Rozdział 8.

637 24 1
                                    

Elizabeth - obecnie

Dom niewiele się zmienił. Wnętrza były urządzone w tym samym stylu, co kiedyś, jednak tym razem wyraźnie wyczuwało się tu brak kobiecej ręki, która zadbałaby o każdy szczegół.

- Gdzie m... Olivia? - złapałam się na tym, że automatycznie chciałam nazwać teściową "mamą". Zawsze się tak do niej zwracałam, była mi bliższa niż moja własna rodzicielka. W obecnej sytuacji mogłoby to jednak zostać odebrane jako nietakt. Nash i tak posłał mi wrogie spojrzenie, czego nie do końca się spodziewałam. Co ja znowu takiego zrobiłam?

- Olivia już tu nie mieszka. - odparł sucho, choć zabrzmiało to jakby wypluł te słowa. I nie umknęło mi to, że również nazwał ją po imieniu, co nigdy mu się dotąd nie zdarzało.

- Jak to? Coś się stało? - na myśl przyszło mi najgorsze, ale szybko odrzuciłam taki scenariusz.

- Wyprowadziła się kilka lat temu. Rozeszli się z ojcem. - kompletnie zwalił mnie z nóg takimi wieściami. Małżeństwo Nolanów trwało wiele lat, szczęśliwych lat, jak sądziłam do tej pory. Co się mogło wydarzyć? I dlaczego Nash miał pretensje o to właśnie do mnie?

- Przykro mi. To smutne. - powiedziałam cicho, ale szczerze, choć Nash zareagował tylko wrednym parsknięciem.

- Jak już musisz to zajmij biały pokój gościnny. Zobaczysz, że wrócisz w diabły tak szybko jak się pojawiłaś, ale rób co chcesz. Dobranoc. - rzucił przez ramię i zniknął na schodach.

Znałam każdy zakątek tego budynku. Po odgłosach kroków rozpoznałam, że Nash zajął południową sypialnie - naszą sypialnie. Było to dla mnie nie lada zaskoczenie. Sądziłam, że ten pokój został zamknięty na cztery spusty i mężczyzna omija go szerokim łukiem. Czy to o czymś świadczy? Może o tym, że on poradził sobie z przeszłością, a nie stoi w miejscu, jak ja...

Nash przydzielił mi biały pokój gościnny. Tak się go teraz nazywa? Kiedyś był to pokój Ricka. Poczułam ukłucie w sercu na samą myśl o przyjacielu. Dlaczego on mi to robi? Aż tak mnie nienawidzi? Kiedyś myślałam, że mnie kocha. Obiecywał, że nigdy nie przestanie i co?
Wyczerpana do cna, idę pod prysznic by zmyć z siebie kurz i pot po podróży. Jest dość wcześnie, jak na moje obecne standardy, by iść spać, ale gdy tylko moja głowa spotyka się z miękką poduszką, odpływam.

Nash

Mam wrażenie, że moja głowa zaraz eksploduje. Wlewam w siebie kolejną szklankę whisky i już prawie nie czuję pieczenia w gardle. Już nic nie czuję. Poza rozdzierającą mnie złością na jedyną kobietę, którą odważyłem się kiedykolwiek kochać. I co mi z tego przyszło? Myślałem, że już nigdy więcej jej nie zobaczę, a teraz wraca tu i robi zamęt w moim nowym uporządkowanym życiu. Było mi dobrze bez niej, nie chcę jej tu. Mam wszystko, co mi potrzebne. Dom, pracę, moje kochane konie. Nawet tego cholernego psa, którego nie potrafiłem się pozbyć po jej odejściu, nawet jeśli za każdym razem przypominał mi o niej. To ona nalegała na szczeniaka, powiedziała że nie chce czuć się samotna, gdy mnie nie będzie w domu, a bernardyn będzie jej obrońcą i przyjacielem. Niczego nigdy nie potrafiłem jej odmówić, była dla mnie wszystkim. Ale stała się także moim kryptonitem.
Zniszczyła mnie, zabrała ze sobą moje serce i duszę. Odeszła bez słowa, pozbawiając mnie nawet nadziei. Czym jest życie bez nadziei? Niczym. Bo bez niej nic mi nie zostało. Ja jestem niczym.

Po bliżej nieokreślonym czasie zapadam w pijacki sen. Śni mi się mała blondyneczka z oczami tak niebieskimi jak bławatki na łące. Siedzi na zielonej trawie w pobliżu pasących się koni i uważnie je obserwuje.

- Chcesz się nauczyć jeździć? - pytam wyrywając ją z zamyślenia. Aż podskoczyła słysząc mój głos za plecami. Chyba nie spodziewała się, że ktoś, że ja, ją obserwuję. Ale zawsze to robiłem. Lubiłem mieć ją na oku. Tłumaczyłem sobie, że to dlatego, że zawsze ładuje się w kłopoty i może coś, nawet nieumyślnie, nabroić. Tylko jak ta hipoteza ma się do prawdy? Nijak. Lubiłem na Nią patrzeć. Lubiłem Jej blond loki lśniące w letnim słońcu. Lubiłem Jej opalone ramiona z białymi paskami od ramiączek. Lubiłem Jej maleńkie piegi na nosie, widoczne tylko wtedy, gdy marszczyła się tak uroczo. Wszystko w Niej zaczynałem lubić. I to był mój największy problem. I błąd.

- A nauczysz mnie? - cienki głos nie krył budzącego się entuzjazmu.

- Jeśli ładnie poprosisz. - nie mogłem sobie odmówić okazji, by ujrzeć jej czerwone policzki, oznakę zawstydzenia. Mała była już nastolatką, ale czasem Jej niewinność była wręcz zdumiewająca. Bawiło mnie to, nawet jeśli było to wredne z mojej strony.

- Czego oczekujesz w zamian? - zapytała podejrzliwie, spoglądając na mnie uważnie. Mógłbym w tym momencie prosić, o co tylko chcę, bo wiem jak bardzo Elizabeth na tym zależy. Ale czy to było by uczciwe? Względem Jej? Albo Ricka? Niekoniecznie.

- Umówisz mnie ze swoją koleżanką. - palnąłem pierwsze, co mi przyszło na myśl.

Dziewczyna patrzyła na mnie z żalem, może nawet zawodem. Czy nie tego oczekiwała? Nie mogłem prosić o więcej. Nie miałem prawa.

- Ja nie mam koleżanek. - powiedziała z nutką złośliwości. Lubiłem Ją taką. To lepsze niż Jej tryb "Księżniczki z wyższych sfer".

- A ta czarna, z którą chodzisz na algebrę? - przypomniałem sobie jedną z kilku osób, które kojarzę ze szkoły. Widziałem je obie kilka razy pod salą, gdy szedłem korytarzem. Mała zawsze ostentacyjnie odwraca głowę na mój widok, ale ta druga rzucała mi zalotne spojrzenia. Może i nie jest do końca w moim typie, ale co mi tam.

- Vivien? - zaskoczenie podniosło ton jej głosu o kilka oktaw, przez co zabrzmiało to piskliwie i drażniło uszy. Okropne.

- Skoro tak mówisz. - uśmiechnąłem się  półgębkiem, bo o ile imię dziewczyny nie mogło świadczyć o niczym dobrym, to reakcja blondynki zdecydowanie przypadła mi do gustu. Była zazdrosna. Ha, to dopiero nowość! - Dasz mi jej numer, a ja udzielę Ci kilku lekcji. Co Ty na to? - próbowałem dobić targu.

Wyciągnąłem dłoń i czekałem. Po kilku długich sekundach, Elizabeth uścisnęła moją rękę, jednocześnie przypieczętowując naszą umowę.

- Ale nie pozwolisz mi upaść. - podkreśliła z przejęciem. Nic dziwnego, że po ostatnim razie ma obawy przed upadkiem, w końcu niewiele brakowało...

- Obiecuję, że przy mnie nie stanie Ci się krzywda. Masz moje słowo. - Mówiłem szczerze, nie mógłbym pozwolić, żeby coś Jej się stało. Właśnie dlatego zaproponowałem te lekcje. Mój brat nie był dobrym nauczycielem. Ale ja znam moje konie, a one mnie znają. Poradzę sobie z tym zadaniem, ale najważniejsze, że Lizzy będzie bezpieczna.

- Dziękuję. - wyszeptała ze łzami w oczach blondynka, a mnie ścisnęło się serce. Może to nie będzie tak łatwe, jak mi się wydawało na początku... Albo to był mój najlepszy pomysł, albo wręcz odwrotnie. Okaże się. Już się boję, ale tym samym nie mogę się doczekać.

Zrywam sie cały spocony i w pierwszej chwili nie bardzo rozumiem, co się wydarzyło. To był sen. Albo raczej wspomnienia. To było tak dawno temu, a zarazem tylko kilka lat, no kilkanaście, ale pamiętam, jakby to było wczoraj. Gdybym tylko wtedy wiedział to, co wiem teraz...

Promise Me No Promises (cz.3.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz