Elizabeth - obecnie
Kuchnia domu Nolanów powita w nocną ciemność jest tym, czego mi w tym momencie potrzeba. Wyszłam cichutko z sypialni i zaszyłam się w niej z kubkiem kawy w dłoni. Przez okna widzę powoli wschodzące słońce, co oznacza że siedzę tu już dłużej niż półtora godziny.
Nie mogłam spać po tym, co opowiedział mi Nash odnośnie Kelsy. Powiedzieć, że żal mi tej dziewczyny to niedopowiedzenie roku. Jasne, że uważam, że to wina muzułmańskich kobiet, że pozwalają się tak traktować, ale nie dzieci. One nie są niczemu winne. Powinno się je obdarzyć szczególną troską, a nie pozwalać sprzedawać jak kozy na targu. To nieludzkie.
- Nie wiedziałam, że ktoś tu jest. Przepraszam. - dobiega mnie cichy głos od strony wejścia. Kelsy stoi w progu, szczelnie się owijając wełnianym,długim do ud, swetrem. Wygląda na spłoszoną i zlęknioną. Na winną, choć w niczym nie zawiniła.
- Wejdź śmiało. Potrzebujesz czegoś? - pytam uprzejmie. - Chcesz kawy? - proponuję wskazując ręką ekspres z dzbankiem świeżo zaparzonego napoju.
- Dziękuję, nie pijam kawy. Chciałam tylko szklankę wody. - tłumaczy cicho, nerwowo naciągając rękawy swetra na dłonie. Stąpa z nogi na nogę, a ja zauważam, że ma bose stopy.
- Chcesz skarpety? Albo kapcie? Są w tej wielkiej skrzyni przy wejściu. Wybierz sobie, które Ci się podobają, ale nie chodź boso. Zmarzniesz. - mój instynkt opiekuńczy włącza się momentalnie.
Kelsy wydaje się lekko zawstydzona, lecz musiała rzeczywiście przemarznąć, bo z wdzięcznością przyjmuje nowy komplet różowych skarpet z antypoślizgową powłoką, które nie wiadomo skąd znalazły się w skrzyni. Zupełnie jakby czekały właśnie na nią.
- Dziękuję. - uśmiecha się nieśmiało, co zauważam u niej po raz pierwszy. Bardzo mi się to podoba. Uśmiech rozjaśnia jej młodziutką twarz i nadaje jej obliczu uroku. Cała jest śliczna, jednak ślady przeszłości odcisnęły piętno na wielu aspektach jej życia, także wyglądzie. Ma smutne spojrzenie, cienie pod oczami, drżące dłonie i głos. Sieć drobnych zmarszczek na czole również świadczy o trudnych przejściach.
Milczenie wypełniło kuchnie i gdy miałam podjąć próbę nawiązania rozmowy, Kelsy przemówiła.- Dziękuję Ci, że mnie stąd od razu nie wyrzuciłaś. W tej sytuacji byłoby to całkiem zrozumiałe. - powiedziała cicho, wzrok utkwiwszy w splątane wokół szklanki dłonie.
- Nawet mi to nie przeszło przez myśl. Nie znam Cię, to prawda, ale to jeszcze nie znaczy, że mam powody uznać Cię za wroga. A poza tym patrząc na Ciebie nie ma na to szans. - odpowiadam z nikłym uśmiechem.
- Bo wyglądam jak ofiara losu? - pyta smutno.
- Bo wyglądasz jak młoda kobieta walcząca o swoją przyszłość. - zapewniam z mocą i kładę jej dłoń na przedramieniu, chcąc przekazać jej odrobinę wsparcia. Początkowo Kelsy wzdryga się na ten niespodziewany dotyk, lecz po chwili jakby oswaja się i nawet jej spojrzenie nieco łagodnieje.
- Nash opowiedział Ci co mnie spotkało, prawda? - smutek znowu pokrywa jej twarz.
- Pobieżnie tak. I wiedz że, choć brzmi to tylko jak wyświechtany frazes, naprawdę bardzo mi przykro. - we własnych uszach słyszę jak beznadziejnie to zabrzmiało, jednak nie znajduję innych pasujących słów.
- Do końca swoich dni będę wdzięczna Nashowi za to co zrobił. Ocalił mi życie, dał drugą szansę, którą co prawda zmarnowałam, ale dla mnie i tak wiele to znaczy. Jest moim bohaterem. - nostalgia wydziera z każdej wypowiedzianej przez nią sylaby. Łzy zaczynają tańczyć na gęstych czarnych rzęsach, a moje serce zaczyna drżeć na ten widok.
- Dlaczego uważasz, że zmarnowałaś tę szansę? - pytam wprost, bo to jedno najbardziej przykuło mą uwagę.
Kelsy wierci się nerwowo na krześle, jakby rozważając czy może mi się zwierzyć, czy lepiej uciec. W końcu decyduje się mi zaufać, a ja odczuwam ulgę.
- Nie tak wyobrażałam sobie swoje nowe życie. Zaczęło się całkiem nieźle, Nash skontaktował mnie ze znajomym urzędnikiem od takich spraw jak moja, znaleźli mi nowych opiekunów prawnych i to było okej. Harry i Loreen okazali się miłą starszą parą, która nie poleciała jedynie na pieniądze za opiekę nad dzieckiem. Traktowali mnie dobrze, może nie jak rodzoną córkę, bo jedną już mieli, ale dali mi dom i możliwość podjęcia edukacji. Gdy dorosłam pomogli mi się przenieść z Florydy do Alabamy, gdzie chciałam studiować pielęgniarstwo. Myślałam, że moje marzenia mogą się spełnić. Myślałam, że sobie poradzę. Z początku nie było tak źle, chodziłam na zajęcia, poznawałam nowych ludzi, nawet zaczęłam weekendowo pomagać w ramach wolontariatu w szpitalu. Ale potem poznałam jego. I wszystko na co pracowałam latami posypało się jak domek z kart. I teraz nie wiem, co mam robić. Po prostu zawaliłam. - wąskie strużki łez spływają po jej bladej skórze, lecz Kelsy najwyraźniej nie zdaje sobie z tego sprawy. Wzrok nadal ma utkwiony w dłoniach obejmujących szklankę, teraz już pustą.
Co takiego zrobiła, że uważa to za swoj koniec?
- Kelsy, co się wydarzyło? Co to za chłopak? - pytam możliwie delikatnie, jednak zabrzmiało to dość oschle, totalnie bez wyczucia.
- Ja jedynie chciałam poczuć się kochana. Przez chwilę chciałam być zwyczajną studentką wiodącą studenckie życie. A on? Todd. Gwiazda drużyny piłkarskiej. Chłopak z bractwa. Przyszły pan doktor ortopeda. Tak jak jego tata, dziadek, wujek, ciocia i calapieprzona rodzina lekarzy. Niby taki wyuczony, a nie wie skąd się biorą dzieci... - wzdycha zrezygnowana i przenosi dłonie ze stołu na nogi, które podniosła do klatki piersiowej i objęła ciasno. W tej zamkniętej pozycji zaczęła się kiwać w przód i w tył, zupełnie jak odcięte od świata zewnętrznego dziecko z zaburzeniami psychicznymi.
- Jesteś w ciąży? - muszę się upewnić, że dobrze zrozumiałam.
Kelsy pokiwała jedynie głową potwierdzając moje obawy.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Temat dzieci jest nadal bardzo bolesny. Może nigdy się to nie zmieni. Z jednej strony mam ochotę wydrzeć się na dziewczynę, że jest to powód do radości a nie płaczu, a z drugiej strony widząc jej rozpacz łamie mi się serce.
Podchodzę do niej i obejmuję jej zwiniętą sylwetkę, a młoda kobieta od razu wtula zapłakaną twarz w moją koszulkę. Nie zważam na jej mokre policzki czy kapiący z nosa katar. Tulę ją mocno do siebie dając jej wsparcie i otuchę.Mija dobre kilkanaście minut, gdy Kelsy otrząsa się z letargu i oznajmia łamiącym się głosem:
- Nie mogę urodzić tego dziecka. Nie jestem w stanie zapewnić mu odpowiedniego życia. Nie zrobię tego sama, a Todd go nie chce. Ani jego ani mnie. Zbyt ciężko pracowalam na to, by dostać się na wymarzone studia. Po ich zakończeniu chcę pracować jako pielęgniarka w szpitalu. A z nim mi się to nigdy nie uda. Nie mogę tego zrobić. Przepraszam...
Zamieram. Mam ochotę nawrzeszczeć na Kelsy za ten absurdalny pomysł. Jak w ogóle mogła pomyśleć o aborcji? Jak mogła być tak nieodpowiedzialna? Jak mogła do tego dopuścić?
Wszystkie te myśli giną jednak niewypowiedziane. Bo cokolwiek bym nie powiedziała czasu nie da się cofnąć. Poza tym kim ja jestem, żeby ją oceniać? Byłabym przecież hipokrytką. A teraz mogę jedynie wpłynąć na przyszłość i mam już nawet pewien pomysł, ale to wymaga więcej czasu.
CZYTASZ
Promise Me No Promises (cz.3.)
RomansElizabeth Laprasse to kobieta silna, seksowna i pewna siebie. Kusi facetów długimi nogami, blond włosami, zmysłowymi kształtami, a do tego mocnym akcentem. Z pozoru prze do przodu, nie oglądając się za siebie. Ale nie zawsze tak było, kiedyś była zu...