrobnienia, ale najczęściej wolał na mnie "Lizzy". Tak jak Aidan, mój przyjaciel z Denver. Ale on nawet nie miał pojęcia jak to za każdym razem raniło moje serce. Nigdy mu o sobie nie opowiadałam zbyt wiele, robił to nieświadomie i nie mam prawda mieć o to pretensji.
- Zatrzymałeś Tiny? - zbyłam Jego pytanie, bo temat tulącego się do mnie psa był łatwiejszy i przyjemniejszy.
- Nikt inny jej nie chciał. Poza tym dobrze sprawdza się na farmie. No i ludzie się jej boją. - mówił jak zupełnie obcy człowiek. Może rzeczywiście aż tak się zmienił. Może po siedmiu latach nie zostało już nic ze znanego mi wcześniej chłopaka. Przekonam się niebawem.
- Coś nie chce mi się wierzyć, że Tiny mogłaby komuś wyrządzić krzywdę. Jest kochana. - wielka kudłata kulka, no bardziej kula, ulokowała się u moich stóp i położyła głowę na czerwonej szpilce. Patrzyła tymi smutnymi załzawionymi oczami i aż mi się przykro zrobiło, że ją tu zostawiłam. Ale nie mogłam jej zabrać, tu miała dobry dom i warunki. W przeciwieństwie do mnie. Ja musiałam stąd wyjechać, inaczej bym nie poradziła sobie z tym, co mnie spotkało. Nie przeżyłabym tego.
- Po co przyjechałaś? - huknął Nash. Nigdy nie był typem milusińskim, to była rola jego brata, Ricka, Nash, mimo że młodszy, zawsze był typem twardziela. Nie przebierał w słowach, tym razem też.
- Musimy porozmawiać. - rzuciłam na odczepnego, a On aż się zapowietrzyl. Gdy zrozumiałam jak to zabrzmiało, chciałam zaprzeczyć, bo nie byłam gotowa, by wyjaśniać wydarzenia sprzed siedmiu lat, ale na inną wymówkę już się nie zdobyłam. Nash obrócił się na pięcie i nie oglądając się za siebie wszedł do domu. Tommy za to poklepał mnie pocieszająco po ramieniu i wyszeptał:
- Nie uciekaj, daj mu czas. Zaskoczyłaś wszystkich, że się tak nagle tu pojawiłaś. Nash musi się oswoić z tą myślą. Ostatnie lata były dla niego... trudne. - słowa kumpla zabrzmiały dość tajemniczo, ale miał też sporo racji. I tak muszę się gdzieś ukryć. Dobrze, że Nash mnie od razu stąd nie wygonił. Spojrzałam za oddalającym się kolegą i również schroniłam się w cieniu domu. Zostaliśmy sami.

************

Witam wszystkich w moim nowym opowiadaniu! Nie mogłam się doczekać, by dodać już nowe części, nawet pomimo problemów technicznych - okładka pojawi się wkrótce.
Pamiętacie Elizabeth? Mam nadzieję, że zechcecie poznać jej historię. Byłoby mi bardzo miło, gdybyście chcieli zostawić po sobie jakiś ślad, śmiało piszcie, co myślicie, jakie macie pomysły, albo w ogóle co chcecie.
Miłego czytania i do następnego ;*
Pozdrawiam 😘

Promise Me No Promises (cz.3.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz