Rozdział 11.

612 25 3
                                    

Nash - obecnie

Nash! - zawołał mnie ojciec stojąc na werandzie. Sądząc po stroju i przygotowanym sprzęcie, który dzierżył w ręce, wybierał się na ryby. Wędkarstwo zawsze było jego pasją, lecz odkąd mama się wyprowadziła, tata spędzał nad wodą każdą wolną chwilę. Dla mnie to nuda i totalna strata czasu, jednak na niego działało to uspokajająco. Może to i lepiej.

- Co się stało? - zapytałem wychodząc mu naprzeciw. Jon był dobrym ojcem, nie wtrącał się w moje życie i za to byłem mu wdzięczny. Nawet w tym trudnym dla nas wszystkich okresie, nie mówił mi, co mam robić, ale dawał, tak potrzebną mi wtedy, przestrzeń.
Tym razem patrzył na mnie jednak jakoś tak dziwnie, więc od razu wiedziałem, co ma na myśli.

- Co Elizabeth tu robi? - dobre pytanie, na które sam próbowałem sobie odpowiedzieć, lecz póki co bezskutecznie. Jednocześnie jednak miałem ochotę postawić się w obronie żony, zwłaszcza, że znam stosunek ojca do tej dziewczyny. Zawsze odnosił się do niej z rezerwą i trzymał na dystans. Działało mi to nerwy w przeszłości, ale jak widać nic się w tej kwestii nie zmieniło. Dalej chciałem ją chronić jak to miałem kiedyś w zwyczaju.

- Niedługo stąd wyjedzie. - powiedziałem zwięźle. - Nie dostanie tego na co liczyła przyjeżdżając tutaj, więc niebawem zniknie, jak 7 lat temu. - dodałem niepotrzebnie, a mój posępny ton sprawił, że ojciec zawrócił i ponownie się do mnie odezwał, tym razem już zupełnie w innych stylu:

- Nie bądź dla niej taki surowy. Powinniście porozmawiać już dawno temu, ale teraz nastała okazja. Bądź z nią szczery, synu. Bądź szczery ze samym sobą. - i odszedł.

Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, aby to właśnie mój ojciec stawał w obronie Elizabeth. On rzadko, prawie nigdy, nie wtrącał się w nasze życie. Był za to dobrym obserwatorem. Czyżby wiedział o czymś, co mi umknęło?

Elizabeth

Tego popołudnia zostałam sama w pustym domu. Przez kilka ostatnich lat przywykłam poniekąd do samotności, choć to właśnie ona popychała mnie do robienia tylu głupstw, za które przyszło mi teraz zapłacić.

Brian Bourdo był jednym z moich największych pomyłek. Czy wiedząc to, co wiem teraz czuję się zaskoczona? Niestety nie. Sama jestem sobie winna.

Poznałam starszego Francuza na jednym z bali charytatywnych organizowanych w Paryżu. Przyjaciel mojej mamy zaprosił mnie i przedstawił w towarzystwie. To było niecałe dwa lata temu. Od tego wszystko się zaczęło. Później spotykałam mężczyznę jeszcze wielokrotnie, przy różnych okazjach. Zawsze taki elegancki, dystyngowany. Nigdy nie widziałam go w towarzystwie innych kobiet, nie wiedziałam nawet, że ma żonę i dzieci. A powinnam...

Ukrywana rodzina, którą się nie chwalił to jednak mały pikuś w porównaniu z przestępczą działalnością. Bourdo okazał się szefem mafii, za co jest ścigany po całym świecie. W ten sposób, za sprawą prowadzonego śledztwa poznałam kolejnego mężczyznę, Aidana. Choć połączył nas krótki romans, to jednak przede wszystkim łączyła nas przyjaźń. To właśnie on kazał mi się ukryć na jakiś czas, dopóki Bourdo nie zostanie zatrzymany. I właśnie tym oto sposobem znalazłam się tutaj - w samym środku swojej przeszłości. Z mężem, który mnie nienawidzi; w domu, który na każdym kroku przypomina mi o spędzonych tu chwilach, zarówno dobrych jak i złych; w mieście, które chciałam zostawić za sobą i nigdy więcej tu nie wracać. Ale jestem tu.

Do moich myśli znowu wkradają się wspomnienia.
Pamiętam swoją pierwszą noc spędzoną w domu Nolanów.

- Wszyscy już śpią. Nie hałasuj tak, bo kogoś obudzisz. - upominałam tłukącego się na prawo i lewo Ricka. Był nieźle wstawiony, a ja obiecałam odstawić go bezpiecznie do łóżka. W ten letni wakacyjny dzień schlał się jak jakiś szczeniak, oblewając przyjęcie na Uniwersytet Kentucky. Odkąd tylko pamiętam, Rick marzył o studiowaniu właśnie tam, ale przede wszystkim o przyjęciu do drużyny koszykarskiej Kentucky Wildcats. Miał predyspozycje, to fakt, ale pasja z jaką grał każdy mecz, czy chociażby trening, w którym dawał z siebie wszystko, świadczyły o niepowtarzalnym talencie.

Rick już niebawem miał rozpocząć nowy etap w życiu, a ja miałam tu zostać sama. Bez Niego nadal czułam się jak mała, zagubiona i bardzo samotna dziewczynka. Co się ze mną stanie jak on już wyjedzie?

Z drugiej jednak strony chciałam dla niego jak najlepiej. Pragnęłam by był szczęśliwy i realizował marzenia. Zrobiłabym dla niego wszystko. Z wyjątkiem jednego.

Od lat wiedziałam, że Rick darzy mnie znacznie większym uczuciem niż przyjaźń. Nie jestem ślepa ani głupia, widzę jak na mnie patrzy. Tylko co ja mam poradzić na to, że pomimo faktu, że kocham go całym swoim młodym sercem, nie potrafię obdarzyć go takim uczuciem jakiego by ode mnie oczekiwał. Zasługuje na prawdziwą miłość, a ja nie jestem w stanie spojrzeć na niego jak on na mnie. Co innego jego brat...

- Zostań ze mną. - poprosił zaspanym głosem, a ja nie miałam serca mu odmówić. Wiedziałam, że to zdecydowanie nie najlepszy pomysł, ale nie mogłam go zostawić samego. Zwłaszcza, że nasz wspólny czas dobiegał końca.

- Zostanę. - obiecałam i położyłam się przy jego boku. Chłonęłam ciepło jego ciała i wsłuchiwałam się w cichy oddech, dopóki nie zasnęłam.

- Rick! Rusz dupę, bo się spóźnimy! Rick! Co do cholery? - podniesiony głos sprawił, że zerwałam się przestraszona, a gdy dostrzegłam w jakiej sytuacji właśnie się znajdujemy, oblałam się szkarłatem. Pół leżałam w łóżku Ricka, a chłopak obejmował mnie w pasie ciężkim ramieniem. Na niewiele zdał się fakt, że oboje byliśmy w ubraniach. Nash natomiast stał w progu pokoju swojego brata i posyłał nam mordercze spojrzenia.

- To nie tak jak myślisz. - zaczęłam nieśmiało się tłumaczyć, lecz mój cichy drżący głos zginął wśród obraźliwych słów młodszego z braci.

- Ni chuja nie obchodzi mnie, z kim sypiasz. - mimo, że patrzył na Ricka, podświadomie czułam, że zwracał się do mnie. Zabolało. Unikał mojego wzroku, zamiast tego przebiegł oczami po pokoju, łóżku, skotłowanej pościeli i zdałam sobie sprawę, że nie ma sensu się więcej tłumaczyć. Byłam na przegranej pozycji. Musiałam wreszcie dać sobie spokój. Nash zawsze wierzył w to co chce. Robił zawsze to co chce. Był cholernym egoistą i aż się zatrzęsłam w środku. Poczucie wstydu i zażenowania ustąpiło miejsca złości.

- Nie masz prawa się tak do mnie zwracać. I zapamiętaj sobię - to co jest między mną a Rickiem to nie twój zasrany interes! Skoro ty możesz pieprzyć wszystko, co się rusza, to dlaczego nas obowiązują inne zasady, co? Pieprz się Nash! I wynoś się, bo przeszkadzasz!  - mina mu zrzedła, nieco zapadł się w sobie, a charakystyczny błysk z szarych oczu zniknął bez śladu. Nash wyszedł zagryznając nerwowo wargi i ostentacyjnie trzasnął za sobą drzwiami.

Moje serce zamarło.

Promise Me No Promises (cz.3.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz