Rozdział 33.

555 33 5
                                    

Cześć kochani ;)
Tęskniliście? Trochę to trwało, ale wracam jako nowa ja i mam dla Was nowy rozdział. Pozdrawiam serdecznie <3

*****************

Rozdział 33.

Elizabeth - obecnie

Falujące na wietrze liście niosły przyjemne ukojenie dla ciała w ten gorący dzień, lecz nie były w stanie ukoić moich piętrzących się nerwów. Słońce paliło moją skórę od zewnątrz, a w moim wnętrzu panowała burza skrajnych emocji.

Po przekroczeniu bram małego cmentarza Mapleview potok wspomnień zalał czernią moje serce. Ból nie do opisania ścisnął w szponach mój żołądek, aż śniadanie zjedzone w biegu podeszło mi do gardła. Zamrugałam kilka razy, by pozbyć się cisnących się do oczu łez.

Wyjeżdżając stąd przed ośmioma laty zostawiłam za sobą dom, rodzinę i ten mały skrawek ziemi, gdzie pogrzebalam część swojej duszy.

Odetchnęłam gwałtownie, gdy dostrzegłam rosnący pod płotem klon, a w jego cieniu połyskujący posąg białego aniołka.  Pod drzewem ujrzałam zgarbioną sylwetkę mężczyzny. Złamanego mężczyzny.

Nash siedział niedbale na ziemi, jedną rękę opierając na kolanie, z kolei w drugiej trzymał szklaną butelkę. Z tej odległości nie mogłam mieć pewności co do jej zawartości, jednak już na pierwszy rzut oka widać, że był to alkohol. Sądząc po rozrzuconych dookoła pustych butelkach i zgniecionych puszkach mój mąż musiał pochłonął go już całkiem sporą ilość.

Zmartwił mnie ten widok i zabolał, a ból ten na chwilę przyćmił uczucie smutku związane z tym miejscem.

W kilku szybkich krokach pokonałam dzieląca nas przestrzeń i stanęłam nad pochylającym się nad ziemią mężczyzną.

- Nash... - wyszeptałam stając u jego stóp. Mój głos musiał do niego dotrzeć, choć nie wykazał żadnej reakcji. 

- Nash.. - spróbowałam ponownie i tym razem uniósł na mnie zbolały wzrok. Oczy miał przekrwione, wypełnione tłumionymi łzami i bezbrzeżnym smutkiem.

Nie mogłam patrzeć na jego cierpienie. Choć sama w środku aż zwijałam się z bólu, musiałam zapanować nad sobą i zająć się Nashem.

Położyłam delikatnie dłoń na jego ramieniu i palcami powiodłam po spoconej skórze szyi. Przy każdym, nawet najlżejszym, muśnięciu gruba żyła tykała niczym bomba, grożąc wybuchem. Moje serce biło w podobnym tempie, jak stado rozpędzonych słoni.

- Nie chciałem tu przychodzić. Nie chcę tu być. - wycharczał patrząc mi prosto w oczy.

Rozumiałam go doskonale. Też nie chciałam tu przebywać. Od wyjazdu ani razu się tu nie pojawiłam i również tym razem nie czułam się na siłach by tu być. A jednak było to nieuniknione. I ja i Nash musieliśmy się zmierzyć z przeszłością, a to właśnie na tym cmentarzu wszystko się zaczęło. Albo raczej skończyło. Sama już nie wiem.

Usiadłam na ziemi przy jego boku. Nogi podwinęłam pod siebie, a dłonie wcisnęłam między kolana, chcąc się nieco ogrzać, bo nagle zrobiło mi się przeraźliwie zimno, nawet pomimo panującego dookoła upału. W tej pozycji mogłam także ukryć drżenie rąk, nad którym nie umiałam zapanować.

Nie wiedziałam, co mam mu na to odpowiedzieć. Nie znałam odpowiedzi na wiele pytań, ale o jednym byłam przekonana na pewno - zrobię wszystko, co w mojej mocy, by wyprowadzić go z tego mroku, w którym był pogrążony.

Uscisnęłam jego dłoń, a on w reakcji mocniej zacisnął palce, żadne z nas jednak nie patrzyło na drugie, lecz wgapialiśmy się w ciszy w biały kamień.

Nasz aniołek.

- Miała Twoje oczy. - powiedział stłumionym od emocji głosem.

- Skąd to możesz wiedzieć? Przecież wszystkie dzieci rodzą się z niebieskimi oczami.

- Ale to nie był zwykły niebieski. Tak jak Twoje miały odcień błękitu nieba. Wyjątkowe. - wzmocnił uścisk i wpatrywał się w moją twarz, a ja nie mogłam oderwać wzroku od jego chmurnych oczu.

Ta rozmowa była na wiele sposobów nienormalna, bolesna i po prostu bezzasadna, no bo skąd mogliśmy wiedzieć jak wyglądałaby po tylu latach? Nikt tego nie może wiedzieć i już nigdy się nie dowie.

- Miałaby też takie śliczne blond loki jak Ty. - rzekł z przekonaniem, na co się uśmiechnęłam.

- Ale miała Twój nos i podbródek. - dodałam z podobną pewnością w głosie.

- Za kilka lat musiałbym jej pilnować na każdym kroku, bo chłopaki nie dawailiby jej spokoju. - zaśmiał się Nash, ale nie do końca był to wesoły śmiech. Mi też już przestało być do śmiechu.

- Nash, może czas się z tym pogodzić. Caroline już nie ma, dajmy jej odejść w spokoju. Może to przeznaczenie, a może wola boża. Nie mamy na to żadnego wpływu. - powiedziałam, choć wcale nie byłam o tym przekonana.

Moje serce dalej krwawiło na myśl o stracie córki, ale nie mogłam zrobić nic innego.

- Przeznaczenie? W dupie mam takie przeznaczenie. To cholernie niesprawiedliwe. Ona powinna żyć. - wysapał nieźle wkurzony, a gniew ten przelał na mnie. Czy świadomie? Nie mam pojęcia.

Nie odzywałam się przez kilka minut dając mu czas na uspokojenie.

- Wracajmy do domu. - poprosiłam cicho.

Nash spojrzał na pustą butelkę w swojej ręce, potem na cholerne Camaro przed bramą i na końcu na mnie. Zrozumiałam.

Wstałam żwawo z ziemi i otrzepałam spodnie z drobinek kurzu i trawy. Pierwszy raz w życiu podeszłam do figurki aniołka i pogłaskałam go z czułością. Poczułam spokój.
Przymknełam powieki, lecz zamiast ciemności ujrzałam światło. Chciałam wierzyć, że to mój aniołek.

Spojrzałam na Nasha, siedział w tej samej pozycji i spoglądał na mnie nieufnie. Wyciągnęłam w jego stronę dłoń, a on ujął ją bez wahania. Z niemałym wysiłkiem, ale udało mu się podnieść do pionu.
Ramieniem objęłam go w pasie i powoli pokonaliśmy dzielący nas dystans do mojego auta. Gorzej było przy zapakowaniu go na fotel pasażera, ale po 10 minutach siedział bezpiecznie zapięty pasami, a po jedenastu pochrapywał zagłuszając dźwięki płynące z radia. Wyłączyłam je całkiem.

Gdy wjechałam na podjazd przed domem, rodzice Nasha i Tommy wyszli nam na powitanie, lecz ich uśmiechy zniknęły jeszcze szybciej niż opadał kurz za autem na polnej drodze. Na widok stanu ich syna złapali się mocno za ręce i ze smutkiem spoglądali na przemian na siebie i na mnie.

Tommy podbiegł prędko do mojego samochodu i pomógł przetransportować Nasha do jego sypialni. Byłam mu naprawdę wdzięczna, bo mój mąż był już ledwo przytomny i sama nie poradziłabym sobie z tym zadaniem.

Nash był tak pijany, że nie nie odnotował nawet obecności swojej matki na podwórku. Ale może to i lepiej, powinni szczerze przegadać swoje problemy na trzeźwo.

Zdjęłam z niego zakurzone ubrania, ale zostawiłam czarne bokserki. Wstrzymałam oddech dostrzegając wyrzeźbione mięśnie, które z latami bardziej przypominały skały. Ale to blade ślady blizn na jego skórze sprawiły, że znieruchomiałam.

Och Nash... Co Ci się przydarzyło, kochany?

Z trudem udało mi się ułożyć jego wielkie ciało w pościeli i nie mogąc się powstrzymać, położyłam się tuż przy jego boku. Kilka minut, tylko tyle mi trzeba.

Palcami kreśliłam delikatne wzorki na jego plecach, aż nagle zupełnie bez zastanowienia pocałowałam go między łopatkami.

- Kocham Cię, Nash. - wyszeptałam i dopiero wtedy do mnie dotarło, że nigdy nie przestałam go kochać.

Przymknełam powieki i czerpałam bijące z niego ciepło, aż spowiła mnie ciemność.

***********
I jak wrażenia? Podoba się?



Promise Me No Promises (cz.3.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz