Rozdział 32.

570 27 2
                                    

Nash - 19 lat

Czekałem cztery cholernie długie godziny. Dwieście czterdzieści, ciągnących się w nieskończoność, minut. Czternaście tysięcy czterysta jebanych sekund, podczas których mało nie wyszedłem z siebie w oczekiwaniu na pojawienie się Lizzy.

Leżałem unieruchomiony w szpitalnym łóżku, wgapiałem się w żółto-zielone ściany i próbowałem ogarnąć zmącone myśli.

Po wybudzeniu się ze śpiączki byłem lekko osłupiały, leki przeciwbólowe też zaburzały nieco moje procesy myślowe, ale nie na tyle bym nie zrozumiał słów pielęgniarki: " Twoja dziewczyna Cię znalazła i uratowała Ci życie. "

To jedno zdanie siało spustoszenie w moim, nie do końca jeszcze wybudzonym, mózgu i wypalało dziurę w trzewiach.

Dlaczego od razu założyłem, że chodzi o Lizzy?
Dlaczego podała się za moją dziewczynę?

Dlaczego nikt nie sprostował tego nieporozumienia?

Dlaczego, do jasnej cholery, podoba mi się ta myśl?

Jakim prawem?

Nie czuję bólu w zagipsowanej ręce, ale głowa pęka mi w szwach. Nie lubię bezczynności, nienawidzę nicnierobienia, a jeszcze bardziej nie cierpię czekania.

Ale wreszcie się pojawia.
Białe drzwi uchylają się prawie bezszelestnie i równie cicho dziewczyna skrada się do mojego łóżka. Przymknąłem powieki udając, że śpię, bo ciekaw jestem jej reakcji.

Wyczuwam jej obecność nawet najmniejszą komórką mojego obolałego ciała. Czuję jej zapach i słyszę nierówny oddech, który owiewa moją skórę, gdy Lizzy pochyła się nade mną. Mimo upału za oknem jej palce są przerażająco zimne, gdy delikatnie dotyka nimi mojej lewej dłoni. Wstrzymuję oddech i zamieram, gdy pochyla się tuż nad moją twarzą. Chce mnie pocałować.
Otwieram oczy i zatapiam się w błękicie.

- Nash! - wykrzykuje przerażona Elizabeth, zrywając się prędko z miejsca i próbując się odsunąć, lecz nie pozwalam jej na to. Prawą, tą zdrową, ręką chwytam ją mocno za ramię i utrzymuję w zasięgu mego wzroku.

- Lizzy... - szepczę jej imię patrząc prosto w wielkie oczy, próbując przekazać w ten sposób wszystkie uczucia od lat tłumione w moim sercu.

Blondyneczka trwa w bezruchu, wciąż pochylając się nad moją głową. Dzieli nas nie więcej niż trzydzieści centymetrów. Tylko tyle i aż tyle.

- Co Ty robisz? - pyta drżącym głosem, gdy przenoszę dłoń z ramienia na blond loki dziewczyny i zatapiam palce w miękkich puklach.

Momentalnie uzależniam się od tego uczucia. Od ich miękkości i zapachu. Od wyrazu jej twarzy w tym momencie i od cichego westchnienia, które nieświadomie wymknęło się z jej malinowych ust.

- Witam się z moją dziewczyną. - specjalnie akcentuję ostatnie słowa, a gdy ich znaczenie do niej dociera, dostrzegam cień wstydu i paniki wypisane na jej ślicznej twarzy.

- Ale ja przecież nie jestem Twoją dziewczyną. - mówi zawstydzona.

- A powinnaś nią być. - wyduszam z siebie jednym tchem i nie czekając na reakcję, łączę nasze usta w pocałunku.

Lekkie muśnięcie, ot co, a wstrząsnęło moim światem u podstaw. Jak grom z jasnego nieba uderzyła mnie myśl, że ja ją kocham. Kocham dziewczynę swojego brata.

Odrywam się od jej słodkich warg i znów patrzę na tęczówki w kolorze niezmąconej tafli jeziora Michigan, na rozszerzone od nadmiaru emocji źrenice czarne jak noc, na długie rzęsy, które niczym wachlarze opadają na rozgrzane do czerwoności policzki dziewczyny.

Oboje nic nie mówimy, przemawiają za to nasze ciała i dusze.

Nagle Lizzy ponownie wpija się w moje usta, jak spragniony wody na pustyni zachłannie czerpie ze źródła. Ja jestem jej wodą, pragnie mnie i potrzebuje. Ten pocałunek różni się od wszystkich poprzednich. Nie ma w nim miejsca na niepewność i wahanie. Przepełnia go przemożna potrzeba. Nawzajem się potrzebujemy. I kochamy. Jestem tego pewien.

Elizabeth - obecnie

- Nie wiem czy to najlepszy pomysł. A może On wcale nie chce mnie widzieć? Przez te ostatnie lata ani razu nie próbował się nawet ze mną skontaktować. Nie powinnam się na to zgadzać. Nie powinno mnie tu w ogóle być. - panikowała Olivia, gdy zatrzymałam samochód z wypożyczalni tuż przed domem Nolanów.

Po wyczerpującej, pełnej łez i smutku, ale jakże oczyszczającej i przede wszystkim potrzebnej, rozmowie, zdołałam namówić Olivię na powrót do domu i konfrontację z synem.

Na dźwięk samochodu na podjeździe drzwi domu otwierają się z impetem i staje w nich głowa rodu. Nawet z odległości dostrzegam czające się w oczach Jona łzy na widok żony. Olivia podbiega do męża i zatapia się w jego ramionach. Ta chwila należy do nich.

Odwracam się zawstydzona i szukam w torebce wiecznie dzwoniącego telefonu. Wyciszyłam dźwięki, by nic mnie nie rozpraszało podczas jazdy, a teraz dostrzegam siedemnaście nieodebranych połączeń.

Czyżby w ciągu tych trzech dni od mojego wyjazdu Nash zmienił zdanie i jednak się o mnie martwił? Ta myśl wywołuje przyjemny uścisk w moim sercu. Może nie wszystko jeszcze stracone.

Zostawiam starszą parę na ganku, gdzie nadal w objęciach cicho o czymś dyskutują, a sama wchodzę do środka. Muszę zobaczyć Nasha. Muszę Mu pokazać, że to wcale nie koniec.
Przeszukuję wszystkie pokoje, kuchnie, łazienki i już chce wychodzić na tył domu, gdy zatrzymuje mnie głos Jona.

- Nie ma Go. Wyszedł skoro świt bez słowa i nadal nie wrócił. Nawet nie nakarmił koni. Nie odbiera telefonu, kompletnie nic. Od kilku godzin także Tom go szuka, ale bezskutecznie. - w szklistych oczach Nolana seniora czai się lęk, który momentalnie wypełnia także moje serce.

To nie wróży niczego dobrego.
Szybko zrzucam ze stóp skórzane sandałki i wygrzebuję z torby granatowe trampki z białymi sznurówkami. Chwytam w garść telefon oraz klucze od auta i wybiegam z domu.

Jest tylko jedno miejsce, gdzie Nash może się skryć.

*********

Cześć ;)
Miało być szybciej, a wyszło jak wyszło. Tym razem nie będę nic obiecywać, a wręcz ostrzegam, że istnieje spore prawdopodobieństwo, że z nowymi rozdziałami wrócę dopiero za jakiś miesiąc, gdyż niebawem wychodzę za mąż i mam sporo na głowie. Proszę o wyrozumiałość i cierpliwość.
Pozdrawiam ;*

Promise Me No Promises (cz.3.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz