Rozdział 1.

958 27 7
                                    

Elizabeth, lat 13

Nowy dom zdecydowanie różnił się od tego, w którym mieszkałam dotychczas. Zamiast marmurowych podłóg, wysokich sufitów, skórzanych mebli i wszelkich nowoczesnych udogodnień na najwyższym poziomie, we własnym apartamencie w centrum Paryża, miałam teraz do dyspozycji mały pokój na poddaszu w skromnym domku cioci Eveline w amerykańskim Salem, tylko na moje nieszczęście, bynajmniej nie chodzi o stolicę stanu Oregon, a o zapyziałą mieścinę w Kentucky. Ciocia Eveline to starsza siostra mojej mamy, Natalii. Od teraz to właśnie ona miała przyjąć mnie pod swoje skrzydła i sprawić bym "dorastała w zdrowym środowisku". Nie miało to jednak nic wspólnego z czystością powietrza czy obcowaniem z naturą, ale za to wiele z faktem, że moi rodzice stwierdzili, że już nie chcą bawić się w dom, mają inne priorytety, a ich nastoletnia córka nijak się ma do nowego trybu życia -  życia singli bez zobowiązań, bo nagle po 13 latach małżeństwa postanowili się rozwieźć. Tym oto sposobem cały mój świat obrócił się o 180 stopni i z salonów trafiłam tu. Mówiąc o salonach mam na myśli to, że urodziłam się jako złote dziecko bogatej Francuzki i jeszcze bogatszego Anglika, Tomasa Collinsa, lecz ojciec, jako że do wszystkiego doszedł sam, a nie przez pochodzenie, jak mama, po ślubie to właśnie ojciec przyjął coś znaczące w towarzystwie nazwisko panieńskie mamy, a nie odwrotnie. Dlatego teraz nazywam się Elizabeth Laprasse, nie ukrywam, że brzmi to trochę lepiej niż Elizabeth Collins.
Nie wiedziałam, czego się spodziewać, gdy pierwszy raz usłyszałam o przeprowadzce do Stanów. Na pewno nie tego, że wyląduje na końcu świata, w miasteczku zapomnianym przez Boga. Nie ma tu kompletnie nic. Do tej pory moje dni były wypełnione do granic możliwości to lekcjami malowania, to nauką gry na pianinie, potem jeszcze balet, a na koniec basen i szkoła językowa. Mówiłam biegle w trzech językach - angielskim, francuskim i hiszpańskim. Uczyłam się jeszcze włoskiego i japońskiego. Byłam na tyle zajęta, że nie miałam zbyt wiele czasu dla siebie. Tak tylko dla siebie, bym mogła robić to, na co tylko będę mieć ochotę. Miałam dużo koleżanek i kolegów, ale chyba nikogo nie mogłabym nazwać swoim przyjacielem. W wielkim świecie byłam całkiem sama. Moi rodzice, no cóż, nie byli stworzeni do tej roli. Mama pracowała w wydawnictwie Elle. Przypadek, że mam na imię Elizabeth? Nie sądzę. Dodatkowo miała swoją markę modową. Z kolei ojciec dorobił się w branży hotelarskiej, a w tej chwili był właścicielem setki ekskluzywnych hoteli na całym świecie. Jakby tego było mało, od dwóch lat walczy o pozycję w środowisku politycznym. No i jak tu znaleźć czas dla dziecka?
Ciocia Eveline młodo wyszła za mąż za farmera spotkanego podczas młodzieńczej wyprawy, w którą wyruszyła, by znaleźć własne "ja". Tyle przynajmniej słyszałam od mamy, choć zawsze wyrażała się na ten temat z lekką pogardą. Więzi rodzinne, jak widać, w całej mojej rodzinie były mocno nadszarpnięte i  pozostawiały wiele do życzenia. Po szybkim ślubie zamieszkali razem na niewielkiej farmie, którą wujek Christopher odziedziczył po dziadkach. To tyle jeśli chodzi o historię rodu.
Wujostwo nie miało swoich dzieci i podobno z otwartymi rękami przyjmą mnie pod swój dach. Oho, już to widzę...

Nash, lat 15

Mój starszy brat Rick niedawno skończył 16 lat i właśnie dzisiaj dostał swój pierwszy samochód. Od dawna na to czekaliśmy. Od teraz będziemy jeździć do szkoły własną Impalą z 67., trochę zdezelowaną co prawda, ale to i tak lepsze niż szkolny autobus. Laski na to lecą.
Pomimo deszczu lejącego się z nieba i ostrzeżeń taty, nie zamierzaliśmy czekać do jutra by przetestować nowe auto. Wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi, wsiedliśmy w czarnego potwora i z opuszczonymi szybami krążyliśmy po okolicy dzieląc się z przechodniami i mieszkańcami naszym zamiłowaniem do starego dobrego rocka.
Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie jakaś małolata, która prawie wpadła nam pod koła krzycząc coś wściekłe, choć przez głośne dzwięki z radia nie rozumiałem ani słowa. Spojrzałem na brata szukając na jego twarzy jakichś wskazówek, lecz on także nie wiedział, o co się rozchodzi. Zatrzymal samochod przy krawężniku, a ja wyciszyłem Steva Walsh'a i jeszcze raz spojrzałem na dziewczynę stojącą na chodniku. Nie znałem jej. Wyglądała obco i kompletnie tu nie pasowała. Miała długie blond włosy i jakąś śmieszną sukienkę. Cholera, przecież lało jak z cebra, a ona nie miala nawet swetra ani parasola.
- Ty... connard! Patrz co narobiłeś! - wykrzykiwała nieznajoma z wyraźnym francuskim akcentem, a jej policzki pokryła czerwień. Niebieskie oczy ciskały gromy. Była niska, dużo mniejsza ode mnie, ale tego nie mogła wiedzieć, bo wciąż siedziałem w samochodzie. Zadarła głowę uzbrojona w bute i pewność siebie i ochrzaniała nas za to, że najwyraźniej ochlapalismy ją kałużą. Wyglądała komicznie. Taki mały skrzat, a wydzierała się co najmniej jak nasza mama. Nie mogłem powstrzymać śmiechu. Rick z kolei był bardzo poważny. Bez słowa wgapiał się w małą księżniczkę, jak zaczarowany. Widząc, że nie mam co liczyć na pomoc brata, musiałem wziąć sprawy we własne ręce.
- Sorry Mała, ale i tak jesteś cała przemoczona to co ci za różnica? - zapytałem złośliwie. Dziewczę tylko zagryzło wargę i przez zaciśnięte  zęby wydusila:
- Skończone dupki! Nienawidzę was! Nienawidzę tego miejsca! - przy tych słowach lekko zadrżał jej głos, a oczy wypełnił dziwny błysk, ale szybko obróciła się na pięcie i ruszyła dalej przed siebie.
- Co za wariatka. - zwróciłem się do siedzącego obok brata. On wreszcie przerwał swoje milczenie, lecz nie tego się spodziewałem.
- Nash, właśnie się zakochałem.
To był dopiero początek kłopotów z małą dziewczynką o niebieskich oczach.

Promise Me No Promises (cz.3.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz