Rozdział 31.

568 27 0
                                    

Cześć wszystkim;)
Pewnie nie spodziewaliście się tak szybko nowego rozdziału, ale ja też nie ;D Postaram się częściej wstawiać nowe części i wreszcie przyspieszyć akcje, aby coś się działo. Kto za, kto przeciw? 
Życzę miłego czytania i zachęcam do głosowania oraz komentowania ;)

***********

Elizabeth - 17 lat

Słońce już chyliło się ku zachodowi, a wiatr niósł przyjemne ukojenie po gorącym dniu. Dopiero teraz mogłam opuścić klimatyzowany dom i odetchnąć świeżym powietrzem.

Kołysałam się właśnie w hamaku zawieszonym między dwoma starymi jabłoniami w sadzie za domem, zanużajac się w lekturze długo wyczekiwanej przeze mnie książki.

Nagle błogi spokój zakłóciło mi szczekanie psa. Nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że ów psem okazał się Black, pupil Nasha, a ujadał są tuż przy moim boku. Skąd się tu wziął?

- Co jest malutki? Czemu tak krzyczysz? - zapytałam wyciągając dłoń w stronę zwierzaka, chcąc go pogłaskać, ale najwyraźniej nie był w humorze na pieszczoty, bo nie dał się nawet dotknąć tylko dalej szczekał w niebo głosy.

- Czarnuszku, gdzie twój pan? - zaniepokoiłam się dziwnym zachowaniem czworonoga. Nigdy dotąd nie zdarzało mu się uciekać, zawsze wiernie krążył przy nogach Nasha i nie odstępował go na krok.
Pies sprawiał wrażenie jakby chciał mi coś powiedzieć. Wielkie przerażone oczy błagały o uwagę. Zaczął kręcić się w kółko i chyba chciał bym za nim poszła. Tak też zrobiłam.

Podążyłam śladem czarnego sierściucha, który skierował się w stronę leśnych dróżek kilkaset metrów za zabudowaniami należącymi do rodziny Nolanów. To tam Nash zwykł wybierać się na przejażdżki z Cassem.

Przeszedł mi dreszcz po plecach.
Próbowałam dostrzec coś z oddali, ale nic nadzwyczajnego nie rzuciło mi się w oczy. Natomiast Black nie odpuszczał. Co kilka kroków sprawdzał, czy idę za nim i dopiero ruszał naprzód.

- Piesku, gdzie mnie prowadzisz? - zaczynałam już wątpić, że to cokolwiek znaczy i pewnie nie ma sensu dalej zagłębiać się w las.

Nagle zza drzewa wyłonił się Castiel. Skubał liście z wystającej gałęzi, a na mój widok zarżał nerwowo.

- Chłopaki, gdzie jest wasz Pan? Gdzie Nash? - Black ponownie zaszczekał i pobiegł na prawo. Po kolejnych kilkunastu krokach ujrzałam chłopaka leżącego w nienaturalnej pozycja twarzą do ziemi.

Z duszą na ramieniu doskoczyłam do niego, lecz bałam się go dotykać, by nie wyrządzić mu jeszcze większej krzywdy.

- Nash! Cholera! Nash, odezwij się! - próbowałam dobudzić nieprzytomnego chłopaka. Serce mało nie wyskoczyło mi z piersi. Nie, nie, nie...

- Nash! - wrzasnęłam po raz kolejny i na szczęście tym razem dobiegł mnie cichy jęk.

- Boże, Ty żyjesz! - uradowałam się, lecz nie trwało to długo. - Co Ci się stało? Możesz się ruszyć? Dasz radę się obrócić? - próbowałam ocenić sytuację, a ta nie malowała się w zbyt jasnych kolorach. Jego lewa ręka prawdopodobnie była złamana, nie wiem co z nogą. Na lewym łuku brwiowym widniała czerwona szrama, z której sączyła się krew. Przeszły mi ciarki po plecach.

- Ja... nie wiem... co się stało... - wyjęczał z niemałym trudem Nash.

- Nie ruszaj się, zaraz wezwę pomoc.

********

Nash został zabrany karetką do szpitala. Jego stan był już stabilny, ale zaraz po przywiezieniu i szybkiej diagnozie trafił na salę operacyjną, gdyż ręka faktycznie była złamana i kość uciskała na jakieś tam naczynia tworząc zagrożenie. Nie chciałam znać szczegółów, na sam widok krwi o mało nie zwymiotowałam. Dla mnie liczyło się tylko to, by wyszedł z tego.

- Co Ty tu robisz? Jesteś kimś z rodziny? Siostrą? Nie możesz tu teraz przebywać. Czas odwiedzin już się skończył, a on musi dużo odpoczywać.  - zainteresowała się moją osobą pielęgniarka w różowym fartuszku.

Nie miałam nawet okazji odpowiedzieć, bo dobiegł mnie głos Olivii.

- Spokojnie, to dziewczyna naszego syna. To ona uratowała Nasha. - stanęła w mojej obronie sąsiadka, za co byłam jej niezmiernie wdzięczna, choć widząc minę pielegniarki, taką zatroskaną i współczującą, śmiem twierdzić, że opacznie zrozumiała słowa Olivii. Co prawda jestem dziewczyną jej syna, ale nie tego, który jest pacjentem po wypadku. Chociaż w tym momencie zrobiłabym i powiedziałabym prawie wszystko, byle tylko móc go zobaczyć.

- Mogę do niego zajrzeć choć na chwilę? Proszę. - wyszeptałam błagalnie, a kobieta z miłym uśmiechem, którego jeszcze przed momentem w ogóle nie było, przytaknęła posyłając mi konspiracyjne spojrzenie i puściła do mnie oczko. Oczko? Kto tak jeszcze robi?

- Dziękuję - odrzekłam grzecznie i od razu czmychnęłam do sali, w której leżał Nash.

Na jego widok zaparło mi dech w piersiach. Wyglądał tak... jak nie on. Zwykle był energiczny, pełen werwy i chęci do życia. A teraz jego ciało spoczywało na tej blado niebieskiej pościeli, licznie pokryte bandażami i wystającymi rurkami. Jakiś monitor pokazywał parametry, na których się kompletnie nie znałam. Na szczęście nie był to chyba respirator, bo klatka piersiowa chłopaka unosiła się i opadała naturalnie. Tak przynajmniej mi się wydawało. Wyglądał jakby spał, tak po prostu. Choć nigdy nie miałam okazji tego widzieć na własne oczy to wielokrotnie sobie to wyobrażałam. Ale w moich fantazjach nie było szpitala, a on nie był w śpiączce.

- Cześć Connard. - zaśmiałam się nieśmiało ze starego żartu. - Ale mnie przestraszyłeś, nie rób tak więcej. Gdyby coś Ci się stało... - westchnęłam żałośnie i nawet nie skończyłam myśli, bałam się tego. Bałam się własnych uczuć i pragnień. - A swoją drogą masz bardzo mądre zwierzęta, gdy już wyjdziesz ze szpitala to musisz ich jakoś porządnie wynagrodzić. Ocaliły Ci życie. Jesteś szczęściarzem. - ponownie zamilkłam nie wiedząc co powiedzieć. Zamiast tego chwyciłam Go za dłoń. Nawet teraz, pomimo tych niesprzyjających okoliczności poczułam przebiegający między naszymi ciałami prąd. Jego powieki zamrugały niczym skrzydła u spłoszonego kolibra, aż opadły. Nie obudził się. Pewnie to za szybko, musi więcej odpoczywać.

- Dbaj o siebie, Nash. - zanim jednak wyszłam pochyliłam się nad nieprzytomnych chłopakiem i korzystając z okazji złożyłam na jego wargach szybki pocałunek.

Nie było w tym nic romantycznego ani seksownego, nie miało takie być. Aczkolwiek nie było też bez znaczenia. Wszystko od samego początku naszej znajomości miało znaczenie.
Dla mnie na pewno.

Promise Me No Promises (cz.3.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz