Rozdział 36.

510 28 6
                                    

Cześć ;) Poniżej zamieszczam nowy rozdział ze specjalną dedykacją dla niecierpliwej czytelniczki @AnnaJasiska4 😘
Mam nadzieję, że nie musieliście aż tak długo czekać 😁
Miłego czytania ;) Zachęcam również do głosowania i komentowania 😉

**********

rozdział 36.

Nash - 19 lat

- No i Trener Benks chce zmienić taktykę. W piątek dostaliśmy nieźle po dupie od chłopaków z Georgia Bulldogs, ale mam nadzieję, że w środę pokonamy Alabama Crimson Tide, zwłaszcza że gramy na Rupp Arenie, a u siebie zawsze lepiej. Czy Ty mnie w ogóle słuchasz, Nash? - słowa docierały do mnie jakby zza ściany. Dopiero moje imię wypowiedziane przez brata przywołało mnie do porządku.

Powiedzieć, że zaskoczył mnie nagły powrót Ricka do domu to niedopowiedzenie roku. Gadałem z nim kilka dni temu i słowem nie wspomniał na ten temat. Odkąd "jestem" z Lizzy nie widziałem go jeszcze. Wiedziałem, że prędzej czy później musi to nastąpić, ale teraz gdy tu jest strasznie ciężko spojrzeć mu w twarz. Dopadły mnie wyrzuty sumienia. I obleciał strach.

- Jasne. - odrzekłem, choć jego monolog dotyczący gry Wildcatsów mało mnie obchodził.

- Coś Ty taki zamyślony? Czyżby jakaś nowa dupeczka zaprzątała myśli mojego młodszego braciszka? - zapytał z drwiącym śmiechem, ale nie zdążyłem nawet tego skomentować, bo nagle drzwi otworzyły się z impetem i do domu wparowała rozentuzjazmowana Elizabeth. Na Jej widok przeszył mnie dreszcz.

- Kochanie, właśnie mijałam Twoją mamę w bramie. Zgadnij co dostalam! - krzyczała wesoło od progu, ale doskonale dostrzegłem moment, gdy jej wzrok spoczął na Ricku. Dosłownie zamarła.

- No witam moją piękną dziewczynę. Takiego przywitania się nie spodziewałem, ale cieszę się bardzo. - podszedł i pocałował zaskoczoną dziewczynę w rozchylone usta. Chyba nie zorientował się nawet, że słowa Lizzy nie były skierowane do niego, a do mnie.

Gdy tylko chłopak oderwał się od mojej blondyneczki, jej błękitne oczy odszukały moje. Ujrzałem w nich panikę. I ciche przeprosiny. Zacisnąłem pięści i zęby, by nie warknąć ze złości. Miałem wrażenie, że zazdrość wydostaje się z każdego mojego pora i każdej komórki.

- A ja właśnie pytałem mojego młodszego braciszka, kim jest nowa dupeczka, która zaprząta jego brudne myśli - parsknał złośliwie, a ja ledwo nad sobą panowałem. Usłyszałem zgrzyt kości. Oczami wyobraźni ujrzałem jego odskakujący łeb i tryskającą z nosa krew.

- Nie nazywaj Jej tak! - z mojego gardła mimo woli wydarł się ostrzegawczy ryk.

Rick posłał mi zaskoczone spojrzenie, lecz nie powstrzymało go to by drwić dalej.

- Czyżby mój mały braciszek się zakochał? Kim musi być ta dziewczyna, żeby przyciągnąć uwagę takiego Casanovy jak Ty? Dziewicą? - tego było już za wiele.

- Jeśli nie chcesz do końca swych dni spożywać posiłków przez rurkę to zamknij się w tej chwili. - O dziwo udało mi się powiedzieć to bardzo spokojnie, choć w środku aż się gotowałem. - Jeśli nie chcesz zbierać zębów z podłogi odszczekaj te słowa. Nie pozwolę Jej obrażać, Ona na to nie zasługuje.

- Ja pierdole, brat, co Ci się stało? - spytał tym razem wreszcie na poważnie.

A ja równie poważnie odpowiedziałem.

- Zakochałem się. - wyznałem patrząc bratu prosto w twarz. Bałem się spojrzeć w stronę Lizzy.

- No wreszcie! Bardzo się cieszę. Wiedzialem, że prędzej czy później znajdzie się jakaś naiwna, która poleci na ten ładny pyszczek małego Nasha. Powiesz mi wreszcie, kim jest ta biedaczka? - Rick szczerzył się od ucha do ucha, lecz jego nastrój zmienił się diametralnie, gdy padły niespodziewane słowa.

- To ja. - przyznała pewnym głosem, milcząca do tej pory, Elizabeth.

Wstrzymałem oddech, nawet moje serce jakby na moment straciło rytm. Nie spodziewałem się, że ta sytuacja tak się potoczy.

Rick rzucał niedowierzające spojrzenie na przemian w moją i jej stronę.

- No bez jaj! Serio!? Ja pierdole! - podniesiony o oktawę głos wyrażał najpierw szok, potem niedowierzanie, a na końcu dopiero złość.

Rick zmierzył mnie wrogim spojrzeniem i nie przerywając ani na moment kontaktu wzrokowego rozkazał Elizabeth wyjść.

- Nie wyjdę. Wiem, że jesteś wściekły, ale...

- Nawet nie waż się mówić, że to nie tak jak myślę. Jest dokładnie tak jak myślę. A teraz zostaw nas samych. Z Tobą porozmawiam później. - Rick nie znosił sprzeciwu.

Na ułamek sekundy rzuciłem okiem na wystraszoną, pobladlą twarz Lizzy i od razu miałem ochotę pochwycić ją w ramiona i pocieszyć.

Ale prawda jest taka, że musiałem sprzątnąć bałagan, którego narobiłem.

- Przecież Go nie zabiję. - dodał ni to żartem, ni serio, gdy blondyneczka nie ruszała się z miejsca. W końcu wyszła. A ja zostałem na polu bitwy.

- Rick, wiem że masz prawo być wściekły, ale nie było Cię tu. Zostawiłeś Ją i to się po prostu wydarzyło. - zacząłem wyjaśniać, gdy tylko drzwi się zamknęły za dziewczyną.

Nie dokończyłem, bo nagle wielka pięść zderzyła się z moją żuchwą. Głowa odskoczyła mi w tył i zachwiałem się lekko, choć mam świadomość, że to nie był maks jego możliwości. Należało mi się. Dlatego mu nie oddałem, a wręcz stałem i czekałem na karę.

- Ty głupi dupku! Wiesz co narobiłeś? Myślisz, że możesz ustawiać życie innych według własnego widzi mi się? To powiem Ci, że nie masz takiego prawa! - wydzierał się krążąc przede mną po szarym dywanie w niebieskie wzorki.

- Ja Ją kocham. - zadeklarowałem.

- Wiem, do chuja wafla! Inaczej już byś nie żył. - zaskoczył mnie. Posłał mi kolejne mordercze spojrzenie, ale wreszcie obrócił się zrezygnowany i usiadł na sofie. Spuścił wzrok na zranioną rękę i dopiero po kilku minutach odezwał się zmienionym już tonem.

- Czekałem. Wiesz, że zakochałem się w Elizabeth od pierwszego wejrzenia, a mimo to zwlekałem zanim wyznałem jej swe uczucia. Dawałem Ci szansę. Ona od zawsze należała do Ciebie. Wystarczyło żebyś tylko zmądrzał i zobaczył, co masz na wyciągnięcie ręki. Ale nie, wolałeś zgrywać Casanovę. Taki z Ciebie chojrak i Alvaro był, w ona nadal skrycie podążała za Tobą jak ćma. Robiłem wszystko co w mojej mocy, by obdarzyła mnie choć częścią tych uczuć, które kierowała do Ciebie. Choć jesteś moim bratem to uważam, że nie jesteś Jej wart. Ona jest dla Ciebie za dobra.

Stałem i tępo gapiłem się w podłogę. Nie dowierzałem w to co mówił Rick. Że niby Lizzy od lat się we mnie podkochiwała? Jakim cudem mogłem tego wcześniej nie widzieć? Wiem za to coś innego.

- Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem Jej godny. Dlatego od samego początku próbowałem Ją do siebie zniechęcić. Dawałem jej szansę na lepsze życie. Bycie z porządnym facetem, takim jak Ty. Ale to nie działało. Ilekroć na Nią patrzyłem miałem ochotę paść do jej kolan i błagać o chwilę uwagi. O cień nadziei. O choć jedno spojrzenie błękitnych oczu. O zaledwie sekundę Jej cennego czasu. O jeden mały uśmiech. O cokolwiek. - wyznałem obnażając przed bratem swoją duszę.

- Jeśli kiedykolwiek Ją skrzywdzisz pożałujesz tego. I nie dlatego, że ja Ci tego nie podaruję, ale dlatego, że stracisz Ją na zawsze. A tego sam sobie nie wybaczysz. - Wzdrygnąłem się.

Groźba brata była o tyle przerażająca, że w stu procentach miał rację. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby przeze mnie stała Jej się krzywda. I niech mi Bóg dopomoże, jeśli kiedyś tak się stanie. Bo nie chcę życia, w którym zabraknie mojej małej blondyneczki. Bez Niej przestanę istnieć.

*****
I jak? Podoba się?
Pozdrawiam ❤




Promise Me No Promises (cz.3.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz