Rozdział 15.

615 23 1
                                    

Nash - obecnie

Przez całą pieprzoną noc przewracałem się tylko z boku na bok i nie przespałem ani minuty. Cholerne sumienie nie dalo mi zmrużyć oka. Nie powinienem się tak odzywać do Elizabeth. Widok zranienia w tych słodkich błękitnych oczach łamał mi serce. Kolejny raz zachowałem się jak złamany kutas.
Powiedziałem, że mam już dość seksu, bo inna mnie zaspokoiła, ale prawda jest taka, że gdyby Lizzy kiwnęła tylko palcem, padłbym do jej stóp i błagał o jakikolwiek dotyk. Jestem nie tylko debilem, ale i hipokrytą.

Zwlekłem się z łóżka skoro świt i od razu zabrałem się za robotę. Gdy zwierzęta były już zadowolone i najedzone, wziąłem szybki prysznic. Wychodząc z pokoju usłyszałem za drzwiami sypialni, w której tymczasowo mieszkała Elizabeth, jakieś dziwne dźwięki. Płacz? Oby nie.

Wiedziony impulsem zapukałem cicho, a gdy nie doczekałem się żadnej reakcji delikatnie naciskam klamkę, która ustępuje bez najmniejszego oporu.
Elizabeth siedzi na łóżku, lecz twarz ukrywa w dłoniach. Z pozoru wygląda jakby płakała, ale gdy tylko spogląda na mnie to nie dostrzegłem żadnych oznak łez. Była smutna, udręczenie wykrzywiało jej śliczną twarzyczkę. Miałem ochotę rzucić się w jej stronę, zagarnąć ją w objęcia i pocieszyć. Powiedzieć, że wszystko będzie dobrze i już nigdy nie pozwolę jej się smucić. Gdyby to było takie proste...

- Co się stało? - zapytałem nim zrobiłem coś naprawdę głupiego.

Elizabeth była szczera, zwykle unikała ironii i cynizmu, ale nie zdziwiłbym się wielce, gdyby właśnie w tym momencie zareagowała w podobny sposób. Ale nie.

Ku mojemu zdziwieniu zerwała się z miejsca i wtuliła w moje ramiona, zupełnie jak za dawnych czasów. Na chwilę straciłem dech, byłem tak zaskoczony. Ale szybko, zupełnie jakby instynktownie, objąłem ją mocno i przytuliłem do siebie, a ona umieściła głowę na mej piersi, dzięki czemu mogłem rozkoszować się jej bliskością.

Wdychałem jej pierwotny zapach, od którego zakręciło mi się aż w głowie. Byłem odurzony, jej dotyk działał na mnie niczym afrodyzjak. Ona była moim narkotykiem.
Nie potrafiłem jednak cieszyć się zbyt długo, bo taka jej reakcja nie była normalna i napewno nie wróżyła niczego dobrego.

- Lizzy, powiedz co się stało? - wyszeptałem nie chcąc jej wystraszyć.
Delikatnie wyplątała się z moich ramion, a ja od razu zatęskniłem za jej bliskością, lecz nie odważyłem się na żaden kolejny krok. Mogłem tylko stać w miejscu i wysłuchać, co jej leży na sercu.
Elizabeth zmarszczyła ten swój zadziorny nosek, a jej oczy lśniły od łez, mimo że nadal nie płakała.

- Mój przyjaciel nie żyje. - odparła również szeptem, ponownie ukrywając twarz w dłoniach.

W pierwszym odruchu chciałem dowiedzieć sie, czy przyjaciel to przypadkiem nie ten powód, dla którego przyjechała do domu, ale ugryzłem się w język.

- Przykro mi. - wcale nie żałowałem nieznajomego, ale widok cierpienia w oczach mojej żony sprawiał ból także mnie. Tylko o niej potrafiłem teraz myśleć.

- Nie musisz udawać. Nawet go nie znałeś. - parsknęła śmiechem. Zbyt dobrze mnie znała.

- Jak to się stało? - zapytałem, chcąc zakończyć poprzedni aspekt naszej rozmowy.

- Był agentem tajnej jednostki FBI, zginął podczas akcji. - ciarki przeszły mi po plecach, na samą myśl, że moja Lizzy trafiła w takie kręgi.

- Długo się znaliscie? - starałem się nie brzmieć jak natrętny dziennikarz, a jednocześnie ciekawość i zazdrość zaczynały mnie zżerać od środka.

- W sumie spotkaliśmy się nie tak dawno, ale szybko złapaliśmy wspólny język, a teraz on zginął. I to przeze mnie. - jej głos zaczął drżeć od wylewających się z niej emocji, na co musiałem ponownie zamknąć ją w ramionach. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie znaczenie jej słów. Przez nią?

- Co Cię z nim łączyło? - zapytałem wprost, bo ta myśl nie dawała mi spokoju.

Elizabeth wyglądała na wyczerpaną i choć pewnie nie musiała mi się tłumaczyć, to jednak odpowiedziała bez wahania.

- Pytasz czy z nim spałam? - zagryzłem zęby na samą myśl o tym.
Blondynka patrzyła mi prosto w oczy, przybierając ton podobny do tego, którego sam wczoraj użyłem wobec niej, odrzekła gniewnie:

- Tak.

Moje głupie serce zakłuło, jakby ktoś wbił w nie szpilkę. Zazdrość jest złym doradcą, a ja nawet nie mam do niej prawa. Pokonała mnie własną bronią. Zawstydzony opuściłem wzrok na swoje buty.

- Ale był tylko moim przyjacielem. Aidan był pożądnym facetem, miał cudowną dziewczynę i małego synka. Powinien się nimi opiekować, a nie ganiać po świecie za zbrodniarzami. To bez sensu, to nie tak miało wszystko się skończyć... Nie tak... - Elizabeth ponownie się załamała, a ja bałem się jej dotknąć, bo nie wiedziałem jak zareaguje.

- Ale dlaczego uważasz, że to twoja wina? - drążyłem temat.

- Bo to wszystko przez Bourdo. Jak ja mogłam być taka głupia? - Lizzy była pogrążona jakby we własnym poczuciu winy i wyciągnięcie z niej jakiś konkretów było, co najmniej niełatwe.

- Kim jest Bourdo? - nie poddawałem się tak szybko. Czułem, że ta sprawa jest warta świeczki.

- Mężczyzna, który wmówił mi, że mnie kocha, ale zapomniał wspomnieć, że jest szefem mafii. - wykrztusiła i spojrzała na mnie w oczekiwaniu na reakcję. Lecz ja zamarłem.

Elizabeth

Czułam się jak oskarżony podczas przesłuchania. Przyznawanie się do błędów, zwłaszcza przed Nashem, było trudne. Czekałam na jego reakcje, ale on nadal milczał, dlatego poszłam już za ciosem i kontynuowałam.

- Wdałam się w romans z szefem mafii, dobrze słyszałeś. - rzuciłam zaczepnie i celowo patrzyłam mu prosto w oczy.

Nash miał morderczy wzrok, a jednocześnie był jakby przerażony. Cały drżał. Oddech miał nierówny, ale nadal się nie poruszał ani nie zbliżał.

- Aidana spotkałam kilka miesięcy temu, gdy wraz z tajną jednostką rozpracowywali gang Bourdo. Zaprzyjaźniliśmy się, a ja robiłam co mogłam by pomóc mu dorwać tą szumowinę. Jakiś czas temu zginął gościu, który był prawą ręką Bourdo i Aidan kazał mi się ukryć, bo uznał, że robi się zbyt niebezpiecznie. A teraz on nie żyje. - głos mi się załamał i z mojego gardła wydarł się szloch.

Nash wyglądał na skołowanego. Pewnie niełatwo jest mu ogarnąć cały ten bajzel, jakim stało się moje życie.

- Tylko dlatego tu przyjechałaś, prawda? Myślałaś, że na tym zadupiu nikt Cię nie znajdzie, tak? - zachrypnięty głos słał oskarzenia i bynajmniej nie były one bezpodstawne.

- Masz rację, ale wiedziałam także, że przy Tobie będę bezpieczna. - wydusiłam ostatkiem sił. Nash nie był jednak zachwycony.

- Nawet nie wiem, co mam Ci teraz powiedzieć. Jestem tak wściekły... - zaczął chodzić w kółko po pokoju i wymachiwać tymi wielkimi rękami. Górował nade mną, a ja zaczęłam żałować, że przyznałam się do tego wszystkiego przed nim. Mój mąż zawsze był porywczy.

- Nash, Ciebie to nie dotyczy. Bourdo już i tak nie żyje, więc nawet zaraz mogę się spakować i wrócę do Denver. - tłumaczyłam naprędce, choć wciąż byłam w szoku po porannych nowinach.

- Nie ma mowy! - huknął Nash rzucając srogie spojrzenie. - Nigdzie nie pojedziesz.

- Ale pogrzeb... Sonia nie może być teraz sama. Aidan był moim przyjacielem.

- Taka żeś wspaniała koleżanka, że sypiałaś z jej facetem, a teraz chcesz płakać nad jego grobem? - spiorunował mnie wzrokiem.

- To nie tak, ja chcę tylko...

- Nie obchodzi mnie, co Ty niby chcesz, a czego nie. Zostajesz tu. Nadal możesz być w niebezpieczeństwie. - apodyktyczna strona jego osobowości przejęła dowodzenie, a ja wiedziałam, że już nie wygram.
Nash nadal był podminowany, więc nie było sensu się dłużej kłócić. Musze dać mu więcej czasu. Sobie zresztą też.



Promise Me No Promises (cz.3.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz