Rozdział 24.

594 22 2
                                    

Nash

Factory już dawno stało się moim drugim domem, ale prawda jest taka, że ostatnimi czasy spędzam na siłowni nawet więcej czasu niż we własnym domu. Wysiłek fizyczny pomaga mi poradzić sobie z mętlikiem w głowie. Niestety nawet długie godziny treningu nie są w stanie wymazać z moich myśli Elizabeth.

Dzięki Bogu mam wsparcie najlepszego przyjaciela.

- Stary, musisz się zabawić. Mój kuzyn Mike urządza dziś domówkę. Chodź ze mną to rozerwiemy się trochę. Będzie dużo fajnych lasek i jeszcze więcej alkoholu. - zaproponował Tom.

Doceniałem jego dobre chęci, ale nie miałem zamiaru kolejny raz się upijać, by choć na kilka godzin móc zapomnieć o problemach. To już nie działało.

- Sorry, ale podczas treningów nie piję. - próbowałem się wykręcić.

Tom smętnie pokiwał z niezadowoleniem głową, ale nie dał za wygraną.

- W takim razie będziesz moim szoferem. - zaśmiał się na swój chytry plan. Może od początku o to tylko mu chodziło.
Ale w sumie chyba jednak nie.

- To o której życzy Pan sobie, aby podjechała limuzyna? - zagadnąłem dając się wciągnąć w tą barwną dyskusję.

- Dziewiąta trzydzieści będzie w sam raz, Morgan. - naigrywał się mój przyjaciel.

Niby głupia gadka-szmatka, a od razu robi się człowiekowi lepiej na sercu, gdy widzi się starania kumpla, by poprawić mi humor.

- Będę punktualnie, Panienko Victorio. - zaimprowizowałem z nadzieją, że nie pomyliłem imion ze słynnej telenoweli, którą oglądała moja mama, gdy byłem mały.

******

Elizabeth

Dom Mike'a był wielki, rozświetlony po sam dach i wypełniony masą bawiących się ludzi przy akompaniamencie ostrych dźwięków szkolnej kapeli. Oficjalnie nazywali się "Five Beats", choć wszyscy wołali na nich "Beatersi" i autor tej nazwy raczej nie miał na myśli dźwięków.

Kwadrans stania przed własną szafą wystarczył, bym doszła do wniosku, że jeśli ubiorę cokolwiek z własnej garderoby wyjdę na sztywniarę. Z pomocą Eveline zaledwie godzinę później byłam posiadaczką nowej sukienki w błękitnym kolorze, która opinała moje ciało w miejscach, gdzie było to wskazane, a jednocześnie zakrywała, co trzeba. Wyszywana była świecącymi dżetami, dzięki czemu nie wyglądałam nudnie. Włosy ułożyłam w loki, a usta pociągnęłam różowym błyszczykiem.

Efekt był całkiem niezły, biorąc pod uwagę reakcje Ricka na mój nieco odmieniony wygląd.

- Jesteś piękna. - powiedział z zachwytem i złożył na moich ustach pocałunek. Zarumieniłam się, bo nie byłam dotąd przyzwyczajona do słuchania takich komplementów.

Tłum nastolatków jakby rozstąpił się na nasz widok, gdyż wszyscy robili miejsce dla gwiazdy tej imprezy. Ludzie traktowali Ricka niczym króla, który wraca do królestwa z wygranej wojny. Już w liceum miał wielu przyjaciół i fanów jako kapitan drużyny, ale odkąd wstąpił do Dzikich Kotów przypomina to istny szał. Chłopaki przybijają piątki i klepią Ricka po plecach, wyrażając uznanie i gratulując sukcesów. Z kolei dziewczyny robią do mojego chłopaka maślane oczy i uśmiechają się zachęcająco. Ku mojemu zadowoleniu Rick jest dla wszystkich bardzo uprzejmy i przyjacielski, ale zachowuje dystans, zwłaszcza wobec adoratorek.

Ciasno obejmujące mnie w pasie ramię jasno określa nasz status w towarzystwie, a dodatkowo podkreśla go zadowolona mina Ricka mówiąca: " Ona jest moja, inne mnie nie obchodzą". To naprawdę fajne uczucie, przez co uśmiech nie schodzi z moich ust przez dobre pół wieczoru.

Promise Me No Promises (cz.3.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz