Rozdział 10.

648 23 1
                                    

Elizabeth - lat 14

Pomimo faktu, że moje lekcje jazdy konnej skończyły się katastrofą, łączyła mnie z Rickiem umowa. Dałam mu słowo, że będę jego towarzyszką podczas balu jesiennego. Choć nie pałałam entuzjazmem z tego powodu, to zawsze starałam się dotrzymywać danej obietnicy.

Niespodziewanie jednak dostałam wezwanie od matki, bym przyleciała do Paryża na przyjęcie, które podobno było organizowane z okazji moich urodzin. Dobre sobie. Nad wyraz głupi pomysł. Absurd!

Pewnie to tylko pretekst, aby matka mogła pochwalić się przed znajomymi nowokupionym domem na przedmieściach Paryża. Nie miałam ochoty się tam zjawiać, ale nie mogłam się również sprzeciwić.

Natalia Laprasse potrafi być nieugięta, a dla dobrego wizerunku w gronie przyjaciół jest w stanie zrobić naprawdę wiele. Nie zważała na moje uczucia czy choćby plany. Dla tej kobiety liczyła się tylko ona sama.
Chciałam tupnąć nogą, powiedzieć jej, że nie jestem zabawką, którą może się bawic, kiedy tylko przyjdzie jej na to ochota, a jednak przez lata wpajano mi do głowy, czego się ode mnie wymaga, jak mam się zachowywać i że nie mam prawa głosu. Summa summarum - byłam marionetką w rękach własnej rodzicielki.

Nawet ciocia Eveline próbowała jakoś nakłonić młodszą siostrę do zmiany decyzji, lecz matka była nieugięta. Nic nie byłam w stanie na to poradzić.
Było mi źle z myślą, że zawiodę przyjaciela, zwłaszcza że wiem jak bardzo mu na tym zależało. Cóż jednak mogłam na to poradzić?

Moje urodziny wypadały w czwartek 18-stego października, jednak bez najmniejszych oporów Natalia zaplanowała przyjęcie na sobotę, dwudziestego. "Przecież w środku tygodnia nikt nie znajdzie czasu" - tłumaczyła. Jakaż ja byłam wściekła. Dlaczego ta kobieta nie mogła zrozumieć, że swoim zachowaniem mnie rani. W zeszłym roku nawet zapomniała o moich urodzinach, zadzwoniła trzy dni po czasie. Czy tak zachowuje się matka? Z obserwacji rodziny Nolanów wnioskuję, że nie.
Jeśli już się mnie pozbyła, to dlaczego teraz nagle niszczy moje życie, moją uporządkowaną codzienność? Przez tę kobietę nigdy nie chcę mieć swoich dzieci. Z takimi genami zdecydowanie nie sprawdzę się w roli matki. Jedyne co mogłabym podarować własnemu dziecku to rozczarowanie i smutne dzieciństwo. Nie pozwolę na to.

Rick nie odzywał się do mnie przez całe dwa dni. Był moim najlepszym przyjacielem i nawet jeśli czasem, jak tym razem, się sprzeczaliśmy, to nie mogliśmy się na siebie długo gniewać. Dwa dni to chyba nasz nowy rekord.

Zamiast mnie zdecydował się zabrać na bal Cornelię, koleżankę z równoleglej klasy. Może to i lepiej. Siedemnastolatka była śliczną dziewczyną o kasztanowych włosach i oczach w kolorze ciepłej czekolady. Z tego co się zorientowałam, była też całkiem dobrą uczennicą i miała nienaganną reputację. Nie chciałam by Rick zadawał się z nic niewartymi cheerleaderkami, zupełnie jak jego lekkomyślny brat.

Choć próbowałam udawać przed samą sobą, że niewiele obchodzi mnie to, z kim umawia się młodszy Nolan, to jednak niepokorny sąsiad chętnie obnosił się ze swoimi nowymi zdobyczami. Po szkolnych korytarzach zwykł chadzać niczym młody bóg w towarzystwie młodziutkich muz, które miały w zwyczaju więcej odkrywać niż zakrywać. Wbrew samej sobie, na ten widok robiło mi się przykro.
Czy miałam prawo robić mu o to wyrzuty? Zdecydowanie nie.

Nash

- Niech to szlag jasny trafi! - dobiegł mnie podniesiony głos Ricka z pokoju po drugiej stronie korytarza. Ohho, coś się musiało stać, bo mój brat rzadko się denerwował.

- Wszystko okej? - rzuciłem przez uchylone drzwi. Rick stał przed otwartą szafą i wyciągał z niej wieszak z eleganckim granatowym garniturem. Musiał być nowy, bo nigdy wcześniej go nie widziałem. - Wybierasz się gdzieś? Ktoś umarł i nic o tym nie wiem?  - powiedziałem od niechcenia, za co zostałem "zabity" wzrokiem.

- Idę na bal, idioto. - mój braciszek najwyraźniej był w podłym nastroju.

- No to w czym problem, connard? - ciągnąłem prowokacyjne, specjalnie zwracając się do niego tak, jak Młoda podczas naszego pierwszego spotkania. Sprawdziłem w słowniku, "dupek" całkiem nieźle pasowało, chociaż może bardziej do mnie niż do Ricka, ale co tam. Brzmiało fajnie i działało mu na nerwy, więc spoko.

- Elizabeth miała iść ze mną, ale musi wracać do Paryża i jej nie będzie. - powiedział zdławionym głosem, a mnie przebiegły ciarki po plecach. Młoda wyjeżdżała? Ale jak to? Przecież myślałem, że przyjechała tu na stałe...

Cholerne poczucie zawodu zawładnęło moimi zmysłami, a uczucie pustki zakłuło pod żebrami.  Dlaczego czułem się tak przybity wieścią o jej wyjeździe? Przecież nawet jej nie lubiłem.

- To nic, znajdę Ci inną partnerkę jak chcesz. - zaproponowałem wspaniałomyślnie, ale mój pomysł niespecjalnie przypadł do gustu Rickowi, bo oberwałem kuksańca w ramię.

- Idę z Cornelią Rymith. - odparł smętnie. Kojarzyłem dziewczynę, nie była wcale taka brzydka, ale za to nudna jak flaki z olejem. Jak ktoś taki mógł się w ogóle podobać?

- Rób jak uważasz, ale nie wiedziałem że gustujesz w takich nudnych pannach. Pamiętaj, że taka nie da Ci nawet dojść do drugiej bazy, chłopie. Ale skoro lubisz żyć jak mnich i odpowiadają Ci takie cnotki - niewydymki to proszę bardzo. Sine jaja będą ci wdzięczne. - moje słowa były wredne i niesprawiedliwe, bo w sumie nawet nie znałem dziewczyny, a mimo to obrażałem ją i młodą sąsiadeczke przy okazji też, ale miałem to gdzieś. Byłem dupkiem i wcale się tym nie przejmowałem.

- Jeszcze jedno złe słowo, a pożałujesz! - wykrzykiwał za mną mój rozeźlony braciszek, ale miałem to gdzieś.
Zamknąłem się w swoim pokoju i walnąłem się na łóżko twarzą w dół. Dlaczego tak zareagowałem? Bycie dupkiem to dla mnie nic nowego, ale teraz zacząłem się zastanawiac, czy moje zachowanie nie ma przypadkiem nic wspólnego z myślą, że mała blondyneczka wkrótce wyjedzie? Niemożliwe...


Promise Me No Promises (cz.3.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz