Rozdział 12.

602 25 1
                                    

Nash - lat 17

Widok Elizabeth w ramionach Ricka nieźle mnie wkurzył. Wszyscy wiedzieli, że coś ich łączy, przecież od kilku lat już byli nierozłączni. Aż do dziś łudziłem się, że to tylko przyjaźń. Że nigdy Jej nie tknął. Pieprzone marzenia ściętej głowy...

Jestem hipokrytą, nie ma co. Choć sam jej nie chcę i nigdy nie będzie moja, nie mogę znieść myśli, że należy do mojego brata. Normalnie kocham go i szanuje, bo to świetny facet, ale w tym akurat momencie nie cierpię drania.

Zmieniam wcześniejsze plany i dzwonię do Toma. Chociaż on jeden nie chce się dobrać do majtek Elizabeth. Dlatego nadal jest moim najlepszym przyjacielem.
Ładuję manatki do impali i podjeżdżam pod dom kumpla. Mieliśmy jechać nad jezioro, bo pogoda dopisuje, ale jestem tak wkurwiony, że odechciewa mi się wszystkiego.

Zamiast tego jedziemy do ulubionej siłowni o świetnie pasującej nazwie Factory. Faktycznie, budynek to stary magazyn po jakiś dawno niedziałających już zakładach produkcyjnych. Nie ma tam kolorowych mat i innego babskiego szitu. To miejsce typowo dla wkurwionych facetów. Dla mnie.

- Wyluzuj, Stary. Jutro nie podniesiesz się z łóżka. Powiesz mi wreszcie, o co się tak ciskasz ? - wypytywał Tom, gdy kończyłem już piąta serie pompek, choć wcześniej przez godzinę tłukłem worek, zdzierając sobie skórę z knykci aż do krwi. I po co to wszystko?
Przed oczami nadal miałem obraz Elizabeth w łóżku Ricka. Na samo wspomnienie krew wrzała w żyłach, a oddech uwiązł mi w płucach. Byłem żałosny.

- Nic się nie stało. - rzuciłem na odczepnego, na co Tom zareagował parsknięciem.

- Jasne! Już Ci wierzę. Nie rób ze mnie idioty, przyjaźnimy się od łepka, znam Cię jak rodzonego brata. - chciał mnie przekonać do zwierzeń, ale efekt był zupełnie inny. Sama wzmianka o bracie podziałała na mnie jak płachta na byka.

- W sumie może sobie ją wziąć. - wysapałem od niechcenia. Tom gapił się na mnie jak na wariata, lecz byłem skupiony bardziej na porannych wydarzeniach niż na kumplu.

- Co Ty do cholery pieprzysz? - tym razem nieźle się podkurwił.

- To nie ja pieprzę, tylko mój braciszek. Rano wpadłem do jego pokoju by go obudzić, ale nie był sam. Spał z Elizabeth. - wydusiłem wreszcie z siebie, a każde słowo zostawiało posmak goryczy na języku.

- A więc o to chodzi. - roześmiał się Tom i przybrał ton kogoś wszechwiedzącego. Najchętniej starłbym mu ten głupi uśmieszek z gęby.

- Bawi cię to? - wyburzyłem ze złością.
Tom nie przejął się moją ukrytą groźbą ani groźną miną. Stał i śmiał się do rozpuku, wykorzystując mój słaby punkt i wynikający z tego chujowy humor.

- Chodzi o to, że to twój brat, czy o to, że ktokolwiek śmiał tknąć TWOJĄ Lizzy? - wypytywał.

Dobre pytanie. W pierwszym odruchu chciałem się odgryźć, że to wcale nie jest "moja Lizzy". Ale słowa utknęły mi w gardle. Uderzyła mnie myśl, ze choć w tej chwili nie mogę nazwać Elizabeth swoją, to w głębi serca chciałbym. Może nie teraz, ale kiedyś... Cholera! Ona będzie moja!
Toczona w myślach gadka musiała odbić się na mojej twarzy, bo Tom pokiwał porozumiewawczo głową i poklepał mnie po ramieniu. Nic więcej nie dodał, ale w dalszym ciągu służył mi za wieszak, asystował, podawał wodę i ręcznik. Po prostu był.

Elizabeth -15 lat

Początkowo miałam wyrzuty sumienia. Chciałam wybiec za Nashem i wyjaśnić, że wcale nie kochałam się z Rickiem, a tylko spaliśmy razem, jako przyjaciele. Jednak szybko zmieniłam zdanie. Zachował się jak dupek, zresztą jak zawsze. Nie ma prawa do żadnych pretensji, bo nigdy tak naprawdę nie dał mi odczuć, że darzy mnie choćby odrobiną sympatii.
Nie mówiąc już o jego przygodach z dziewczynami...

- Przepraszam, że tak wyszło. Jeśli chcesz to pogadam z Nashem, wyjaśnię mu, że my wcale nie...

- Rick, nie trzeba. - weszłam w słowo przyjacielowi. - Ta sprawa dotyczy tylko i wyłącznie nas dwojga, a twojemu bratu nic do tego. Zresztą nie obchodzi mnie, co on sobie myśli. Jeśli ma z tym problem to już jego rzecz.

Rick obrzucił mnie podejrzliwym wzrokiem, lecz nie drążył dłużej tematu. Wyglądał mizernie, odciśnięta na policzku poduszka, podkrążone oczy, szara cera, włosy w nieładzie i wczorajsze ubranie. Obraz nędzy i rozpaczy, stan potocznie zwany kacem.

- Przepraszam za wczoraj, nie powinienem tyle pić. - zaczął się tłumaczyć.

- Przestań mnie przepraszać. Nie oczekuję tego i wcale nie mam do Ciebie o to pretensji. - zapewniłam i wysiliłam się nawet na lekki uśmiech.

- Ale jest mi strasznie głupio, że zalałem się w trupa, a Ty musiałaś mnie niańczyć. A żeby tego było mało, to jeszcze nie wszystko pamiętam. Wybacz mi, że w ogóle pytam, ale czy zrobiłem coś, czego powinienem się teraz wstydzić?

- Oczywiście, że nie. Po prostu było już późno, więc zostałam na noc i spaliśmy w jednym łóżku. Do niczego nie doszło, więc nie masz się czym martwić. - zapewniłam nieco skrępowana, bo ta sytuacja była dość krępująca dla nas wszystkich.

- Wcale bym się nie martwił. Elizabeth, wiesz że Cię kocham. - powiedział głosem cichym niczym szept i lekkim jak aksamit. Ujął w dłoń mój policzek i spojrzał głęboko w oczy. Zabrakło mi tchu.

- Rick, ja też Cię kocham. Ale...
- Nic nie mów. Nie oczekuję żadnych wyznań. Chciałem tylko żebyś wiedziała. Muszę mieć pewność, że gdy już stąd wyjadę na studia, niczego nie będę żałował. Nie darowałbym sobie, gdybym wyjechał bez wyznania Ci swoich uczuć. Kocham Cię od pierwszego wejrzenia. I chociaż brzmi to głupio i dziecinnie, to dla mnie jesteś tą jedną jedyną. - mówił z takim przejęciem, a szczerość biła z zielonych oczu.

Był cholernie przystojny i powinnam dziękować Bogu, że taki chłopak zwrócił na mnie w ogóle uwagę. W sumie to byłam wdzięczna. I naprawdę Go kochałam. Tylko czy moja miłość mogła równać się z jego?

- Rick, daj mi trochę czasu. Nie jesteś mi obojętny, zależy mi na Tobie. Muszę to wszystko sobie jednak ułożyć w głowie. Pozwolisz mi? - poprosiłam kładąc mu rozpostartą dłoń płasko na piersi.

Pod palcami czułam głośne bicie jego serca. Widziałam jak na mocnej szyi pulsuje żyła, a napięcie między nami było wychuwalne w całym pokoju. Kolejny raz spojrzałam w te cudowne oczy i pierwszy raz odważyłam się go pocałować. Było to tylko lekkie muśnięcie ust, a sprawiło, że straciłam oddech. To było dobre uczucie. Tak miało być. Rick to dobry wybór. Na moich ustach zagościł wesoły uśmiech, którego nie mogłam dłużej powstrzymywać. Wypełniła mnie nowa nadzieja.


Promise Me No Promises (cz.3.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz