Rozdział 21.

641 27 0
                                    

Nash - obecnie

Elizabeth czekała na odpowiedzi na niewypowiedziane jeszcze pytania. Oboje doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że nie ma się co dłużej oszukiwać. Zapewne blondynka niebawem ponownie wyjedzie do swojego nowego, może lepszego życia, i już nigdy więcej jej nie spotkam.

- Kiedy wróciłeś do domu? - padło pierwsze pytanie. Zaczerpnąłem haust powietrza i odparłem bez zawahania.

- Za późno.

- Co? - zmieszała się Lizzy, marszcząc przy tym zabawnie nos. Po chwili jednak zrozumiała sens moich słów.

- Było już za późno. Wyjechałaś. - sprecyzowałem.

- To Ty mnie zostawiłeś. - spojrzała mi prosto w oczy, a ja poczułem ból w klatce piersiowej na widok szczerej rozpaczy i cierpienia w jej błękitnych oczach. Minęło tak wiele czasu, a wydarzenia z przeszłości wciąż tkwiły w nas zadrą i kładły cień na obecne życie.

- Wiesz, że to nie było tak. Nie mogłem zostać ani wrócić wcześniej. Ci ludzie mnie potrzebowali. Miałem wobec nich zobowiązania. - wyjaśniałem łamiącym się głosem.

- Ja też Cię potrzebowałam. Ale nie było Cię przy mnie, zawiodłeś mnie. Wybrałeś ich. - zarzuciła mi, może wcale nie bezpodstawnie. Miała prawo się poczuć w ten sposób, ale myślałem, że zrozumie. Nawet nie dała mi szansy się nigdy wytłumaczyć.

- Cholera, myślisz że mnie było łatwo? Nie chciałem Cię opuszczać, ale nie mogłem patrzeć jak się ode mnie odsuwasz. Nie chciałaś nawet na mnie spojrzeć, za każdym razem, gdy próbowałem przy Tobie trwać, zamykałaś się w sobie. Na wszystko od razu reagowałaś płaczem. Jak mogłem Ci pomoc skoro nie dopuszczałaś mnie do siebie nawet na krok? - pierwszy raz miałem okazję zrzucić z siebie ten ciążący mi przez tyle lat ciężar pretensji i żalu. Mina Elizabeth uzmysłowiła mi jednak, że to nie było dobre posunięcie.

- Tobie było ciężko? To ja zostałam sama z tą wielką pustka i poczuciem straty nie do zniesienia. To ja musiałam wysłuchiwać najpierw współczującego tonu niekończącego się kordonu lekarzy, a potem odpowiadać na przyjacielskie gesty pocieszenia ze strony rodziny i bliskich. Nie było Cię tu, nie wiesz jakie to było ciężkie do zniesienia. Nie masz nawet pojęcia jak się przez to czułam. - zawiesiła drżący głos i skryła twarz w dłoniach. Łamało mi się serce na jej widok.

- Przepraszam. - wydusiłem chociaż nie liczyłem na przebaczenie.

Elizabeth puściła to mimo uszu, nadal była zamknięta w sobie i nie chciała już rozmawiać na ten temat. A sprawa w żaden sposób nie została wyjaśniona. Może to jeszcze nie czas...

Zrezygnowany podniosłem się i skierowałem kroki ku wyjściu z pokoju, a gdy mijałem wciąż niepatrzącą na mnie blondynkę, ta niespodziewanie chwyciła mnie za dłoń i zatrzymała.

- Nie odchodź. Nie chcę być teraz sama. - przyznała pomimo wstydu, który czerwienią pokrył jej śniadą cerę.

Westchnąłem cicho i zastanawiałem się tylko przez moment. Następnie usiadłem przy jej boku na kanapie i przygarnąłem jej szczupłe ciało do swojego boku, a ona ułożyła głowę na moim ramieniu. Było prawie tak jak kiedyś.

- Chcesz coś obejrzeć? Jakąś komedie, a może horror? - rzuciłem luźną propozycje, a ona ochoczo się zgodziła.

- Zgoda, ale pod warunkiem, że obejrzymy Dirty Dancing. - uśmiechnęła się filuternie i wiedziała, że bez słowa przystanę na jej warunek. To był jej ulubiony film, zawsze mnie nim zamęczała, choć oboje wiedzieliśmy, że tak między Bogiem a prawdą, ja też jestem sympatykiem tej ckliwej historii słodkiej Baby. Ale oczywiście nigdy na głos się do tego nie przyznam.
Już po pół godzinie Elizabeth jest tak pochłonięta filmem, że bez oporu podśpiewuje każdą piosenkę, która pojawia się w tle. Zna je wszystkie. Wyraźnie odprężona i zrelaksowana leży wtulona w moje objęcia, zupełnie jakby czas się cofnął o blisko osiem lat.

- Opowiedz mi jak tam było. - głos Elizabeth wyrwał mnie z dotąd niezmąconego stanu błogostanu. Kompletnie się nie spodziewałem takiego pytania, zwłaszcza w tym momencie. Byłem przekonany, że jej uwaga jest skupiona na ulubionym filmie, ale najwidoczniej doskonale się kryła.

- Chodzi Ci o misje? - odparłem pokonany. Nie było sensu udawać, że nie wiem o co pyta.

- Tak. Nawet jeśli obowiązuje Cię jakaś tam tajemnica to...

- Powiem Ci co tylko chcesz wiedzieć. - wtrąciłem, czym najwidoczniej zbiłem ją z pantałyku.

Jasne, że to sprawa tajna i nawet po odejściu nie mam prawa zdradzać nikomu szczegółów akcji. Tylko, że straciłem już wszystko, co miałem do stracenia, więc niczym już nie ryzykuję.

- Słucham. - moja żona wyplątała się z moich objęć i usiadła po turecku w niewielkiej odległości. Ręce złożyła na kolanach i całą uwagę skupiła na mnie i moich słowach.

Elizabeth zawsze potrafiła słuchać. Była dobrą powierniczką i zaufaną przyjaciółką. Ufałem jej kiedyś bezgranicznie, z czasem wiele się zmieniło, lecz w tej kwestii nadal miałem do niej zaufanie. Dlatego bez oporów podjąłem temat.

- Mój oddział trafił do Afganistanu. To było mniej więcej na krótko przed pojmaniem Bin Ladena. Atmosfera była gorąca, nawet jeśli jako żółtodziób nie miałem za dużo wspólnego z tą akcją. Zadaniem naszej jednostki było zapewnienie bezpieczeństwa cywilom w okolicach Dżalalabadu. - spojrzałem w błękitne oczy mojej żony, a ona pokiwała głową zachęcając do dalszej opowieści. Chciałem się z nią podzielić swoimi przeżyciami, ale za nic nie zamierzałem zdradzać jej wszystkich szczegółów. I nawet nie chodziło tu o zachowanie tajemnicy zawodowej, tylko o to, że lepiej by niektóre elementy przeszłości nigdy spoza tej przeszłości nie wykroczyły.
 
- Zabiłeś kogoś? - zapytała bez ogródek.

- Nie byłem tam dla zabawy. Życie tam to wieczna walka, człowiek ogląda się na każdym kroku, bo nawet za chęć pomocy możesz dostać ostro po dupie. Kumple z oddziału stają się twoją rodziną, jeden za drugiego jest się w stanie poświęcić. Ludzie zatracają swoje człowieczeństwo w takim miejscu i nikt się nie powinien temu nawet dziwić.

- Zostałeś ranny? - pyta z wyczuwalną nutką niepokoju. To jednak nie to.

- Pytasz, czy byłem bliski śmierci? Nie. Widziałem śmierć, dużo śmierci, bólu i cierpienia. Ale wróciłem w jednym kawałku.

I dopiero w domu pękłem na dwie części. To jednak zachowałem dla siebie.

- Czy dowiedziałeś się czegoś więcej o Ricku? - no tak, właśnie od tego wszystko się zaczęło. Wtedy myślałem, ba, byłem święcie przekonany, że to jedyne rozsądne wyjście, wręcz mój obywatelski obowiązek, by dokończyć dzieło brata i walczyć w dobrej sprawie.
A teraz?
Niczego nie żałuję tak bardzo jak wyjazdu za wojnę. To był mój największy błąd w życiu i do końca swoich dni będę musiał żyć ze świadomością, że jedna moja decyzja zaważyła o losach tak wielu bliskich mi osób. Nigdy się z tym nie pogodzę.

Straciłem brata.

Straciłem matkę.

Straciłem żonę.

Straciłem Caroline...

Promise Me No Promises (cz.3.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz