Rozdział 28.

563 23 2
                                    

Elizabeth - 16 lat

Nie wiedziałam czego się spodziewać "po", nie miałam też żadnych koleżanek, które podzieliłyby się swoimi doświadczeniami odnośnie pierwszego razu. Byłam zdana sama na siebie i szczerze mówiąc nie zauważyłam żadnej różnicy.

Do tej pory sądziłam, że na drugi dzień obudzę się zupełnie innym człowiekiem, i co? Kompletnie nic. To nadal ja - ta sama dziewczyna z blond lokami, zbyt obfitymi jak na swój wiek kształtami i z totalnym mętlikiem w głowie.

Czy żałuję? Nie. Rick mnie kocha, szanuje, wiem że nie jestem jedynie zabawką w jego rękach. Ufam mu i dlatego nie mogłabym wybrać nikogo innego na swojego pierwszego.

Zwłaszcza jego brata.

No i znowu moje myśli, wbrew rozsądkowi, wędrują w niepowołanym kierunku.

- Wszystko w porządku? - pyta z niepokojem w głosie ciocia Eveline.

Siedzę właśnie przy kuchennym stole i jedynie skubię nieuważnie swoje naleśniki.

- Jasne, martwię się tylko egzaminem z chemii. Nie cierpię tego przedmiotu. - zmyśliłam na poczekaniu, choć akurat awersja do tej akurat dziedziny nauki jest w stu procentach prawdziwa.
Q
- Pewnie martwisz się na zapas i później jak zwykle dostaniesz najwyższą ocenę na roku. - powiedziała z pobłażliwym usmiechem ciocia. - A nawet jeśli, w co szczerze nie wierzę, ale gdybyś nawet oblała ten test to i tak byłabym z Ciebie dumna. Musisz pamiętać, że jesteś tylko nastolatką. Masz prawo popełniać błędy. Masz prawo czasem odpuścić, zabawić się, spróbować czegoś nowego. Wiem, że przez lata rodzice postawili Ci poprzeczkę zdecydowanie za wysoko, ale musisz pamiętać, że dla mnie i dla Chrisa najważniejsze jest, abyś była po prostu szczęśliwa. Czy jesteś szczęśliwa, Elizabeth?

Nie wiedziałam co na to odpowiedzieć. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam. Przywykłam do wypełniania zadań narzuconych przez rodziców. Wiedziałam czego się ode mnie oczekuje i przystosowałam się. Dzięki temu zyskałam dobre wykształcenie, nienaganne maniery i obycie w towarzystwie. Znałam kilka języków, zwiedziłam pół świata, poznałam wiele znanych osób. Ale czy to sprawiło, że jestem teraz szczęśliwa?

Mieszkam w Salem już ponad trzy lata i chociaż nie podlegam już ścisłej kontroli rodzicow, a wujostwo daje mi znacznie więcej swobody i miłości, to nadal nie jestem pewna czy mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa.

Nash - obecnie

Zatrzymuję Camaro pod barem i z impetem wchodzę do środka. Nie zwracam uwagi na nikogo i na nic, po prostu mam jeden cel - zapomnieć.

Siadam przy małym stoliku w kącie i czekam aż Ashley lub inna kelnerka mnie zauważy. Wszyscy mnie tu znają i wiedzą, po co tu jestem.
Tym razem również nie musiałem długo czekać, bo już po paru minutach przede mną staje butelka bourbona i kieliszek. Tego właśnie teraz mi potrzeba, alkoholu i ciszy. Nigdy nie siadam przy barze, bo nie lubię być w centrum ani nie potrzebuję towarzystwa do picia.

Gdybym chciał z kimś pogadać zwykle zadzwoniłbym po najlepszego przyjaciela, Toma. Ale teraz nie ma na to szans.

- A jednak wróciłeś, wiedziałam, że prędzej czy później wrócisz do mnie. Mówiłam, że żonka nie da Ci tego, co mogę dać ci ja. - słyszę przesłodzony głosik Ashley nad uchem.

Unoszę na nią nieco już rozbiegany wzrok, gdyż złotawy trunek zrobił swoją robotę i stłumił nieco moje zmysły. Kobieta jak zwykle ma na sobie bardzo opietą koszule w kratę, związaną u dołu i z odpiętymi guzikami od góry. Eksponuje koronkowy stanik zupełnie jakby miała się czym chwalić, a nie ma się co nawet równać z moją... z moim nikim.

- Ano jestem. - odparłem zdawkowo, nie chcąc wdawać się w szczegóły, a już tym bardziej nie miałem zamiaru opowiadać jej o swoim zakończonym dopiero co małżeństwie. Do kurwy nędzy, w ogóle nie mam zamiaru z nią rozmawiać.

Faktycznie, Ashley potrafiła o mnie zadbać jak mało kto. Zaraz za jedną pustą butelką pojawiła się następna. Przestałem nawet liczyć wlewane w siebie kieliszki. Liczył się tylko piękny stan w jakim się znalazłem.

Nieokreślony czas później otworzyłem oczy w nie do końca zidentyfikowanym miejscu. Zamrugałem kilka razy, ale nadal rozmywały mi się przed oczami kontury, a przedmioty zlewały się w jedną całość.

- Nie śpisz już? - dobiegł mnie damski głos z prawej strony. A jednak nie, to z mojej lewej pojawiła się twarz Ashley.

Spoglądała na mnie spod przymrużonych oczu. Leżałem na łóżku, w jednym z pokoi nad barem, zresztą nie pierwszy raz. Obok mnie spoczywało półnagie ciało Ashley. Satynowa koszulka więcej odsłaniała niż zakrywała, a w blasku lampki nocnej błyszczała tandetnie. Za oknem panował mrok, nie świeciły już nawet latarnie uliczne. Ciężka głowa opadła mi bez sił na poduszkę. Kac dawał o sobie już znać.

- Wypij to. - Ruda podała mi szklankę wody i jakieś tabletki. Wziąłem bez zastanowienia.

- Dzięki. - wymamrotałem, a nawet to jedno słowo sprawiło ból w podrażnionym przez alkohol gardle.

Ból przypomniał mi o wydarzeniach z poprzedniego dnia. Straciłem żonę, znowu.

Poderwałem się i z całej siły cisnąłem pustą szklanką w przeciwległą ścianę, a potężny huk i trzask tłuczonego szkła rozległy się pewnie po całym piętrze.

Ashley rzuciła mi zaniepokojone spojrzenie, a z jej ust wydobył się cichy jęk. Wcale się tym jednak nie przejąłem.

Podszedłem do łóżka i chwyciłem kobietę za nogi sprawiając, że leżała na wznak z rozłożonymi udami. Od razu zaświeciły jej się te małe oczka, bo wiedziała już co się święci.

- Weźmiesz mnie ostro, tak jak lubisz najbardziej? - jej głos miał chyba zabrzmieć uwodzicielsko, jednak na mnie nie zrobiło to żadnego wrażenia.
I to nieprawda, że najbardziej lubiłem ostro, ale to nie z nią chciałem się delikatnie kochać. Od niej oczekiwałem tylko mocnego rżnięcia.

Musiałem ją wreszcie uciszyć.
Uciszyć te cholerne wyrzuty sumienia dudniące w mojej głowie. Chociaż na chwilę...



Promise Me No Promises (cz.3.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz