Rozdziały 42 i 43.

546 27 1
                                    

Rozdział 42.

Nash - 8 lat temu

- Ślub? Czy wyście do reszty zwariowali? - piekli się Rick, po tym, jak razem z Lizzy powiadomiliśmy go o naszych zamiarach. Jako pierwszy usłyszał tę szczęśliwą nowinę. Bo dla mnie jest to powód do radości.

Jasne, że się martwię. Boję się jak diabli i nadal nie mogę pojąć jak to się mogło stać. Przecież nie planowaliśmy tego. Ale w gruncie rzeczy zaczynam się szczerze cieszyć, że to dziecko już na zawsze połączy mnie i Elizabeth. Ślub jest jedynie dopełnieniem naszego związku. I obowiązkiem, z którym jako przyszły mąż i ojciec muszę się zmierzyć. Mam w końcu zostać głową rodziny.

- Rick, proszę Cię. Wiesz jak wygląda sytuacja. Nam też nie jest łatwo. - zapewnia swoim słodkim głosem Lizzy, a ja ściskam jej dłoń, zapewniając jej choć odrobinę wsparcia podczas tej niełatwej rozmowy.

- A robić dziecko było już łatwo, co? - pytanie jest wredne i bez wątpliwości skierowane wprost do mnie, tak samo jak oskarżający ton i wzrok. Jestem świadomy tego, że mój brat jest na mnie wściekły. Ja sam mam do sobie pretensje, bo nie chciałem, by tak wyglądało nasze życie. Ale... No właśnie, zawsze jest jakieś ale...

- Rick, zrozum, że my naprawdę się kochamy. To nie jest tylko żądza czy jakiś głupi młodzieńczy wybryk. Przecież mnie znasz. Nigdy w życiu nie pozwoliłem sobie na prawdziwy związek. Nigdy żadna inna kobieta nie wzbudzała we mnie takich silnych emocji jak moja Lizzy. - celowo podkreśliłem ostatnie zdanie, mając świadomość, że mój brat wciąż może mieć pretensje i, nie daj Boże, jakieś złudne nadzieje, że jeszcze kiedyś Elizabeth zmieni zdanie. Nie ma takich szans. Ona jest moja. Nosi moje dziecko. I zostanie niebawem moją żoną, czy mu się to podoba czy nie.

- Jesteś tego pewna? - pytanie Rick'a zaadresowane jest bez watpienia do Blondyneczki.

- Jak niczego innego na świecie. - odpowiada z mocą, ściskając mocno moją dłoń. Na te słowa moje serce uderza w przyśpieszonym tempie i wypełnia się po same brzegi miłością do tej dziewczyny. Jakby było w ogóle możliwe, by kochać ją jeszcze mocniej.

Rick kręci z rezygnacją głową, ale po chwili podnosi na nas wzrok, w którym dostrzegam silne emocje.

- Macie moje błogosławieństwo. Tylko uprzedzam, że to ja organizuję Ci wieczór kawalerski i to ja zostanę ojcem chrzestnym, czy to jasne? - pyta z uśmiechem, a ja oddycham z ulgą.
- Nie mogłoby być inaczej. - śmiejemy się wszyscy razem.

Elizabeth

Po spotkaniu z Rickiem odczuwam ulgę. Jego aprobata wiele dla mnie znaczy. Dla Nasha zresztą wcale nie mniej. Z lekkim sercem wracam do swojego pokoju, a mój ukochany podąża moim śladem.

- Wiedziałem, że możemy na niego liczyć. - mówi z uśmiechem na ustach Nash.

- A ja szczerze w pewnym momencie zwątpiłam, ale na szczęście wszystko potoczyło się po mojej myśli. Rick jest kochany. Nie wyobrażam sobie nawet, że mogłoby go zabraknąć na naszym ślubie. - wyznaję z głębi duszy.

- A co z Twoimi rodzicami? Dzwoniłaś już do nich? - pyta z przejęciem. Nash doskonale wie jak trudne relacje łączą mnie zarówno z matką jak i z ojcem. Szykuje się trudna przeprawa.

- Zbieram siły. Boję się trochę ich reakcji, bo ciąża i ślub z pewnością nie pasują do ich wyobrażenia o grzecznej córeczce, ktorą dotąd byłam. Ale nie chcę już dłużej pozwalać im kierować swoim życiem. Jestem już dużą dziewczynką. I mam Ciebie. A za osiem miesięcy będzie z nami jeszcze ten mały człowiek. Już się nie mogę doczekać. - przyznaję obnażając fragment swojej duszy.

Nash otacza mnie swoimi silnymi ramionami, a ja wtulam nos w zagłębienie jego szyi i wciągam męski zapach. Mój ulubiony, niezmienny od lat, drzewo sandałowe i cytrusy. W tej ostatniej gorączce świątecznej i wśród tych nerwów związanych z ciążą strasznie brakowało mi chwil tylko dla nas samych. Jak teraz.

- Kiedy masz wizytę u lekarza? - pyta z przejęciem.

- W czwartek. Ale póki co i tak nie dowiemy się jakiej płci jest nasze dziecko. To za wcześnie. - uprzedzam studząc tym samym jego ojcowskie zapędy. Rośnie mi serce na widok jego roziskrzonych radosnym oczekiwaniem oczu.

- A jak się czujesz? Masz już jakieś ciążowe objawy? Jakieś mdłości? Zachcianki? Mam lecieć do sklepu po ogórki i masło orzechowe? Lody? - pyta z przejęciem w głosie.

Śmieję się, bo kto by pomyślał że z Nasha taki ckliwy tatuś będzie. Jak tylko sobie przypomnę niektóre jego akcje z całkiem nie tak odległych czasów to wręcz nie mogę wyjść z podziwu. Ale to dobra zmiana.

- Myślę, że jest na to jeszcze zdecydowanie za wcześnie. Ale nie miej wątpliwości, że kiedy przyjdzie odpowiedni czas to nie omieszkam wykorzystać Cię do zaspokojenia swoich potrzeb. Teraz jednak mam tylko jedną. - ściszam ton do szeptu, licząc że uda mi się sprawić, że Nash zrozumie co mam na myśli. Nie jestem dobra w wyrażaniu swoich pragnień, nigdy nie byłam, ale na szczęście mój przyszły mąż doskonale mnie zna i wie jak o mnie zadbać.

Rozdział 43.

Elizabeth - miesiąc później

Nie tak to sobie wyobrażałam. Dzień mojego ślubu planowałam już od najmłodszych lat. Zresztą chyba jak każda mała dziewczynka. W moich marzeniach miał być to piękny słoneczny letni dzień, romantyczna ceremonia na prywatnej plaży w jednym z ekskluzywnych hoteli mojego ojca, zachodzące słońce, ja w sukni od najlepszego francuskiego projektanta i książę z bajki u mego boku.

Rzeczywistość okazała się inna. O wiele lepsza.

Skromny ślub odbył się w pobliskim kościele baptystów zbudowanym z czerwonej cegły, która skąpana w promieniach słonecznych wyglądała jakby stała w ogniu.

Zamiast warstw zbednego jedwabiu, tiulu i ciężkich kryształów ubrałam gładką muślinową sukienkę z koronkowym wykończeniem. W dłoni trzymałam bukiet peoni. Włosy falami spływały po moich plecach, a pomiędzy jasne pasma Olivia powpinała kwiaty bugenwilli, które pięknie kontrastowały z bielą, w którą byłam odziana.

Podobałam się sobie, a widząc miłość w czystej formie, która rozpalała wzrok Nasha, wiedziałam, że tak miało być.

Przysięgę małżeńską złożyliśmy w obliczu Boga oraz pośród naszych bliskich. Zjawili się nawet moi rodzice. Powiedzieć, że byli w szoku to niedopowiedzenie roku. Ale minął miesiąc odkąd zadzwoniłam do nich z radosnymi nowinami i mieli czas na oswojenie się z nową sytuacją.

Ja też musiałam to sobie poukładać w głowie. A teraz, gdy spoglądam na lśniąca w promieniach zachodzącego słońca złotą obrączkę, symbol naszej miłości, wiem że jestem tam, gdzie moje miejsce - przy Nashu.

- Kocham Cię, żono. - ukochany męski głos roznosi się echem po moim ciele i wywołuje uśmiech na moich ustach.

Nash staje za mymi plecami i obejmuje mnie w talii, czule głaszcząc skryty pod białą warstwą, wciąż płaski, brzuch.

- Ja też Cię kocham, mężu. - wtulam się w ciepłe objęcia i zatapiam w cudownym zapachu.

Jestem szczęśliwa. To zdecydowanie najlepszy dzień w moim 22-letnim życiu.

**********
Cześć, cześć ;)
Jak się podoba? Choć mamy teraz dużo miłości i szczęścia to jednak uprzedzam, że to wcale nie koniec historii Elizabeth i Nasha.
Mimo wcześniejszych moich zapewnień, zmieniłam nieco plany i postaram się pisać Promise Me No Promises oraz Matowego Chłopca jednocześnie. Zachęcam do czytania, komentowania i głosowania ;)
Pozdrawiam
Jessica❤

Promise Me No Promises (cz.3.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz